Slave
Próba zorganizowania dwóch biurek w nowym domu może być zabawnym doświadczeniem.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 4/2017
Pierwszą rzeczą, którą się rozpakowuje po przeprowadzce, są oczywiście komputery. Nie ma w tym nic dziwnego – w dzisiejszych czasach w komputerze jest wszystko. Rachunki, adresy, dostęp do kont bankowych. Ja nie mam z tym większego problemu.
Dość długo nie miałam biurka. Od lat pracuję na komputerach przenośnych, biurko może być więc czymkolwiek. Włącznie z kolanami. Pisałam o tym kilkakrotnie w swoich felietonach. Jak zorganizowałam biurko, to potem stawiałam na nim wazon z kwiatkami. Jak nie miałam biurka, to podobała mi się idea jego posiadania. I tak w kółko. Ostatecznie jakieś trzy lata temu kupiłam fajny sosnowy mebel, z którym się naprawdę zaprzyjaźniłam. Postawiłam na nim duży monitor Samsunga i szybko okazało się, że przenośny MacBook stał się komputerem stacjonarnym. Monitor bardzo pomagał w pisaniu i korekcie, bo co duża powierzchnia, to duża powierzchnia, a oczy mamy jedne.
W nowym domu trzeba było pogodzić dwa komputery i wiele urządzeń przenośnych. I dużą szafę PC, i MacBooka, i iPady. Jak to zrobiliśmy?
Moja część godzenia była stosunkowo prosta. W sypialni jest duża szafa wnękowa, której końcówki to otwarte półeczki – od sufitu, do podłogi. Akurat po „mojej stronie”. Na górze poustawiałam swoje segregatory i dokumenty. Następnie ozdobny koszyczek podświetlony lampkami. Na kolejnej – Macbook, dalej wylądował iPad z drewnianą podstawką. A na końcu – indyjska tacka na Kindle’a, iPhone’a i notatniki. Zrobione. Następnie przeszliśmy do organizacji głównego biurka.
Od bardzo dawna nie mam kontaktu z komputerami PC w żadnej formie – ani mobilnej, ani stacjonarnej. Spojrzałam na podłogę i zakrztusiłam się z wrażenia, widząc, ni mniej, ni więcej, dwie skrzynki pełne kabli podłączeniowych, przedłużaczy i innych akcesoriów niewiadomego przeznaczenia. No i monitory – dwa duże Samsungi. Jeden mój, a drugi Adama. Matko! A to będzie wesoło!
Przysiadłam na łóżku, przyglądając się z zainteresowaniem procesowi zagospodarowywania. Najpierw w ruch poszły listwy zasilające, ze trzy, czterogniazdkowe. Hmm? Sporo tego. Chwila zastanawiania się, gdzie postawić strasznie wielką drukarkę laserową z przydatkami. Taką podobno sieciową. Znaczy się sieciową dla PC, bo z Makami nie współpracuje. Chwila zastanawiania się, gdzie ustawić strasznie wielką szafę komputera. Chwila zastanawiania się, jak pogodzić ze sobą dwa Samsungi.
