Przestaję rozumieć tę społeczność
Apple traktuję jako narzędzie pracy. Nic więcej. W obszarze zawodowym – pozwala mi osiągać więcej w krótszym czasie. Czasie, który mogę przeznaczyć bliskim. W obszarze prywatnym – dbać o zdrowie. W obszarze hobbystycznym – współtworzyć podcast i magazyn z ludźmi, którzy gdzieś w środku nadają na podobnych falach (nie, to nie tekst o 5G). Cupertino nie jest dla mnie mekką, Cook bogiem, a Ive tchnieniem doskonałości. Podczas oglądania wtorkowej konferencji w kameralnym gronie przyjaciół śmialiśmy się sami z siebie i swoich słabości do tego, co marketing Apple przy okazji każdego z wydarzeń szyje na scenie.
Jedni reagują prawie orgazmem na to, jak Craing przerzuca nienagannie opadającą grzywkę; wymawiając przy tym nazwę nowego macOS. Drudzy dostają spazmów, licząc każde „Amazing”, „Good morning” i „Thank you” Tima Cooka, a jeszcze inni śmieją się z tych wszystkich reakcji na Twitterze. Każdy – bardziej lub mniej – jest w tych dniach wszechwiedzący. I dobrze. Taki urok społeczności. Tej czy innej, bo społeczność łączy tzw. bzik. Po konferencji jest jeszcze śmieszniej, bo każdy z nas próbuje odkręcać to, co napisał w przypływie emocji czy tłumaczyć własne przeinaczanie rzeczywistości. Serio – to nie jest koniec świata i nie bądźmy już tacy niewinni. Na koniec dnia chodzi o to, żeby się dobrze bawić. A może nie?
Usługi: Apple odsłania część kart
Wrześniowa konferencja dla wielu była bardzo niewygodna. Zaczęła się od braku przydługiego wstępu, do którego w ostatnich latach przyzwyczaiło nas Apple. Dostaliśmy od razu konkret. I to nie byle jaki. Dwie usługi. Jedna, która kompletnie mnie nie interesuje, ale jest niczym innym, jak próbą stworzenia swojego Netfliksa dla graczy. Druga, która po części jest odpowiedzią na faktycznego Netfliksa, choć serwis streamingowy Apple wchodzi na rynek jako ostatni (tak, wiem, Disney+ ma premierę zapowiedzianą po Apple TV+, ale bądźmy rozsądni).
Z grami nigdy nie było mi jakoś specjalnie po drodze. Po prostu wolałem spędzać czas inaczej. Nadchodzące wraz z nowym tvOS wsparcie dla zewnętrznych kontrolerów trochę zachęca mnie do podjęcia kolejnej próby korzystania z Apple TV jako konsoli do gier, bo koszt tej próby jest o wiele niższy niż chybiona próba kupna prawdziwej konsoli. Po to, by zbierała kurz i zajmowała miejsce? Nie, dziękuję. Tak czy inaczej, myśląc na chłodno, takich jak ja jest wielu i Apple ma w rękawie w postaci niecałych 25 złotych miesięcznie za swoją propozycję. Wielu krzyczy, że to za dużo. Być może, ale jesteśmy na początku przygody z Arcade, a patrząc na to, jakie marki zadeklarowały współpracę przy tym projekcie – spodziewam się raczej rozwoju, a nie stagnacji. Zanim przejdę do kwestii Apple TV+, pozwolę sobie postawić tezę: Apple (największa firma na świecie) nie prezentuje usługi, którą w kuluarach skazała na porażkę i w którą całkowicie nie wierzy. To tak dla porządku, bo mam wrażenie, że jakieś 75% naszej społeczności tak właśnie ostatnimi czasy myśli. Dlaczego? Wy mi powiedzcie.
