Monster – Blaster
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie scenę z amerykańskich filmów o nastolatkach, które mają właśnie spring break od szkoły. Widziałem niekończące się szerokie plaże Long Beach, a na nich rozpędzony Jeep Wrangler Cabrio z równie głośnymi, co napakowanymi nastolatkami. Na ramieniu jednego z kapitanów drużyny futbolowej znajdowało się źródło tej głośnej muzyki, głośnik przypominający nam lata dziewięćdziesiąte, czyli boombox.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 09/2017
Jeszcze nigdy tak szybko nie wpadłem na koncepcję tekstu, jak tym razem. Gdy tylko otworzyłem i wyciągnąłem z pudełka produkt dobrze znanej firmy Monster,
absolutnie wszystko mi się zgadzało, od początku do końca w każdym detalu. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie scenę z amerykańskich filmów o nastolatkach, które mają właśnie spring break od szkoły. Widziałem niekończące się szerokie plaże Long Beach, a na nich rozpędzony Jeep Wrangler Cabrio z równie głośnymi, co napakowanymi nastolatkami. Na ramieniu jednego z kapitanów drużyny futbolowej znajdowało się źródło tej głośnej muzyki, głośnik przypominający nam lata dziewięćdziesiąte, czyli boombox. Nagle ze słonecznego L.A. znalazłem się w deszczowych Otrębusach pod Warszawą, po prostu otworzyłem oczy i sen prysł, ale jedna rzecz z niego pozostała. Wspomniany głośnik stał przede mną i prężył się tak, jak ten amerykański napakowany i wydepilowany nastolatek.
Do tego produktu trzeba podejść z odpowiednim przymrużeniem oka i dystansem. Byłem pewny, że nie będę się zachwycał artystycznym dizajnem, ale mimo wszystko jest w nim coś, co przykuwa uwagę. Jest niczym ubłocony Hummer zaparkowany między wywoskowanymi Ferrari, ale nawet w takim towarzystwie znajdzie swoich amatorów. Monster zrobił produkt uszyty na swoją miarę i trzeba im przyznać, że Amerykanie znają się na takiej robocie. Nawet nazwa „Blaster” pasuje w tym przypadku idealnie. Głośnik ma nam przypomnieć starego, dobrego boomboxa, który niegdyś królował na ulicach wielu miast na całym świecie. Żeby tak się stało, takie urządzenie musi spełnić kilka warunków i Monster postarał się, żeby tak się stało. Podstawą jest konstrukcja, która musi być jak najbardziej niezniszczalna, niczym amerykańska flota.
Jeśli gdzieś na sklepowej półce znajdziecie ten głośnik i będzie podpisany jako „przenośny”, to podzielcie ten komunikat przez co najmniej trzy, ponieważ Blaster waży ponad 7 kg. Wiadomo, że dla kapitana drużyny futbolowej to mało, ale dla klasycznego Mirka jadącego do Łeby to kilka zgrzewek Żubra mniej w bagażniku. Blaster jest potężny, ale wiem, że dokładnie taki miał być, nadal więc wszystko się zgadza w tym projekcie. Kształtem przypomina mi skrzynkę na narzędzia, a najważniejszą częścią konstrukcji jest masywna rączka umieszczona na górze urządzenia i przykręcona do niego dużymi śrubami typu torx. Patrzysz na to rozwiązanie i wiesz, że być może twój dom z prefabrykatów nie przetrwa tornado, ale ta rączka na bank da radę. Monster tak zaprojektował ten głośnik, żeby towarzyszył nam wszędzie tam, gdzie warunki są trudne. Niestraszny mu deszcz, a nawet gradobicie.
Jest niczym ubłocony Hummer zaparkowany między wywoskowanymi Ferrari, ale nawet w takim towarzystwie znajdzie swoich amatorów.
