Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu 48 godzin na Islandii

48 godzin na Islandii

6
Dodane: 5 lat temu

W październiku 2018 roku stanąłem przed następującym wyzwaniem – polecieć na stricte fotograficzny weekendowy wypad w nowe miejsce, ale jednocześnie nie wykorzystywać w tym celu dni urlopowych w pracy. Zadanie trudne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że niewiele ponad 48 godzin do zagospodarowania znacząco ogranicza pulę miejsc, do których zdążymy w tym czasie dotrzeć. Tym większa była moja satysfakcja, gdy udało mi się sprawić, że celem podróży stała się Islandia. Jak do tego doszło?


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 02/2019

Plan podróży

Zacznijmy od planowania. Przyjmując, że naszym punktem początkowym jest Warszawa, za sprawą dwóch pobliskich lotnisk (Lotnisko Chopina oraz Modlin) początkowo zyskujemy szeroką gamę tras europejskich, z których możemy skorzystać przy organizowaniu weekendowej wycieczki. Niestety, większość z nich w moim przypadku odpadła z jednego z trzech powodów: 1) już odwiedziłem dane miejsce, 2) godziny lotów pozostawiały niewiele czasu na miejscu, 3) cena biletów była nieatrakcyjna. Po wstępnej selekcji na krótkiej liście realnych celów pozostało kilka opcji w Hiszpanii oraz Portugalii, oba kraje również do mnie jednak nie przemawiały – kilka miesięcy wcześniej odwiedziłem bowiem Barcelonę, a w listopadzie zaplanowałem wyjazd do Porto i Lizbony. Próbując swojego szczęścia, zacząłem więc wpisywać w wyszukiwarce nieco przypadkowe kierunki i… mocno zdziwiłem się, gdy zobaczyłem wyniki dla zapytania „Reykjavik, Islandia”.

Okazało się bowiem, że oferta linii Wizz Air z Warszawy niemalże perfekcyjnie wpisywała się w moje oczekiwania – wylot z Warszawy zaplanowano w piątek po godzinie 21 (przylot na Islandię po północy), natomiast lot powrotny startował z lotniska w Keflaviku w noc z niedzieli na poniedziałek o godzinie 1:30 (lądowanie w Warszawie po 6 rano). Taki rozkład sprawiał, że mogłem spędzić 2 pełne doby na atlantyckiej wyspie, a jednocześnie nie stracić dni urlopowych w pracy. Jako że wcześniej nie byłem na Islandii, a cenę biletów (ok. 600 złotych) uznałem za atrakcyjną, bardzo szybko dokonałem rezerwacji.

Na miejscu

Czterogodzinny lot na Islandię upłynął bez większej historii. Mimo iż Airbus A320 niskokosztowych linii Wizz Air nie należy do najwygodniejszych maszyn, to podróż okazała się niezwykle komfortowa dzięki dwóm wolnym fotelom obok mnie. Nocne lądowanie nie pozwoliło na podziwianie widoków na podejściu czy w otoczeniu lotniska, dlatego po bardzo szybkim przejeździe autobusem do terminalu i braku kontroli dokumentów (ciekawostka – Islandia należy do strefy Schengen) udałem się prosto do wypożyczalni samochodów, w której wcześniej zrobiłem rezerwację przez internet. W momencie odebrania kluczyków dochodziła 1 w nocy – w tym momencie doceniłem wykupienie noclegu w popularnym Base Hostel zlokalizowanym zaledwie kilka kilometrów od portu lotniczego Keflavik.

Po krótkiej nocy i szybkim śniadaniu nadeszła pora, aby ruszyć w drogę. Biorąc pod uwagę bardzo ograniczoną długość pobytu na Islandii, a także informacje o możliwych trudnościach pogodowych na drogach o tej porze roku, zdecydowałem się na bardzo ostrożną trasę, która koncentrowała się na regionie otaczającym Reykjavik. Nie można jednak powiedzieć, że brakowało tam ciekawych miejsc – spośród najbardziej polecanych atrakcji Islandii, znaczna część znajduje się właśnie w tych rejonach. Nie zmienia to jednak faktu, że zobaczyłem zaledwie ułamek tego, co ten kraj ma do zaoferowania – lodowce, wulkany i oddalone lokacje będą musiały zaczekać na kolejną wizytę. A więc co zobaczyłem tym razem?

W pierwszej kolejności skierowałem się na południe, by dotrzeć do wysuniętego w ocean punktu widokowego Reykjanesta. Następnie trasa prowadziła malowniczym wybrzeżem w kierunku wschodnim aż do miejscowości Grindavik, stanowiącej przyjemny przystanek w drodze do jednej z czołowych atrakcji Islandii – Blue Lagoon. Niestety, ze względu na napięty grafik nie było mi dane zażyć kąpieli w znajdujących się tam gorących źródłach, dlatego po zrobieniu kilku zdjęć nad białymi zbiornikami wodnymi ponownie wróciłem na trasę. Kolejne godziny upłynęły na dalszej podróży w kierunku wschodnim, podczas której wielokrotnie zatrzymywałem się przy punktach widokowych, kraterach i niezwykłych formacjach skalnych. W ten sposób dotarłem aż do rejonu znanego jako Golden Circle – pierścienia, wokół którego znajduje się szereg wodospadów i innych atrakcji i niewątpliwie najczęściej polecanego punktu Islandii. Po odwiedzeniu imponującego wodospadu Gullfoss oraz pola gejzerów (Geysir) zdecydowałem, że czas skierować się do Reykjaviku, w którym zarezerwowałem kolejny nocleg. Dojechałem tam po około trzech godzinach, tym razem wybierając trasę północną.