Cieszyłem się, widząc Tima Cooka, który zapowiada konkretną datę startu Apple TV+ oraz cenę samej usługi, a przy tym bawi się z publiką, mając wypisane na twarzy: „Wierzymy w to. To będzie naprawdę dobre. Po prostu – zajebiście dobre”. Dawno nie widziałem i nie słyszałem takiej dawki pewności ze strony CEO Apple. Od momentu ogłoszenia TV+ mocno kibicowałem tej usłudze. Dlaczego? Ponieważ jej wizytówką jest dla mnie obiecana jakość. Nazwiska, które zatrudniło Apple (tak, które kupili, bo to biznes. Niespodzianka! Celem Apple nie jest brak zysków. Przykro mi, że rozczarowałem), zobowiązują. Żadna z tych osób nie poszła za Cookiem, tylko widząc liczbę zer na umowie. Każda z tych osób ryzykuje więcej, niż możemy sobie wyobrazić. Ryzykuje reputację, a tę w przypadku tego kalibru karier niełatwo byłoby odbudować. Sam zwiastun „The Morning Show” i wielki powrót Jennifer Aniston do serialowego świata jest więcej niż zaskoczeniem. To jest po prostu piekielnie dobra zajawka i czuję, że taki będzie ten serial. Nie tylko ja. Dawno nie mieliśmy sytuacji, w której krytycy najpierw podchodzą sceptycznie do danego pomysłu, potem okazuje się, że błędnie typują jego gatunek („The Morning Show” niewiele będzie miał wspólnego z komedią), a na końcu, bijąc się zgodnie w pierś, nie piszą dosłownie ani jednego złego słowa. Echo krytyków i widzów jest bardzo wyraźne i jasne. Po prostu oczekujemy piekielnie dobrego serialu o kulisach pracy przy tworzeniu programu śniadaniowego. Dramatu, który owszem – będzie zawierał elementy humorystyczne – ale do którego Apple podeszło z największą dozą powagi i profesjonalizmu. Dawno już zwiastun tego typu produkcji nie zebrał tylu pozytywnych recenzji. Sam nie mogę się doczekać premiery tej produkcji. Tymczasem nawet w redakcji jesteśmy podzieleni co do TV+. Paweł Okopień na łamach iMagazine pisze:
„Widzieliście kiedyś, aby Apple dało coś za darmo? Tak, w cenie swoich urządzeń dorzuca długie aktualizacje oprogramowania. W przeszłości trzeba było za nie płacić w przypadku macOS i iPoda Touch”.
Pozwolę sobie odpowiedzieć: Apple nie dało TV+ za darmo. Cena 24,99 złotych miesięcznie i darmowy rok dla nowych klientów to nic innego jak polityka cenowa, którą firma chce przyciągnąć nowych klientów. Dlaczego? Bo może. Bo ma najpopularniejszy telefon i tablet na świecie. Bo do tego jej klienci zapewne mają również komputer, a Ci nowi sięgną po przystawkę, której nie mieli lub którą chcą wymienić. Netflix, HBO czy Amazon nie produkuje żadnego ekosystemu. Nie ma możliwości rozegrania tego w taki sposób jak Apple. I tutaj nie chodzi o to, kto jest lepszy. To zupełnie inny punkt wyjścia, z którego dziś Apple skorzystało. Bo Apple to firma, która myśli. Która nie ma sentymentów. Ciekawy jestem, czy my wszyscy – krytykujący – zrobilibyśmy inaczej u siebie, hm? Idźmy dalej:
„Także paczka dodatkowych aplikacji, w tym pakiet biurowy iWork są w cenie urządzenia”.
Zgadza się, ale kiedyś nie były. Poza tym – kurcze – to pakiet biurowy (!), a nie telewizyjna usługa. Czy tylko ja widzę różnicę?
„Apple stara się jednak monetyzować jak najwięcej i w porównaniu do konkurencji za wiele rzeczy trzeba słono płacić, na przykład za jakąkolwiek użyteczną przestrzeń dyskową”.
Co do iClouda, zgoda, ale – znowu – patrząc ogólnie: Apple to firma. Firma musi zarabiać. Tak, Apple może pozwolić sobie na to, aby więcej dawać za darmo, bo ma przychody większe niż konkurencja, ale nie musi. Nie jest do tego zobligowana i czytając zagraniczną prasę – naprawdę nikt na to nie liczy, mam wrażenie, z wyjątkiem Polski.
„Apple doskonale wie, że do usługi Apple TV+ nie przyciągnąłby wystarczającej grupy użytkowników, gdyby nie zaoferował opcji promocyjnej”.
Apple całościowo wierzy w to, co produkuje, ale patrząc z punktu widzenia biznesu, zachowuje się dokładnie tak jak każda inna firma. Bada rynki, ma zespoły, które analizują sytuację rynkową, ma CEO, który potrafi liczyć lepiej niż większość działów marketingu i finansów na świecie i jeśli widzi okazję do zysków w ramach promocji – niespodzianka – robi promocję. Tyle. Tutaj nie ma ducha Steve’a, natchnienia Mufasy czy powiewu Ive’a. Obudźmy się.
