Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Case study: Jak zacząć podróżować?

Case study: Jak zacząć podróżować?

6
Dodane: 7 lat temu

Są ludzie, którzy po prostu nie przepadają za podróżami. Nie kręci ich to, nie lubią planować, pakować, szukać, kombinować. I bardzo dobrze, nikt im nie będzie kazał. To ludzie, których jak nic wkurzają artykuły podobne do tego, bo świat dookoła stara im się wmówić, że tak naprawdę podróże kochają, tylko nie mają odwagi, ogarnięcia lub pieniędzy. Podróże to w końcu wolny wybór, nikt nikogo nie zmusza.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 9/2016


Są jednak też ludzie tacy jak ja – którzy rzeczywiście przez większość życia o podróżach marzyli lub wciąż marzą, brakowało im tylko tego ostatecznego bodźca, by ruszyć w świat. Bodźcem może być wszystko: nagły przypływ gotówki, rozwiązanie życiowych problemów, pojawienie się życiowych problemów, miłość, śmierć, nuda. Dla mnie bodźcem była moja przyjaciółka, Karolina, i jej dosyć niespodziewany wyjazd na półroczną wymianę studencką do Korei Południowej.

img_0352

Po pierwsze

Przed pierwszym „wielkim skokiem” nie wychyliłam nosa poza Europę. Odwiedziłam kilka razy ukochany Londyn, zajrzałam na Półwysep Iberyjski, na Kretę oraz na Wyspy Kanaryjskie. Urlop „po bożemu” zdarzał się raz na kilka miesięcy i rozdzielał elegancko czas od jednego przepalenia w pracy do kolejnego. Nic szczególnego.

Sporo czasu spędzałam jednak głową w miejscach, które wydawały się tak odległe, że nigdy nie sądziłam, że je odwiedzę. Słowa te piszę z przytulnej kawiarni na wschodnim wybrzeżu Australii, ale do tego dojdę.

W każdym razie – chciałam, ale nie bardzo wiedziałam jak.

img_9547

Po drugie

Karolina poleciała do Seulu, a ja tęskniłam. Szybko zrodził się w naszych głowach pomysł, żeby w tej szalonej Azji się po prostu jakoś spotkać, chociaż żadna z nas nie wierzyła, że to się uda. Ot, „zdzwonimy się”. W międzyczasie jednak przyszło ono – dość mocne zawirowanie, załamanie, dosyć poważne problemy w życiu osobistym.

Miałam to szczęście robić wtedy pierwsze w życiu zlecenie freelancerskie. Jednorazowe, które jednak pozwoliło mi odłożyć niespodziewanie trochę dodatkowej kasy. Dodałam smutki do pieniędzy i nagle zupełnie nieracjonalnie i bardzo przepłacając, weszłam w posiadanie biletów w obie strony do Bangkoku. Nie wiedziałam co dalej, ale hej! Miałam bilety!

Dwa miesiące później spotkałyśmy się z Karolą na lotnisku w Manili, a nasze dalsze przygody możecie prześledzić we wcześniejszych numerach iMagazine z tego roku.

slack-for-ios-upload-2

Po trzecie

Moje podróże kosztują. Są ludzie, którzy potrafią podróżować za zupełne zero, znam takich, ale sama do nich nie należę. Nie muszę mieszkać w fancy miejscach ani latać pierwszą klasą, wręcz przeciwnie – staram się zawsze wybrać najtańszą lub możliwie najrozsądniejszą opcję, mimo wszystko jest to jednak sporo kasy. Okupuję spełnianie tych marzeń, cóż, pracą marzeń.

Od pół roku jestem freelancerem. Nie planowałam tego zupełnie, po prostu rzuciłam pracę i pomyślałam, że muszę chwilę odpocząć. Miałam oszczędności, mogłam więc pozwolić sobie na miesiąc, dwa miesiące spokojnego nic nierobienia i dojścia do siebie po kilku pogrzebach, które w trafiły mi się na wiosnę tego roku. Ot, życie.

No ale nagle zaczęli dzwonić ludzie. A to żeby zrobić szkolenie z podstaw Social Media. A to żeby poopowiadać o komunikacji marketingowej. Innym razem, żeby poprowadzić projekt, zrobić copywriting na stronę. No i tak od zlecenia do zlecenia, siedząc w kawiarni, u rodziców lub we własnym łóżku, nagle zaczęłam stawać na nogi.

Nie jest tak różowo, jakby się wydawało. Praca, z której się nie wychodzi, jest bardzo ciężka do emocjonalnego ogarnięcia. Klienci mogą do mnie pisać i dzwonić o każdej godzinie, a moja wrodzona przyzwoitość nie pozwala im nie odpisać od razu. Głupie, ale nic z tym nie zrobię, bo nawet ten styl lubię. Jestem więc zmęczona i wiecznie zestresowana, ale mam satysfakcję i pieniądze, na które bardzo ciężko zapracowałam i na które zasługuję.

slack-for-ios-upload-3

Po czwarte

Wydaje mi się, że dla osoby, która chce rozpocząć podróże, najważniejsze są: umiejętne gospodarowanie finansami, zdolność planowania (lub przynajmniej poszukiwania informacji na ten temat) oraz ciekawość nowego.