Pomyślałam, że lepiej będzie zrezygnować z jednego monitora, bo za chwilę pokój zacznie wyglądać jak futurystyczna dziupla nawiedzonego hackera. Tu znowu pojawił się problem, bo każdy z naszych komputerów używa innego kabla i trudno w razie potrzeby wymieniać się na stanowisku pracy. W końcu podłączyliśmy dwa kable, bo Samsungi to sprytne monitory. W sumie, w kłębowisku węży, jeden kabel więcej nie robi specjalnej różnicy. W czasie całego procesu musiałam wyglądać podejrzanie, bo Adam w końcu zapytał: „No ale o co chodzi?!”. No przecież o nic! Zapomniałam już, że komputer może się składać z tak wielu części, wymagać tylu gniazdek i posiadać aż tyle zewnętrznych akcesoriów. Kilkanaście lat użytkowania przenośnych Maków sprawiło, że każda komplikacja powoduje u mnie natychmiastowe wyzwolenie instynktu obronnego. Tak było z ową nieszczęsną drukarką sieciową, wielkim bydlęciem ze skanerem i kopiarką. Draństwo podobno pracuje w sieci. Adam poinstruował mnie więc, że mam mu pokazać „Otoczenie Sieciowe”. Na moim MacBooku. Mój mózg wszedł natychmiast na wysokie obroty w celu szybkiego przetransponowania z pecetycznego na nasze, która funkcja wywołuje podobną użyteczność jak „Otoczenie”. Otoczenie, owszem, pokazuje drukarkę. Żeby ta jednak zaczęła drukować, konieczne są sterowniki. Szukamy, nie ma. Już w połowie drugiej próby wymuszenia obsługi drukarki przez Maca, włączył się wspomniany instynkt obronny. I zaczęłam się zastanawiać, w którym kącie garażu leży mój malutki, prościutki, laserowy Samsung, który nie pyta urządzeń o kolor skóry, religię i przekonania polityczne. Drukuje ze wszystkiego – z iPada, iPhone’a, MacBooka, Androida i nawet – uwaga – z peceta. Podłącza się go jednym kabelkiem, do gniazdka. JEDNYM KABELKIEM. Czy to nie piękne? Adam twierdzi, że jak się nie jest pecetem, to się cierpi. No rzesz ty jeden, no!
Wieczorem, kiedy już skończyliśmy akcję podłączania tego poważnie wyglądającego sprzętu, w czasie dyskusji o tym, co można jeszcze poprawić i gdzie, Adam nagle powiedział: „Ale wiesz, mój monitor jest podłączony do listwy zasilającej jako slave i bez włączonego komputera się nie załączy. Będę potrzebował jeszcze jednego przedłużacza!”. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchłam śmiechem. Potem Adam też zaczął się śmiać. I tak się jakoś zrobiło wesoło.
Od tego czasu ani razu nie usiadłam przy biurku, mimo że mój kabelek radośnie podryguje przy nim końcówką. Zadekowałam się przy stole w salonie, gdzie towarzyszą mi zwykle dwa koty i pies. Wytargałam z garażu mojego małego Samsunga i wydrukowałam, co trzeba. Ale za to kiedy rzuciłam mimochodem, że półeczka z iPadem jest za daleko od łóżka, Adam od razu zaproponował, że zrobi mi wysuwaną. To jest prawdziwa kooperacja pomiędzy systemami!
Wydaje mi się, jakoś tak nieśmiało, że jednak damy sobie jakoś radę w tym radosnym multi-kulti. Brakuje nam jeszcze jakiegoś Linuxa, bo na Androidzie chodzi Kindle Młodej.
Ale nie powiem tego głośno, bo Adam usłyszy i przyniesie do domu słonia i żyrafę. Wiecie, ile trzeba wykonać ruchów, żeby włożyć słonia do lodówki? Cztery. Otworzyć lodówkę, wyjąć żyrafę, włożyć słonia, zamknąć lodówkę.
I naprawdę nie mogę się skupić, kiedy Adam, siedząc po drugiej stronie stołu, drze ze mnie łacha. Kiedyś obiecywał, że w czasie, kiedy piszę, będzie mi podsuwał kawę na środek pokoju patykiem, żeby nie wchodzić w pole rażenia. I podsuwa. Na środek pokoju. Tyle że wcześniej stała na stole. Nie, serio, nawet nie pytajcie.
I’m a Mac. A Adam – PC.
Komentarze: 4
Nic ciekawego się nie dowiedziałem
… nic nowego, to przecież Kinga ;-)
Niezłe bzdury.
Masakra, nawet zdjęcie główne do tego, pożal się boże, felietonu wzięte ze strony z mockupami – najśmieszniejsze, że nawet nie chciało Ci się wypełnić czymś pustego ekranu :D
Liczyłem na coś ciekawszego w tekście, kiepsko :)