Jak będziemy jeździć w przyszłości?
„Nowy samochód będzie w całości szklany i będziemy kontrolować go zestawem przycisków. Nie będzie miał sprzęgła, biegów ani przekładni, będzie nisko zawieszony, miał niski prześwit i nieprzebijalne opony”. Tak brzmiał podpis pod ilustracją artykułu „Pojazd motorowy przyszłości”, który ukazał się 10 marca 1918 roku w kalifornijskim dzienniku Oakland Tribune. Bazował na wizji amerykańskiego pisarza i dziennikarza, C. H. Claudy’ego. Jego pomysł zakładał również, że z samochodu zniknie miejsce kierowcy. „W przyszłości będziemy kontrolować wszystko za pomocą małej tabliczki z przyciskami, a kierownicę zastąpi dźwigienka”. Miał być też napędzany silnikiem elektrycznym. Cóż, panie Claudy, dobra wiadomość – ludzie przyszłości zrobili to wszystko, a nawet poszli o krok dalej i zupełnie wyeliminowali kierowcę z równania.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 6/2017
Dokładnie rzecz ujmując, taki mamy plan. Dwudniowy konwent Connected Hub zorganizowany w tym roku w ramach targów motoryzacyjnych Automobile Barcelona uzmysłowił mi, że stworzenie „samojeżdżącego” samochodu to najmniejszy problem związany z „samojeżdżącymi” samochodami. Nim przejdziemy do tych komplikacji, pozwólcie, że namaluję Wam obraz.
Budzik wyje o 7:10 rano, mimo że nastawialiście go na 7:15. To samochód przesunął go o pięć minut wstecz, żebyście bez problemu zdążyli na swoje pierwsze spotkanie w mieście. Okazuje się bowiem, że w tym samym momencie przez centrum będzie przejeżdżać lokalna drużyna piłkarska. Sporo osób planuje się wybrać na to wydarzenie, co zwiększy liczbę samochodów na ulicy.
Punkt 7:55 samochód podjeżdża pod drzwi domu i otwiera drzwi. Kabina jest odpowiednio schłodzona, fotel ustawiony w odpowiedniej pozycji, a tablet wewnątrz odtwarza Wasz ulubiony poranny show. Wsiadacie, a samochód sam wiezie was na spotkanie. Podróż odbywa się szalenie płynnie – nie ma zatrzymywania na światłach, nie ma gwałtownych hamowań, „bo ten matoł w BMW zmienił pas bez kierunkowskazu”, nie ma stania w korkach. Dojeżdżając do centrum, średnia prędkość trochę spada dzięki wspomnianym fanom piłki nożnej, ale mimo to wysiadacie zrelaksowani pod biurem dokładnie o czasie. Ani minuty wcześniej, ani później.
Gdy tylko drzwi samochodu się zamkną, ten odjeżdża, lecz nie jedzie na parking. Przełącza się w tryb „taksówki” i rozwozi wszystkich tych, którzy nie mają swoich aut. Z każdego przejazdu dostajecie swoją porcję zysku. Samochód świetnie wie, że kończycie spotkanie o 10:00, będzie więc czekał na Was pod biurem. Oczywiście z odpowiednią temperaturą w środku i odświeżonym zapachem.
Na dzisiaj tak wygląda przyszłość motoryzacji według ludzi, którzy ją kreują. Autonomiczne samochody stale komunikujące się ze sobą i będące w ciągłym ruchu. To przyszłość, w której nie ma miejsca na wypadki na drogach. Nie ma w niej również zatłoczonych miast, ponieważ docelowo liczba samochodów ma się zmniejszyć dzięki autonomicznym taksówkom i dużo bardziej wydajnemu transportowi publicznemu. Dzisiaj to brzmi, jak utopia, ale każdego dnia tysiące ludzi na całym świecie pracuje, żeby to była nasza rzeczywistość.
Rozbierzmy więc na części wcześniej opisaną scenkę. Na początku samochód sam przestawia budzik. To coś, czego możemy doświadczyć już dzisiaj. Google od lat wysyła mi powiadomienia, żebym się zbierał, bo inaczej przegapię spotkanie. Ta technologia bazuje jednak na zgadywaniu. Korzystając z danych zebranych wcześniej, Google zakłada, że tego dnia, o tej godzinie ruch na drodze będzie spory. Samochód przyszłości będzie mądrzejszy: czas dojazdu będzie przewidywał, rozmawiając o tym z innymi samochodami. Planując Waszą podróż do biura, zobaczy, że ruch na drodze będzie większy niż zazwyczaj, ponieważ więcej osób kazało swoim samochodom zaplanować przejazd w tym rejonie.
Dzięki tej samej sztuczce poruszanie się po drogach będzie tak płynne. Jeżeli samochody mogą ze sobą rozmawiać, to świetnie wiedzą, że Audi z przodu będzie skręcać w prawo na parking, a Ford z lewej będzie chciał zaraz zmienić pas. Do tego wiedzą dokładnie, kto ma pierwszeństwo na kolejnym skrzyżowaniu, ile samochodów zbliża się do niego i z jaką prędkością. Ponadto, zbierają również dane od dróg, które teraz będą inteligentne. Samochód będzie wiedział o każdej kałuży, każdej dziurze, każdym zalegającym konarze drzewa na drodze. Ta wiedza pozwoli dobierać prędkość w optymalny sposób, żeby ograniczyć ostre hamowania i podbramkowe sytuacje do minimum.
