Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Praca w podróży <br />Kobieta w delegacji

Praca w podróży
Kobieta w delegacji

1
Dodane: 6 lat temu

Praca w samolocie, w pociągu, na lotnisku czy dworcu. Praca pomiędzy punktem A a punktem B. To nie dla każdego – być może tylko dlatego, że jeszcze nie znaleźliście swojej metody na pracę w podróży.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 3/2017


Ludzie dzielą się na wiele różnych odmian, ale na lotnisku spotykam dwie główne grupy podróżnych. Do pierwszej należą ci, którzy starają się jako pierwsi wejść do samolotu. Czasem kombinują, by wejść na pokład wraz z klasą biznes – w epoce elektronicznych bramek przeszkoda nie do pokonania. Niekiedy stoją pół godziny przed boardingiem, by zająć miejsce na czele kolejki. Druga grupa ociąga się, z wyższością patrzy na kolejkowiczów z niskości lotniskowych foteli, prostuje nogi, rozgląda się i nonszalancko dłubie w nosie czy drapie po niewypowiedzianym! Słowem korzysta z wolności, podczas gdy czoło peletonu już zapina pasy bezpieczeństwa, choć w lotniskowym doku turbulencje nie grożą. Należący do tej drugiej grupy z dekadencką nonszalancją wchodzą do samolotu i dziwią się, że ich miejsce zajął ktoś inny – zaczyna się irytujące przesiadanie – lub że na półce brak już miejsca na ich bagaże. Co z tego? Załoga pomoże znaleźć miejsce na walizkę. Mili współpasażerowie będą wciskać pokładówkę pod fotel. Bałagan się pogłębi. Mnie to nie dotyczy, bo…

…ech. Ktokolwiek ze mną leciał, ten wie, że należę do grupy pierwszej, a to z jednej tylko przyczyny. Otóż siadam szybko w samolocie i… zaczynam pracować. Wyjmuję laptopa, opieram na kolanach i stukam w klawiaturę. Albo rozpracowuję całodzienne notatki z tradycyjnego notesu. Czasem tylko włączam ulubioną relaksacyjną muzykę i się wyłączam. Szczególnie na porannych lotach, gdy usiłuję dwugodzinne żeglowanie w przestworzach wykorzystać na dospanie.

Praca w samolocie wymaga pewnych przygotowań i jako kobieta w delegacji nauczyłam się stosować kilka myków, które znakomicie ułatwiają mi pełne wykorzystanie tego czasu. Wziąć trzeba bowiem pod uwagę kilka drobnych przeszkód, które mogą tę pracę utrudnić, jak również parę zalet.

Prąd

Niech tylko wyłączą prąd w domu i od razu jest dramat. Nie działa lodówka, nie ma muzyki, nie ugotujesz herbaty, nie ma internetu (olaboga), a bateria w laptopie i smartfonie dogorywa, bo przecież tak fajnie było pracować bez kabla.

No właśnie. Wiedząc, że czeka mnie podróż, pilnuję, by moje e-urządzenia były podpięte do prądu do ostatniej minuty przed wyjazdem. W podróży każda chwila może być cenna, a nie zawsze w pobliżu znajdzie się wolny kontakt.

Tak, oczywiście, power bank, ale każdy power bank się kończy. Tak, oczywiście, nowoczesne środki komunikacji mają kontakty. No cóż, nowoczesne – pewnie, że tak. Ale takie francuskie TGV, które jest nieco starsze niż nasze pendolino, za to zasuwa przez Francję nieco szybciej, kontakty ma tylko w niektórych wagonach. Pisząc te słowa, siedzę w wagonie TGV w drodze z Paryża do Marsylii i kontakt jest, owszem, jeden na sześć iPhone’ów na moim stoliku. Dla ścisłości – sześć na cztery osoby. Zgodnie z francuskimi porządkami ustaliliśmy, w jakiej kolejności będziemy z kontaktu korzystać. Sprawę ułatwił mój rozgałęziacz do USB (trzy telefony ładują się równocześnie). Panowie nie są przygotowani na wymagania stawiane przez starszej generacji składy super szybkiego pociągu.

W samolotach kontakty bywają, gniazdka USB także, ale nie można liczyć ani na pociąg, ani na samolot. Trzeba liczyć na własny instynkt samozachowawczy i doładowywać e-sprzęty wszędzie, gdzie tylko się da. Na wielu lotniskach, na których oczekuje się na przesiadkę, są stoliki z kontaktami, nawet na dworcach kolejowych można je spotkać.

Moje zalecenie zatem: w podróży ładuj, ile wlezie.

Praca offline (1)

Jestem offline, jestem analogowa(y) – taka moda od jakiegoś czasu panuje (a może panowała, tylko ja tego jeszcze nie zauważyłam?). Praca offline jest super, pod warunkiem, że się do niej przygotujesz. Bo co z tego, że pracujesz nie tylko unplugged, ale i offline, jeśli nagle potrzeba zrobić szybki research w internecie. Ojej. Albo okazuje się, że ten dokument, nad którym planowało się rozmyślać w ciągu kilku godzin lotu, jest w… chmurze. Pewnie właśnie obok niego przelatujesz. Zresztą nawet pendolino sprawi, że znienawidzisz ten moment w życiu, gdy wszystkie dokumenty zostały przeniesione do clouda.

