Cała muzyka 5/2017
Moje propozycje muzyczne z majowego wydania iMagazine.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 5/2017
JAMIROQUAI – AUTOMATON
Słysząc Jamiroquai, zawsze mam przed oczami niesamo- wite obrazy uchwycone na klipach brytyjskiego zespołu. Do dzisiaj przy okazji wieczornych „spacerów” po YouTube bardzo często docieram do cudownego „Cosmic Girl” czy „Virtual Insanity”. Tak właśnie zapamiętałem Jamiroquai. Na początku ich widzę, a dopiero później zaczynam słyszeć ich niepowtarzalny styl. Niesamowite jest to, jak bez trudu po siedmiu latach potra li powrócić i odtworzyć absolutnie cały klimat, który tworzyli przez
lata. „Automaton” jest kontynuacją wszystkiego, co do tej pory nagrali i brzmi, jakby przerwa między albumami trwała siedem miesięcy, a nie siedem lat. Jeśli ktokolwiek zapomniał albo nigdy nie poznał takiego gatunku jak acid jazz, to świetnie się składa. Nowe dziecko Jamiroquai idealnie przypomni ten klimat i równie dobrze sprawdzi się w roli nauczyciela dla młodych słuchaczy. Stare patenty bazujące na połączeniu disco, funky i soulu zawsze zadziałają, gdy za oknem robi się cieplej. Oczywiście nie dał o sobie zapomnieć intrygujący frontman, czyli Jay Kay, bo czym bez niego byliby Jamiroquai? W dalszym ciągu jest hipnotyzerem, który załamuje czasoprzestrzeń
i prawie godzinny materiał zamienia w dosłownie jedną minutę. „Automaton” jest swego rodzaju studnią czasu: po naciśnięciu przycisku „Play” nagle znajdujemy się już na samym końcu albumu. Jak oni to robią? Nie mam pojęcia.
Jednak jeśli nie podszedł Ci jeden numer, dalej nie musisz sprawdzać. Sprawa jest bardzo prosta. Możesz wejść z Jay Kayem do auta i przejechać z nim milion kilome- trów, nie rozmawiając, tylko słuchając tego, co stworzył, albo otwierasz drzwi samo- chodu i od razu wiesz, że to nie twój klimat. Jamiroquai jest prostolinijny i nawet przez sekundę nie szuka dla siebie innej drogi. Oni po prostu podążają ścieżkami po mapie, którą sami zaczęli tworzyć już w 1992 roku.
KENDRICK LAMAR – DAMN
Jestem pewny, że nie było jeszcze takiego rapera, który przez tak wielu ludzi bez zastanowienia jest określany po prostu królem. Jego miejsce na tronie jest tak silne, że Kendrick w tym momencie może zrobić absolutnie wszystko. Przyznam się, że od chwili ujawnienia informa- cji o nowym albumie w mojej głowie codziennie rano zrywała się kolejna kartka z kalendarza. Odliczałem dni jak dziecko przed Wigilią. „Damn” pojawiło się ostatecz- nie 14 kwietnia, a nie 7 – jak wcześniej zapowiadano,
a więc łatwo sobie wyobrazić, jak ciężki to był okres dla mnie i dla milionów fanów na całym świecie. Po pierwszym przesłuchaniu od razu pomyślałem o tym, co już zostało napisane. Kendrick jest na takim etapie, że może wszystko i tak strasznie się cieszę, że wykorzystał tę szansę. Król nie potrzebuje eksperymentów, hitów, kon- trowersji i gościnnych zwrotek pseudoziomków. „Damn” jest tak prawdziwe, jak mało co w tych tak bardzo sztucznych czasach rap gry. W każdym numerze, każ-
dej zwrotce czuć lawinę emocji, nad którą nikt nie potra panować tak dobrze jak Kendrick. Jego teksy oraz niepowtarzalne, zmieniające się ow jest zawsze z przodu, dzięki temu słuchacz cały czas wie, co jest najważniejsze. Nazwałbym to kwinte- sencją rapu, chodzi o zabawę słowem i przekaz, jaki ze sobą niesie. „Damn” jest naj- bardziej osobistym materiałem Lamara, przez co może się wydawać nieco nudny
w porównaniu z poprzednimi albumami. Muzycznie to zdecydowanie najbardziej rapowe wydawnictwo, jakie dotychczas nagrał Kendrick. W wielu przypadkach
jest oparte na prostych pętlach z czystymi bębnami, co, nie ukrywam, tak bardzo mnie kupiło. Jego charyzma i przenoszenie emocji na napisane linijki w zupełności wystarczają. „Damn” nie jest łatwo przyswajalny. Takich albumów słucha się w sku- pieniu, ze zrozumieniem, od początku do końca, bez omijania numerów i włączania opcji „Shu e”. Dlatego wyczuwam w powietrzu tak wiele tak bardzo niezrozumia- łych przeze mnie rozczarowań. Przypominam, Kendrick może wszystko i pozwólmy artyście nagrywać dokładnie to, co czuje. Dla mnie takie właśnie jest „Damn”.