Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Edukacja: Licz na siebie!

Edukacja: Licz na siebie!

5
Dodane: 8 lat temu

Tyle się dzieje ostatnio w kraju, że powoli człowiek zaczyna się gubić. Dziś o jednym z elementów, które na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat ta czy inna “zmiana” postanowiła powywracać do góry nogami.

Logika, historia i takie tam bzdety

Mam szczęście. A właściwie to trzeźwo myślących rodziców, którzy lata temu wysłali mnie do technikum zamiast do liceum ogólnokształcącego – czyli niekształcącego. Nie, nie chcę teraz powiedzieć, że wszyscy ci, którzy kończyli licea, nic nie potrafią, ale jest czymś znamiennym, że moje technikum skończyło eksperyment z liceami w dwa lata po tym, jak je ukończyłem. Wracając do dawnej renomy, szkoły stricte technicznej. Swoją drogą do dziś – najlepszej w Polsce.

Mój rocznik był ostatnim, który miał w podstawie programowej logikę, pochodne, trygonometrię zaawansowaną, całki czy rachunek różniczkowy. Na matematyce uczyliśmy się o zbiorach logicznych w sposób, który zapamiętam do końca życia. Było nim – życie. Miałem ten dodatkowy bonus od losu, że nauczyciel był prawdziwym pasjonatem liczb, do tego miał genialny żart i przerabiał z nami znaczną część kwestii spoza programu nauczania. Pamiętam kilka lekcji, na których poznawaliśmy modelowanie 3D, próbowaliśmy zrozumieć kosmos czy zastanawialiśmy się, jak udowodnić to, czy tamto. Było bosko.

Mój rocznik był ostatnim, który na historii uczył się czegoś o starożytności. Dziś jest ona całkowicie pomijana: “Bo nie ma czasu na wszystko”, przez co historia zaczyna się od Drugiej Wojny Światowej. Ot, wcześniej nie było nic. Zapytajcie o stolicę Meksyku osoby, które kończą dziś licea. Nie, nie z profilu geograficznego (W ogóle, jak to brzmi…?) Zapadnie cisza. W przerażającej większości przypadków. Nie chodzi mi o ustawione, śmieszne filmiki na YouTube. Nie. Chodzi mi o codzienność. O dyskusję w pracy, na ulicy, w kawiarniach. Rozmawiamy o tym, czy Facebook nadal jest na topie, a jeśli ktokolwiek poruszy poważniejszy wątek, może usłyszeć: “Weź wyluzuj!” I tak luzujemy naszym szarym komórkom. Z czytaniem, pisaniem (Kto jeszcze pisze ręcznie?), dyskutowaniem o przeszłości i wyciąganiem z niej wniosków w kierunku przyszłości. Uwaga – dyskutowaniem, a nie narzekaniem na kraj, brak pracy, etc.

Jak słyszę od znajomych, że rozmowa kwalifikacyjna była “taka trudna, bo zadawali jakieś dziwne pytania i kazali liczyć” to się zastanawiam czy nie śpię. Serio. Zadanie problemowe, ukierunkowane na sprawdzenie logicznego myślenia, ubiegającego się o pracę, delikwenta – jest Rocket Science. Oczekiwania też są. Spotkałem wiele osób, które bez jakiegokolwiek doświadczenia żądały wynagrodzeń seniorskich i tyle samo osób, które na rozmowach o pracę nie były w stanie powiedzieć, ile chcą zarabiać. Te skrajności są złe. Bardzo złe. Senior z dwuletnim doświadczeniem to żaden senior, a osoba, która nie wie, ile kosztuje jej praca, raczej nie rokuje dobrze. Nie, nie chodzi o skromność. Skromność wmawia się w Polsce już w liceach, podszywając ją nutką religii i ideologii. W życiu nie ma miejsca na bycie skromnym non stop. I błagam, nie mówcie mi tutaj o charakterach. Owszem, trudno je zmienić, ale umiejętność oceny własnych możliwości i oczekiwań jest do wyuczenia. Niestety, nie jest nauczana. System woli, aby nie była.