Pomysł, żeby autonomiczne samochody w wolnych chwilach „pracowały” jako taksówki, to coś, nad czym Uber pracuje od ponad dwóch lat. Zlikwidowanie kierowcy pozwoli znacznie obniżyć cenę przejazdów, co z kolei doskonale wpisuje się w trend niekupowania samochodów. Młodzi ludzie w dużych miastach coraz częściej rezygnują z zakupu swoich czterech kółek właśnie na rzecz Ubera i komunikacji miejskiej. Tak działające „taksówki” nie tylko ułatwią im życie, ale i pozwolą zarobić tym, którzy jednak zdecydowali się na własne auto. Win-win.
Teraz najlepsze – opisywana technologia jest już dostępna. Samochody potrafią same jeździć, potrafią ze sobą gadać, wyciągać wnioski z tych rozmów, i tak dalej. Problemem jest implementacja. Producenci samochodów i usług powinni się spotkać i ustalić jeden, uniwersalny język, jakim będą się posługiwać ich produkty. Sytuacja, w której autonomiczne Volvo nie zjedzie autonomicznej Škodzie dlatego, że nie mogły się porozumieć, jest niedopuszczalna. Drugą zagwozdką jest odpowiedzialność. Powiedzmy, że to Volvo wjedzie w Škodę. Kto jest winny? Kto powinien ponieść konsekwencje? Kto powinien opłacić leczenie rannych?
Być może to Volvo zostało zhakowane? To jest kolejne zagadnienie, którego nie można pominąć. Komputer sterujący pojazdem musi być fortecą. Nie może dojść do sytuacji, żeby ktoś przejął nad nim kontrolę. Podobnie jak karygodny będzie wyciek jakichkolwiek danych. Samochody przyszłości mają wiedzieć o nas wszystko – gdzie mieszkamy, gdzie pracujemy, gdzie chodzimy na zakupy, o której wyjeżdżamy od kochanki. Lub kochanka. I choć ta wiedza ma być częściowo dostępna dla innych aut, pełen obraz musi być widoczny tylko dla nas. Właśnie, skoro pojazdy mają ze sobą rozmawiać, to trzeba im zapewnić stałe, niezawodne podłączenie do szybkiego internetu.
Jest też kwestia, co zrobić z samochodami nieprzystosowanymi do tych realiów. Wątpię, żeby najpopularniejszy model w Polsce (niebity, 15-letni Passat z Niemiec z 80 tys. km przebiegu skumulowanego z coniedzielnych wypraw do kościoła) odnalazł się w świecie „samojeżdżących” samochodów. Dlatego większość sprzedawanych dzisiaj aut jest napchanych niezbędnymi czujnikami, które pozwolą na przekształcenie ich w „zosie samosie”. I chociaż dzisiaj jeszcze same nie potrafią jeździć, to uchylają rąbka tajemnicy, by pokazać ułamek swoich możliwości.
Właśnie podczas targów w Barcelonie udało mi się przetestować część z nich. Kia Optima pozwoliła mi doświadczyć, że samochód naprawdę sam zahamuje, jeżeli będę próbował wjechać nim w coś innego. Seat Leon pilnował, żebym przypadkowo nie zjechał ze swojego pasa. Mogłem wreszcie zaparkować równolegle Mercedesa klasy E, stojąc półtora metra od niego. Cały proces kontrolowałem z telefonu.
Przy czym jestem przekonany, że każdy z tych trzech samochodów byłby w stanie samemu poruszać się po drodze. Brakuje w nich jednak oprogramowania odpowiednio analizującego dane dostarczane przez czujniki. Całe szczęście dodanie go to czynność banalna – wszak wszyscy aktualizujemy co jakiś czas swoje smartfony i komputery, prawda? Podobnie będzie z samochodami. Zapytajcie kogoś, kto ma Teslę, oni dostają aktualizacje sprawiające, że ich samochody są szybsze. Z kolei Ford wypuścił aktualizację dodającą CarPlay do swoich systemów inforozrywki
Dlatego coraz popularniejsze w autach są ekrany zamiast zestawu zegarów. Kiedyś niezbędny był nam prędkościomierz, obrotomierz, wskaźnik paliwa. Dzisiaj od tego ostatniego wolimy ekranik pokazujący, ile kilometrów przejedziemy, a obrotomierz przy skrzyni automatycznej jest zbędny. Jest więc spora szansa, że w autonomicznym samochodzie jutra najważniejszymi wskaźnikami będzie termometr i prostokącik pokazujący wynik meczu piłkarskiego. Ekran – w przeciwieństwie do tradycyjnych zegarów – dostosuje się do nowych realiów. Podobnie jak deska rozdzielcza będąca wielkim iPadem zamiast zbioru przycisków.
Zapełnienie ulic autonomicznymi samochodami przypomina mi gotowanie. Wykupiliśmy cały spożywczak, ale ciągle musimy przyrządzić składniki w odpowiedni sposób, żeby powstał z nich nasz obiad. Obecnie kroimy ziemniaki, myjemy sałatę i zastanawiamy się, co zrobić z resztą. Mamy wszystko, czego potrzebujemy, ale nim to zacznie działać, musimy rozwiązać tonę problemów. Przy czym, kiedy piszę „my”, mam na myśli producentów samochodów i ich partnerów. Oni teraz szukają programistów i speców od komputerów, żeby zastąpili miejsca mechaników, których czas podobno dobiega końca. To będzie długotrwały i kosztowny proces, ale mimo wszystko wierzę, że zwróci nam się z nawiązką. Ach, zapomniałbym. Ostatnią komplikacją, którą trzeba wziąć pod uwagę, jest, co zrobić z pasjonatami jazdy samochodem. Podobno w nowej wizji świata będzie miejsce i dla nich.