Nie masz oszczędności? Zacznij mieć. Ja nie mogłam poradzić sobie z kasą przez dobre 24 lata życia, przysięgam. Zarabiałam sporo i byłam w stanie wydać każdą kwotę. W międzyczasie posłuchałam jednak wreszcie Michała Szafrańskiego www.jakoszczedzacpieniadze.pl i zaczęłam spisywać wydatki, używam do tego aplikacji Money Pro na Maca i iPhone’a. Pomogło. Nie ma nic dalej – samo spisywanie kasy, która codziennie znika z Twojego portfela, naprawdę wystarczy.

Nie wiesz, jak zaplanować podróż? Czytaj. Szukaj. Zacznij od blogów naszych znakomitych polskich podróżników. Polecam Anię i Kubę Górnickich www.podrozniccy.com, Julię Raczko www.whereisjuli.com, ekipę Busem Przez Świat http://www.busemprzezswiat.pl/ lub Paragon Z Podróży www.paragonzpodrozy.pl. Korzystaj z rad doświadczonych, którzy tak samo, jak Ty kiedyś po prostu chcieli gdzieś pojechać i coś zobaczyć.

To za mało? Śledź propozycje agregatorów. Loter, Fly 4 Free, Mleczne Podróże, Skyscanner, FRU i inne z pewnością dostarczą wielu inspiracji i to wyjątkowo tanich inspiracji. To dzięki nim najszybciej dowiesz się, kto miał wtopę w systemie bookingowym, przez co loty do USA kosztują 400 złotych zamiast 4000 złotych.

400 złotych to nadal dużo? Wróć do planowania finansów. Spisując wydatki w ciągu miesiąca, ocenisz, na co wydajesz więcej, niż wypada i gwarantuję Ci, że jesteś w stanie znaleźć kasę na bilety w najmniej oczekiwanym miejscu. Wiecie, ile wydajecie na wodę mineralną, zamiast raz a dobrze zainwestować w filtr i bidon? W moim przypadku było to około 80 złotych miesięcznie.

No i ta nieszczęsna ciekawość. Mam taką teorię, że spotkanie z czymś nowym może w człowieku wyzwolić dwa stany – ciekawość lub strach. Ja mam szczęście być w tej pierwszej frakcji.

Podróże są ciekawe. Poznawanie nowego jest ciekawe. Podróże to moja dorosła wersja wyprawy do lasu z dziadkiem i przenoszenia na patyku żuczków z leśnej drogi pożarowej. Podróże to dla mnie kolejny pierwszy dzień w nowej szkole, kolejny pierwszy dzień po przeprowadzce do Warszawy. To wyjście poza schemat i po prostu liźnięcie czegoś nowego, próba zdystansowania się i świeży ogląd na drobne problemy.

To, że już się nie boję, sprawia, że chcę więcej. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że zdecyduję się pojechać do Australii. Przecież to drugi koniec świata, pająki, tajfuny. Mogłabym siedzieć na tyłku i oglądać National Geographic, a nie się szlajać.

No ale szlajam się. Wącham sobie nowe rzeczy, dotykam ich. Uczę się nowych ludzi, nowych kultur. Nie mam ich zbyt wiele na koncie, biorąc pod uwagę wybujałe ambicje, ale cóż, widziałam już kawalątek Azji, pół Europy, a teraz jestem w Australii. I to wszystko w kilka miesięcy. Zakładam więc, że wszystko przede mną.

No więc jak zacząć podróżować?

W sumie to nie mam pojęcia.

Ale mogę nadal nie mieć pojęcia w każdym miejscu na Ziemi.

Maja Jaworowska

Jestem dyspozytorem własnych torów. Social Media Manager, copywriter, content designer, zakochana w komunikacji. Piszę słowa i łączę je w całość.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 6

Skupiłaś się za bardzo na cenach biletów, a nie na tym co pochłania najwięcej środków – pobytu w danym miejscu. Co prawda nie jestem ekspertem, ale np. lecąc za te 400 zł do USA możesz nie znaleźć noclegu o równowartości ceny biletu :) (wiem co piszę, byłem 2 razy i przygotowuję się do trzeciego wyjazdu). Średniej jakości hotele *** nawet na obrzeżach miast kosztują ok 200$ + tax za noc. A co dopiero jedzenie, które po przeliczeniu na złotówki wychodzi 2x drożej jak nie więcej :) IMHO bilet to mały pikuś, wyjazd na kilka dni np. na Florydę może pochłonąć kilka tyś. zł.

A tak ogólnie bardzo przyjemny artykuł. Dzięki :)

Wiesz co, racja, że w różnych miejscach różnie to wygląda, ale nadal – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przed każdym wyjazdem liczę na palcach ile to potrzebuję na przeżycie i ogarnięcie samego pobytu a ostatecznie wszędzie wydaję podobną kwotę (sic!). Nawet w Australii, pomimo horrendalnych cen – dzienny koszt życia był podobny jak w PL. Jak żyjesz na mieście to wiesz na bank o czym mówię. Ostatecznie najwięcej myślenia jest do momentu aż masz bilety na mailu. Potem wszystko dzieje się już samo :)

Od czego masz Airbnb? Jeśli ktoś oszczędza każdą złotówkę to nie tylko na biletach ale na noclegach też. Jeśli jedziesz po przygodę to nie potrzebujesz cztero lub pięcio gwiazdkowego hotelu, nawet najtańszy Airbnb Cie powinien zadowolić, ponieważ potrzebujesz noclegu aby się w miarę wygodnie kimnąć, doładować sprzęty i ewentualnie coś zjeść rano. Większość czasu na wyjazdach spędza się poza miejscem noclegowym więc branie hoteli, szczególnie tych drogich, jest chyba bez sensu :)