Technologia informacyjna. Przedsiębiorczość. Co?!

Zaraz po okrajaniu podstawy programowej z matematyki denerwuje mnie podejście do nauczania o nowych technologiach, które ktoś nazwał sobie: Technologią informacyjną, a uczniowie po prostu: Informatyką. Te lekcje, w dziewięćdziesięciu procentach szkół podstawowych i średnich, wyglądają zawsze tak samo. Przychodzi, pozbawiony pasji nauczyciel albo nauczyciel z przypadku, siada, pije kawę i poleca zrobić prezentację w Power Point. Nikt nie ma jej potem zaprezentować. Po co? Kończy się ostrym testowaniu Facebooka. Inny przykład – arkusz kalkulacyjny. O przepraszam, Excel, bo w Polsce uczy się tak: Piszemy w Wordzie, tabelki to w Excelu a prezentacje w Power Point. Kaleczymy własne społeczeństwo. Uczymy nawyków, które są warte tyle co nic.

Jeśli absolwent liceum nie potrafi policzyć podstawowych rzeczy w Excelu, to jakim cudem może – na tym samym świadectwie – uzyskać ocenę bardzo dobrą z tzw. Podstaw przedsiębiorczości? To kolejny przedmiot widmo. Jest, ale lepiej, aby go nie było w tej formie. Co to jest inflacja? Definicja. Co to jest podatek Belki? Definicja. Co to jest budżet domowy? – Tego nie ma w programie. Jak uzbierać na drogi komputer i dlaczego warto kupić drogi, a nie najtańszy? – Tego nie ma w programie. Co to są kredyty? – To takie pieniążki. Dodatkowe. Jak nie mamy swoich. Mniej więcej tak to wygląda. Michał Szafrański może okazać się rozwiązaniem, ale o Michale słyszymy od dwóch lat. I to nie każdy da się przekonać, że bloger może realnie podnieść stopę życiową lub pomóc uzyskać niezależność finansową. O przepraszam – niezależność finansowa? – Tego nie ma w programie.

W technikum – o dziwo, mieliśmy poziom rozszerzony z języka polskiego. Mimo, że kończyłem elektronikę. Nauczycielem był Pan Jerzy, grubo po sześćdziesiątce, ale z wiedzą, dzięki której poszedłem na Dziennikarstwo, nie dałem sobie wmówić, że łatka “Technik elektronik” determinuje moje życie i w konsekwencji – nauczyłem się pisać i przemawiać. Nie sięgałem po streszczenia lektur. Czytałem lektury. Czytam do dziś. Kilkadziesiąt książek rocznie. Przychodzi mi to naturalnie. Gdy tylko mam dłuższą przerwę wręcz czuję, że zaczyna brakować mi słownictwa. Dziś rząd bardziej skupia się na tym, jakie lektury mamy czytać – mamy “prawo” czytać – niż aby zachęcać do czytania i wyrażania myśli słowem – w ogóle. To przykre i prowadzi donikąd.

Jutro zaczyna się dziś

Mamy tyle do zarzucenia narodowi amerykańskiemu. Że nie znają się na tym, czy na tamtym. Że potrzebują adnotacji na sosie pomidorowym, aby nie jeść jego opakowania. Owszem – można śmieszkować, ale fakty są takie, że Amerykanie są specjalistami w swoich dziedzinach. Nie są omnibusami. Nigdy nie chcieli być. Uczą się świata, a nie próbują spisać w zeszytach i podręcznikach nowej Wikipedii. Mówią, a nie recytują definicji. – No ale przecież tej stolicy, o którą krzyczałeś na początku tekstu, Ci nie wymienią!