Co do jednego jesteśmy raczej zgodni – bo nie sposób nie być: Apple nie chodzi o konkurowanie z kimkolwiek. Wchodzą w rynek VOD jako ostatni i mają w tym konkretny cel – być gospodarzem dla tych, którzy go uformowali, wyprawić ucztę, poznać najważniejsze nazwiska w kuluarach przy paru głębszych, a przy okazji wyprawić to przyjęcie w takim stylu, że czapki polecą z głów. Aplikacja TV, zaprezentowana podczas wiosennej konferencji, jest tym, co robi dobrze i wokół czego skupia działania związane z ofertą TV+. Podczas gdy HBO i wielu innych konkurentów nie potrafi dostarczyć przynajmniej dostatecznej jakości oprogramowania do konsumpcji swojej ramówki, Apple wychodzi i mówi wprost: Zamiast walczyć z naszą polityką (jak chociażby Netflix, który wycofał z powodu wymogu App Store możliwość zakładania konta z aplikacji mobilnej, aby uniemożliwić klientom rozliczanie się poprzez iTunes – a takich, którzy to robili, było według raportu Netflixa 80%), przyjdźcie do nas. Mamy to, czego chcą nasi i Wasi klienci – jakość i prostotę. Robimy to od lat i robimy to dobrze. Apple, biorąc 30% od każdego z dostawców, który zagości na ich platformie, zapewnia sobie poziom zysków, który ich satysfakcjonuje, bo nie jest liczony tylko w dolarach. Jeśli pomysł Apple się powiedzie, to wkrótce możemy mieć sytuację, w której TV app stanie się hubem dla większości streamingów i wierzcie mi – wszyscy na tym wyłączenie skorzystamy. Apple może sobie pozwolić na mniejszą liczbę oryginalnych produkcji i ich cyzelowanie, bo w tym maratonie biegną jednocześnie kilkoma trasami, w maratonie, a nie w sprincie.
Konferencja zegarka
Inna sprawa, że nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że gwiazdą wrześniowej prezentacji nie były nowe iPhone’y, ale nowy Apple Watch. Jest w tym coś niesamowitego, bo w przypadku tego produktu zmieniło się stosunkowo niewiele. Przede wszystkim jest to nowy ekran Always On, który będzie w stanie prezentować tarczę non stop. W kinie będziemy musieli pamiętać o obowiązkowym włączeniu trybu teatralnego. Pytanie, jak będzie nocą i jak jasno ekran będzie podświetlony, gdy Apple Watch Series 5 będzie spoczywał na stacji ładującej. Wygląda na to, że będzie on od teraz prawdziwym, nocnym zegarkiem, na który w takiej konfiguracji będziemy mogli spojrzeć kątem oka o dowolnej porze nocy. Tak jak na stare radiobudziki Sony. Wracając do meritum – nowy ekran to ukłon w stronę mody. Do tego powrót wersji Edition w towarzystwie tytanu i ceramiki oraz możliwość dowolnej konfiguracji zegarka i paska podczas składania zamówienia i na specjalnych Apple Watch Studio w sklepach stacjonarnych. Bosko! Dlaczego? Bo mając najdroższą wersję – powiedzmy Hermès – klient w końcu będzie miał na nadgarstku produkt, który non stop będzie prezentował się jak zegarek. Pokazywał sygnowaną logo tarczę i znacznie lepiej wyglądał w towarzystwie garnituru. To produkt modowy i nowy ekran pojawia się w doskonałym momencie, aby przekonać nabywców droższych modeli do zmiany. Sam wybrałem wersję stalową, ponieważ mam dość aluminiowych kopert, które przy sporcie wgniatają się niemiłosiernie i po prostu są zbyt słabe. Mamy też kompas, znacznie obniżoną cenę Series 3 oraz pasków (229 złotych za wersję sportową) w nowej palecie kolorystycznej. Apple dominuje na rynku nosideł i nie ma się co dziwić, bo Apple Watch to produkt, którego rozwój jest bardzo dobrze przemyślany, stabilny i spójny z oczekiwaniami rynku. Jest po prostu sexy względem całego portfolio.
