Supertajfun Mangkhut i człowiek iMagazine
16 września Hongkong nawiedził najsilniejszy tajfun w historii pomiarów – porywy wiatru dochodziły do 250 km/h. Miasto przygotowało się na oblężenie, ja zabarykadowałem się w swoim studio na ostatnim piętrze wieżowca.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2018
Zacznę od podziękowań za miłe słowa, które różnymi drogami otrzymałem po artykule we wrześniowym numerze iMagazine (9/2018). Zasugerowane przez czytelników tematy będą poruszane, ten tekst poświęcę jednak zmaganiom miasta z tajfunem Mangkhut. Była to największa burza tropikalna, jaka nawiedziła Hongkong w czasach nowożytnych, była nawet silniejsza od huraganu Florence, który w tym samym czasie pustoszył południe USA.
Tajfun Mangkhut powstał w okolicy archipelagu Guam na dalekim Pacyfiku i z każdym dniem, przesuwając się na zachód w kierunku kontynentu, przybierał na sile. Zanim dotarł do Hongkongu i południowego wybrzeża Chin, spustoszył północe wyspy Filipin, już wtedy osiągając siłę supertajfunu. Hongkońskie obserwatorium meteorologiczne z kilkudniowym wyprzedzeniem przewidziało, że 16 września (na szczęścia dzień ten wypadał w niedzielę) centrum tajfunu znajdzie się najbliżej miasta – ok. 100 km od metropolii. Nie miał być to pierwszy tak silny tajfun, na którego drodze stanął Hongkong – w ubiegłym roku w miasto i pobliskie Makau uderzył Hato, doprowadzając do podtopień i dużych zniszczeń – zwłaszcza w byłej portugalskiej kolonii. W tym roku władze wydały odpowiednie ostrzeżenia, stawiając służby w stan najwyższej gotowości. Ewakuowano także mieszkańców wiosek i miasteczek położonych najbliżej brzegu, wydano nakaz skierowania statków i jachtów za specjalne falochrony.
15 września wyszedłem ze znajomymi na miasto i już o godz. 23 zostaliśmy poproszeni przez właścicieli lokalu o jego opuszczenie. Gospodarze chcieli być pewni, że zdążymy na ostatnie metro i autobusy, zanim ich funkcjonowanie zostanie zawieszone. Do domu wróciłem ok. 1 w nocy i poszedłem spać. Po raz pierwszy podmuchy wiatru obudziły mnie o 4 nad ranem, ale jeszcze udało mi się zasnąć. O 7 ze snu wyrwały mnie powiadomienia aplikacji HK Warnings (najlepszej przyjaciółki w czasie sezonu huraganów) o wydaniu najwyższego poziomu ostrzeżeń (T10). Najgorsze miało przyjść około południa.
Jest godzina 11:30. Na zmianę siedzę i leżę na łóżku, które się rusza. Wróć, rusza się cały blok, łóżko razem z nim, a ja z łóżkiem. Nie jest to przyjemne. Znajomy podesłał właśnie filmik, który nagrał, gdy rusztowanie (bambusowo-metalowe), okalające kilkudziesięciometrowy blok, posypało się jak domek z kart. Na zewnątrz wyje wiatr. Wyje jak na blockbusterze w IMAX, ale kłopot w tym, że w żadnym kinie nie jestem. Słyszę, jak dach pęka i trzeszczy, a cały obraz delikatnie faluje razem z blokiem. Odważyłem się podejść do okna i zobaczyłem, jak z budynku obok odrywa się antena satelitarna i sobie leci. W innym budynku wyleciała rama okienna i trzyma się tylko na skrawkach taśmy izolacyjnej, którą dodatkowa oklejono szyby. Według miejscowych wierzeń pomaga to w rozłożeniu sił działających na szybę podczas najsilniejszych podmuchów wiatru.
Około 14 wiatr osłabł i prawie przestało padać, prawdopodobnie właśnie wtedy Hongkong znajdował się najbliżej oka huraganu, wokół którego koncentrycznie układają się strefy z intensywnymi opadami i burzami, dlatego w samym centrum jest zwykle spokojnie. Ciśnienie w ciągu dwóch godzin spadło o ponad 45 hPa, do poziomu 975 hPa. Dawno tak nie bolała mnie głowa, a dwie kawy dały tyle, co nic. Po 17 zaczęła się kolejna runda – wichura, deszcz, falujący blok i tak do północy. Z domu wyszedłem dopiero następnego dnia. Moim oczom ukazał się obraz jak po przejechaniu buldożera, moja Nam Cheong street wyglądała jak wysypisko śmieci. W kłębowisku odpadów, pozostałości witryn sklepowych, szyldów, znaków przemykali mieszkańcy, tam i z powrotem jeździła policja i straż pożarna. Służby miejskie i ochotnicy zabierali się za sprzątanie, które miało potrwać kilka dni.
Najwyższy poziom ostrzeżeń utrzymywano przez prawie 12 godzin. W poniedziałek zamknięto placówki edukacyjne i część infrastruktury publicznej, by oszacować skalę zniszczeń i naprawić uszkodzone budynki, zanim wejdą do nich uczniowie. Lotnisko pracowało na pełnej przepustowości, by nadrobić odwołanie niemal tysiąca lotów w niedzielę.
Już w 48 godzin po przejściu tajfunu odblokowano większość dróg, udrożniono kanalizację, zreperowano też linie wysokiego napięcia, co pokazuje sprawność i organizację służb w mieście. Na terenach zurbanizowanych ze szkodami uporano się szybko, lecz znajomi, którzy mieszkają w wioskach lub na wyspach, jeszcze kilka dni po feralnym 16 września skarżyli się, że nadal nie mają prądu i nie działa im internet.
Według statystyk opublikowanych kilka tygodni po przejściu tajfunu w jego wyniku ucierpiało ponad 400 osób (nikt nie stracił życia), powalonych zostało ponad 54 tys. drzew, setki okien straciło szyby, a straty w wyniku zniszczeń infrastruktury, budynków, przestojów w pracy oszacowano na miliard dolarów amerykańskich. Nadal (połowa października) widuję powalone drzewa, zniszczone chodniki, ale miasto funkcjonuje już normalnie, choć prace remontowe nadal trwają w miasteczkach położonych na wyspach okalających Hongkong Island i Kowloon. Nową atrakcją turystyczną stały się luksusowe jachty i żaglówki wyrzucone na brzeg zupełnie przypadkowych miejscach – w parkach krajobrazowych i na plażach.
Z uwagi na trudne warunki, poza kilkoma zdjęciami, które dołączono do artykułu, nie wykonałem własnej dokumentacji. Zainteresowanych odsyłam do dokumentu South China Morning Post „Documentary: Typhoon Mangkhut – the whole picture”, który zbiera obrazy i relacje reporterów na temat tego, co działo się w mieście 16 września.
Doświadczenie tropikalnego cyklonu nie było niczym przyjemnym i bardzo nie chciałbym w przyszłości znaleźć się na drodze kolejnego. Niestety m.in. według raportów ONZ, jednym z konsekwencji zmian klimatycznych wywołanych naszą działalnością (także moimi lotami Europa-Hongkong i częstą wymianą naszych iUrządzeń…) będą gwałtowne zjawiska pogodowe i zaburzenia klimatu w skali globalnej. Ich przebieg oraz skutki będą odczuwalne nie tylko w bogatych metropoliach, które lepiej sobie z nimi poradzą, ale przede wszystkim w mniej zamożnych obszarach naszej planety. Na Filipinach w wyniku tajfunu Mangkhut życie straciło ponad 100 osób.