Zapytam: No i co z tego, skoro będą w stanie porozmawiać ze mną o rzeczywistości równoległej lub podywagować na temat znaczenia snów. Oczywiście – to skrajności. Dobrze jest mieć wiedzę ogólną, ale źle, gdy zaczyna się ślepo podążać za nierealnym celem, jakim jest posiadanie wiedzy na każdy temat. Założyciel zakonu Jezuitów, św. Ignacy Loyola, mawiał: Ten robi najwięcej, kto robi dobrze jedną rzecz. Tego obecny system nie uczy. Dlatego, gdy rozpoczynamy szukanie pracy, nie zadajemy sobie podstawowych pytań dot. tego co, po co, dlaczego w jakim terminie, chcemy robić. Mamy problem z finansami, ponieważ nie uczy się nas poświęcenia kilkudziesięciu godzin na logiczną analizę sytuacji zastanej, planowanie strategiczne czy ułożenie własnej hierarchii potrzeb. Nie. Definicja, klasówka, sprawdzian, egzamin, sesja, koniec. Zakuj, zalicz, zapomnij.

To nie gimnazja, takie czy inne profile są problemem polskiego systemu edukacji. Problem zaczyna się i kończy w momencie, gdy ktoś zaczyna zakuwać, zamiast odkrywać. Zapamiętywać, zamiast doświadczać. Szukać natychmiastowego rozwiązania, zamiast badać przyczyny. Poprawny wynik zawsze wychodzi, gdy jesteś świadomi drogi, jaką do niego doszedłeś. Warunek jest jeden: Musisz chcieć szukać tych wszystkich odpowiedzi, a nie liczyć na to, że jakikolwiek system Ci je poda na tacy. Oczywiście – słownictwa uczymy się na pamięć. Nauczyciele za mało zarabiają. Nie każdy ma pasję. Nie każdy ma takie wymagania. I tak dalej. Tak – nie każdy. Nie każdy musi też przeżyć swoje życie. Czasem to ono jego – przeżuwa.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 02/2017

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 5

Przez jeden rok byłem nauczycielem. Uczyłem dorosłych ludzi. Nie czułem się z tym dobrze. To nie jest łatwa praca i nie każdy powinien ją wykonywać. Brak widocznych efektów pracy mnie przygnębiał. Gdy w “normalnym” życiu pracujesz nad jakimś projektem widzisz postępy pracy, a na końcu nagroda w postaci osiągnięcia celu. W edukacji brak mi tego podejścia. Brak fundamentów, solidnych podstaw i ścieżki osiągania wiedzy różnorodnej dla określonych jednostek. Wszystko jednakowo obecnie dla geniuszy i dla słabszych.

Dodatkowo jakieś chore “zawody sportowe” dla nauczycieli w osiągania wyników w nauczaniu uczniów. U mojego syna w klasie wszystkie dzieci miały w ostatnim roku świadectwa z paskiem. Jak to jest możliwe? Wydaje mi się, że raczej nie jest to możliwe bez wspomagania czy to w postaci naciągania ocen czy wspomagania się “korkami”.

Szkoda, że likwiduje się gimnazja. Z moich doświadczeń ten rodzaj podziału szkoły się sprawdzał. Szkoda, że ktoś wie lepiej i nie słucha innych. W Finlandii gdzie edukacja podobno jest najlepsza na świecie reformy przygotowuje się kilkanaście lat, a nie w jeden sezon. Może taka analogia. Manchester City czy PSG to kluby w których graja gwiazdy futbolu ale w jeden sezon z genialnych i zawodowych sportowców nie udaje się utworzyć drużyny, który zdobywa puchary. Dlaczego my w Polsce dajemy nasze dzieci by straciły szansę na zdobycie pucharu w swoim życiu??

Nic dodać, nic ująć. Każde doświadczenie jest dobre, więc nie napiszę, że Ci go współczuję, ale próbuję sobie wyobrazić, jak musiałeś się czuć w tej roli…

Na szczęście to była tylko odskocznia od innych moich działań, inaczej to byłaby masakra.