Kilkunastogodzinna przerwa w stolicy Islandii okazała się znakomitym pomysłem, gdyż pozwoliła na solidny odpoczynek, uzupełnienie zapasów, a także zwiedzenie znacznej części tego niewielkiego miasta. Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził, jak Islandczycy radzą sobie z tematem dobrej kawy – na podstawie wizyty w przyjemnej Micro Roast – Te & Kafi mogę śmiało stwierdzić, że radzą sobie naprawdę dobrze, a miejsce to dołącza do listy polecanych przeze mnie lokali. Mimo pozytywnych wrażeń z Reykjaviku uważam jednak, że podczas planowania wyjazdu nie warto spędzać tam więcej niż jednego dnia, gdyż najzwyczajniej w świecie nie ma tam zbyt wiele do roboty.

Biorąc pod uwagę powyższe, po kolejnej krótkiej nocy ponownie ruszyłem w trasę. Bardzo szybko przekonałem się jednak, że ostrzeżenia wielu osób związane z jesienną pogodą na Islandii nie były bezzasadne; o ile pierwszego dnia nie mogłem narzekać na pogodę, o tyle drugiego dnia dała mi się ona mocno we znaki. A to za sprawą gęstej mgły, która spowijała Reykjavik i położone na północ tereny, które planowałem eksplorować. Poddałem się dosyć szybko – po przejechaniu spektakularnego, podmorskiego tunelu Hvalfjörður dalsza jazda nie miała żadnego sensu, dlatego spokojnym tempem powróciłem do Reykjaviku. Po zjedzeniu lunchu okazało się jednak, że warunki w rejonach, które eksplorowałem dzień wcześniej, są dobre, dlatego postanowiłem poświęcić im jeszcze jeden dzień, dojeżdżając do atrakcji, które początkowo pominąłem.

Wśród nich znalazł się między innymi wodospad Þórufoss (ciekawostka – byłem jedyną odwiedzającą go w tym momencie osobą, przez co na przestrzeni wielu kilometrów nie widziałem innej osoby czy samochodu), park narodowy Þingvellir oraz piękne, górzyste obszary otaczające Reykjavik. W pewnym momencie przekonałem się jednak, że wybór niewielkiego miejskiego samochodu nie zawsze sprawdzi się na Islandii – podczas próby dojechania do zaznaczonego na mapie jeziora stanąłem bowiem przed stromą, szutrową drogą, a resztki chęci podjęcia próby wjazdu na wzgórze odebrały mi coraz mocniejsze opady deszczu.

Pogarszająca się pogoda sprawiła, że aby nie podejmować zbędnego ryzyka przed lotem powrotnym, ostatnie godziny przed oddaniem samochodu w lotniskowej wypożyczalni spędziłem na eksploracji bezpośredniego otoczenia portu lotniczego Keflavik. Również tam nie brakowało atrakcji i niezwykłych widoków, z których na szczególną uwagę zasługiwała latarnia morska Gardur. Było to jednocześnie ostatnie miejsce na mojej liście, dlatego wkrótce po zachodzie słońca udałem się do niewielkiego miasteczka Keflavik, by odpocząć i posilić się przed zbliżającą się podróżą.

Ogólne wrażenia i… ceny

Pomimo pewnych utrudnień, weekendowy wyjazd na Islandię uważam za pełny sukces. Podczas dwóch dni samotnej jazdy odwiedziłem kilkanaście niezwykłych miejsc, pokonałem ponad 800 kilometrów trasy i zrobiłem setki ciekawych zdjęć, spełniając tym samym założenia, jakie stawiałem przy planowaniu tej podróży.

O Islandii nie dałoby się jednak opowiedzieć bez wzmianki o obowiązujących tam cenach. A jest tam… drogo. Wynajęcie niewielkiego miejskiego auta na dwie doby kosztowało mnie ponad 500 złotych, tanie noclegi w hostelach – ponad 120 złotych za noc (pokój w hotelu/pensjonacie to co najmniej 400 złotych), niedrogi lunch w Reykjaviku – 60 złotych, litr benzyny – 7 złotych. Dodając do tego koszt przelotu i drobne wydatki, budżet tak krótkiego wyjazdu z łatwością zbliża się do poziomu przekraczającego 2000 złotych.

Nie zmienia to jednak faktu, iż nawet krótką wizytę na tej atlantyckiej wyspie uważam za wartą każdych pieniędzy, dlatego z całą pewnością przy najbliższej okazji wrócę tam na dłużej, by dalej eksplorować górzyste pustkowia i wulkaniczne krajobrazy. Bo Islandia to bez dwóch zdań kraj niezwykły – i miejsce, które powinno znaleźć się na bucket list każdego fana podróży.

Tomasz Szykulski

Fotografia, technologie i dalekie podróże. Więcej na mojej stronie - szykulski.com.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 6

48 godzin to za mało na Islandię. Byłem w zeszłym roku tydzień i wyjechałem z wielki niedosytem.
To co widziałeś i opisałeś, to nie jest nawet “czubek góry lodowej”. Islandia jest nazywana “Światem w pigułce”, i choć jest to oczywiście przenośnia, ale coś w tym jest. Byłem w różnych miejscach na świecie, ale Islandia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tylko klimat do … ;)

48 godzin to za mało na Islandię. Byłem w zeszłym roku tydzień i wyjechałem z wielki niedosytem.
To co widziałeś i opisałeś, to nie jest nawet “czubek góry lodowej”. Islandia jest nazywana “Światem w pigułce”, i choć jest to oczywiście przenośnia, ale coś w tym jest. Byłem w różnych miejscach na świecie, ale Islandia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tylko klimat do … ;)