Niewątpliwe pomocne będą gumowane elementy pokrywające wszystkie przyciski i złącza. Z jednej strony umieszczony jest wielki przycisk ON/OFF, nieco mniejszy Mode i strzałki potencjometru głośności. Przyciskiem Mode zmieniamy opcję charakterystyki dźwięku z Indoor na Outdoor i odwrotnie. Wszystko jest oczywiście pięknie podświetlone, żeby był odpowiedni efekt „WOW”. Druga strona urządzenia równie dobrze pokryta ochronną gumą skrywa złącza, moduł NFC i podświetlony wskaźnik naładowania baterii. Wiadomo, że urządzenie tego typu musi mieć akumulator, ten zastosowany przez firmę Monster jest adekwatnie potężny. Przy dosyć głośnym graniu wystarczy nam na 10 godzin doprowadzania do szału wszystkich w promieniu przynajmniej dwóch kilometrów na zapchanej plaży w Łebie. Bardzo polecam takie rozwiązanie. Część wspomnianej wcześniej gumy jest otwierana, a pod nią skrywają się dwie niespodzianki od Monstera. Oprócz złącza ładowania i klasycznego AUX znajdziemy również MIC IN. Jeśli uznacie, że plażowicze są za mało poddenerwowani, to możecie użyć mocniejszego działa w postaci prywatnego, pijanego karaoke. Teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie to sobie: Przez te oczy, te oczy zielone oszalałem… Drugą niespodzianką i prezentem jest złącze USB, dzięki któremu możemy wykorzystać nasz głośnik jako powerbank. Gdyby padł nam telefon i nagle okazało się, że nie znamy tekstu, to nie ma problemu, Blaster uratuje życie wszystkim plażowiczom. Czy wy również powoli przyznacie mi rację, że Monster zrobił bardzo kompletne urządzenie?
Jeśli nie, to może przekona Was na koniec dźwięk, jaki wydobywa się z Blastera. Pamiętacie, jak pisałem o tym, że nie ma co się zachwycać dizajnerskimi aspektami? Podobnie mam z dźwiękiem, nie oczekiwałem długich odsłuchów w fotelu przy wszystkich ulubionych akustycznych numerach. Wiedziałem, że nie tędy droga, a że nie planowałem też podróży moim Passatem z Żubrami do Łeby, to zabrałem Blastera po prostu na ognisko. Był w swoim żywiole, brudno, trochę mokro i alkohol. Wszyscy byli nim absolutnie zachwyceni, no może oprócz ludzi na sąsiednich działkach. Dlaczego? Dlatego że Blaster to cholernie głośny potwór ziejący dużą mocą soczystego basu.
Chyba każdy dokładnie tego od niego oczekuje, prawda? Ten głośnik ma przynosić radość z mile spędzonego czasu ze znajomymi i wywiązuje się z tego. Dużo basu i dużo wysokich tonów załatwia sprawę. Jest w nim taki szatan, że nawet przez chwilę nie miałem ochoty słuchać czegoś cicho, za każdym razem prowokował do sprawdzenia, na co go stać. Skala głośności zdaje się nie mieć końca i słuchając muzyki w domu, przyznam się, że nie byłem w stanie dojść do końca potencjometru, po prostu nie dało się wysiedzieć. Ubogi, ale wystarczający equalizer, polegający na przełączaniu między „Wewnątrz” i „Na zewnątrz”, świetnie się sprawdza. W środku głośnik nabiera ciepła i pokazuje chociaż zalążek środka częstotliwości i sceny, a na zewnątrz staje się bardziej donośny i ostry.
Jest w nim taki szatan, że nawet przez chwilę nie miałem ochoty słuchać czegoś cicho, za każdym razem prowokował do sprawdzenia, na co go stać.
Nie musimy doszukiwać się nic więcej, nie ma żadnych aplikacji z ustawieniami, a wszystko kończy się na podłączeniu przez Bluetooth. Pamiętajcie, że kapitan drużyny futbolowej musi szybko uruchomić komercyjny hit i podkręcić głośność, żeby zaimponować opalającym się dziewczynom na Long Beach. Monster Blaster jest do tego idealnym narzędziem, a przecież podobnymi prawami rządzą się wszystkie plaże na świecie. Nie chcę jednak, żeby to miało prześmiewczy wydźwięk i daleki jestem od negacji, ponieważ Blaster to świetny głośnik na imprezy na świeżym powietrzu. Przecież to, co dobrze sprawdzi się w rękach amerykańskiego nastolatka na plaży, okazało się równie dobre w moich rękach na ognisku ze znajomymi.
Ocean 5/6
Cena: 1799 PLN