Warto przed wejściem na pokład samolotu czy pociągu zadbać o to, żeby mieć lokalnie zapisane wersje dokumentów tworzonych online. Moje ulubione narzędzie do pisania – DraftIn – ma na przykład tryb offline, ale muszę pamiętać, by się w niego przełączyć. Google Docs też wspiera tryb offline, iCloud i Dropbox to wypas, bo lokalnie możemy zarządzać plikami w chmurze, tak samo zresztą, jak Amazon Drive, z którego chętnie korzystam.

Druga kwestia z tym związana to zaplanowanie pracy tak, by nie trzeba było przeklinać braku Wi-Fi na pokładzie, tylko zająć się takim czymś, co netu nie wymaga. W samolocie często zdarza mi się porządkować mailbox w desktopowym kliencie – przenoszę maile do folderów, odpisuję na niektóre zaległe wiadomości itd. To idealne zadanie na poranne loty, bo wiem, że niekiedy po kwadransie przy tym spokojnie zasnę.

Moja porada: zaplanuj zajęcia tak, żeby były możliwe do wykonania offline i zadbaj, by mieć lokalne kopie wszystkich potrzebnych materiałów.

Praca offline (2)

Praca w trybie offline w podróży niesie nie tylko zagrożenia, ale ma też pozytywne strony. Wyobraź sobie świat, w którym nie przychodzi powiadomienie o nowej wiadomości w mailboksie, na Slacku, na Skypie, na Whatsappie itd. Ten świat naprawdę istnieje, w podróży. Uwielbiam ten moment, gdy przechodzę do trybu samolotowego i wyłączam Wi-Fi. Od tej chwili czeka mnie spokój i koncentracja.

Nic nie potrafi tak wybić z koncentracji, jak plumknięcie nowej wiadomości. Nawet wyłączenie powiadomień nie zawsze pomaga – po kwadransie wytężonej pracy i tak mnie zawsze korci, by sprawdzić, co tam w mailach i na Slacku. Koniec skupienia, bo tu pilne, tam zawał, a gdzie indziej gwałt. Policja, ratunku!

Dlatego wysoko cenię sobie pracę offline – trudno jest mi wywołać ten stan poza podróżą, zawsze ktoś czy coś mi przeszkadza. Pracując niekiedy z domu, staram się zachowywać, jakbym była w samolocie czy choćby w pendolino, ale w domu wiecie, jak jest – jak kotek nie przyjdzie na kolanka, to z kuchni zawoła mnie lodówka… Trudno o prawdziwy offline, gdy krzesło nie jest wyposażone w pasy bezpieczeństwa. Choć moja efektywność, gdy pracuję z domu, jest znacznie wyższa niż z biura, to do pięt nie dorasta efektywności z samolotu. Może dlatego, że w samolocie będąc, mam pięty w chmurach?

Moja opinia: najwyższa z możliwych o pracy offline.

Ciasnota

Kopnął mnie, więc ja go też kopnę, potem podejmę walkę o podłokietnik, postawię butelkę z wodą na stoliku tak, żeby nie mógł postawić laptopa, no i nic nie zrobię w samolocie, bo mam MBP 15″. Spieszę wyjaśnić.

Kopnął mnie, bo w pendolino jest tak mało miejsca, że trudno nie kopać współpasażerów. Chyba po każdej podróży polskimi składami pendolino oraz II klasą TLK mam poobijane kostki. Walka o podłokietnik to stały element rozrywki, jeśli przypadło Ci środkowe miejsce w samolocie. Butelka z wodą na stoliku to znowu pendolino – tak mało miejsca jest na stolikach, że dwa laptopy 15″ czy 17″ nie mieszczą się, jeśli ich użytkownicy siedzą naprzeciwko siebie. Spróbujcie też wypić kawę w samolocie czy pendolino, mając tak duży laptop rozłożony tam, gdzie nazwa wskazuje – na łonie. Nawet bez kawy jest z tak dużym laptopem trudno – nie otworzy się do końca.

Widząc takie problemy, uprzejmie poprosiłam o zmianę z 15″ na 13″ i wygrałam na tym. Z małym w torebce czy plecaku jest mi lżej w drodze i wygodniej przy pracy w podróży.

Moja porada: mniejszy lepiej robi dobrze.

Takie refleksje nachodzą mnie kilka razy w tygodniu – na dworcach i na lotniskach, a nawet w taksówkach. Pierwsze pytanie, gdy wsiadam do taksówki w Paryżu, to zawsze „czy mogę zapłacić kartą?”, a drugie – też zawsze – „czy mogę podpiąć telefon do ładowarki?”. Tak, pracuję też w taksówkach. Może to i zwariowane, może szkodliwe dla zdrowia? Na pewno, ale jeśli mogę aktywnie spędzić godzinę transferu z lotniska do celu, to na pewno tak właśnie zrobię, zamiast podziwiać bezmyślnie przedmiejskie pejzaże. Praca, pamiętajcie, to dla mnie także pisanie do iMaga i robienie korekty do iMaga. Praca to dla mnie także moje własne pisanie, uskuteczniane czasem tu, czasem tam, ale jednak w miarę regularnie, dzięki temu, że dbam o zaplanowanie takiej pracy.

Następna „Kobieta w delegacji” zostanie poświęcona właśnie planowaniu. Jestem kierownikiem projektów i żaden plan mi niestraszny.

Anna Gabryś

Byłam flecistką, wydawczynią, historyczką, muzealniczką. Jestem IT PM. Nie wiem, kim jeszcze zostanę. #piszęSobie #smartkultura #polszczyzna

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1