Zielona kuchenka i jajecznica z memów
O samym iPhone 11, 11 Pro i 11 Pro Max (tak! Tak się nazywa) powiem stosunkowo mało, bo w tym roku odpuszczam wymianę – to po prostu nie mój rok. Telefony zmieniam co 3 lata i od tej zasady nie czynię wyjątków. Warto jednak odnieść się do tego, co działo się przed, a co dzieje się po premierze.
Wszyscy równo narzekali na wygląd obiektywów nowych flagowców od Apple. Wszyscy równo wylewali wiadra szamba na nazewnictwo. Dziś? Większość blogerów (polskich i zachodnich) uważa design za najładniejszy w historii – najbardziej dopieszczony, z czym trudno się nie zgodzić – a nazewnictwo „jest doskonałym kompromisem i uporządkowaniem w całym portfolio”. Pytam zatem: Po co to sobie robimy? Nie szkoda energii? Jeśli mam być szczery, to i tak ci, którzy mają zamiar – kupią. Krystian Kozerawski na łamach MyApple magazynie pisał o tym, jak mocno jesteśmy uwiązani w ekosystemie Apple i w pełni się z tym zgadzam. Prawda jest taka, że w wielu przypadkach wystarczy, żeby drogie Apple zablokowało nam Apple ID i w sekundzie tracimy dostęp do zakupionych dóbr kultury, wielu niezbędnych aplikacji do pracy, etc. To nie jest normalne. Trochę przespaliśmy pewien moment i – mówię to także do siebie – nie ma za bardzo jak z tego wybrnąć. Już nie na tym etapie. Czy zatem chcę powiedzieć, że czuję się niejako więźniem Apple? Niech każdy odpowie sobie sam. Dla mnie iPhone to narzędzie pracy, dla kogoś symbol statusu, dla Ciebie być może obiekt kultu. Nic mi do tego.
Nie twierdzę, że nowe iPhone’y to urządzenia niewywołujące rewolucji, bo tej rewolucji w nich nie szukam. Po prostu czasy się zmieniają. Kiedyś fascynowało nas stanie w kolejkach pod sklepami w Dreźnie czy Berlinie, aby kupić w dniu premiery nowe modele – teraz nie ma takiej potrzeby, a media bardziej interesują kolejne memy z wyspą aparatów iPhone’a Pro Max w roli kuchenki indukcyjnej, na której sprytni graficy stawiają coraz to nowsze garnki (nawet te emaliowane, rodem z PRL-u) niż fanboje śpiący w namiotach.
Bądźcie nienasyceni, mówili
Słuchając większości czołowych zagranicznych podcasterów technologicznych oraz czytając wybrane głosy po wrześniowej konferencji, mam wrażenie, że z roku na rok fundujemy sobie jakiś miesiąc psychicznej destrukcji. Przy okazji udowadniając, jak wielkimi hipokrytami jesteśmy. Tak, ja też. Analizowanie każdej możliwej plotki, szukanie teorii spiskowych, przeglądanie struktury zarządu Apple raz w tygodniu w poszukiwaniu tych zwolnionych. Taka trochę rola mediów czy osób, które tworzą treści wokół marki z Cupertino. Trudno byłoby o taki poziom ekscytacji faktem przesunięcia logo producenta na środek tylnego panelu jak w przypadku Apple.
Konferencja jednego roku jest żenująco słaba, drugiego chwalimy ją za prawie wszystko, a jeszcze innym razem jest za krótka, bo przecież „te okulary AR miały być na 100%, bo w wersji GM iOS 13 i becie iOS 13.1 jest o nich mowa, ale pewno Cook kazał tego nie prezentować w ostatniej chwili”. Na pewno… Tegoroczną konferencję oglądałem z bliskimi przyjaciółmi we Wrocławiu. Siedząc na kanapie i sącząc szlachetny trunek. Momentami śmialiśmy się, innym razem rozmawialiśmy o rzeczach w ogóle niezwiązanych z tematem Apple, a po wszystkim w spokoju nagraliśmy odcinek podcastu. Bo widzicie, hobby to przede wszystkim społeczność. To relacje, które sprawiają, że poświęcasz czas, aby z grupką nerdów, wędkarzy czy pasjonatów motosportu pogadać o tym, co Was kręci. Nie odbierajmy sobie tego. Kiedyś społeczność Apple cieszyła się z faktu, że może wspólnie obejrzeć konferencje na temat nowych nadgryzionych zabawek. Nie analizowaliśmy zysków i strat, przychodów i kosztów, znaczenia tej czy innej funkcji w kontekście rozszerzania się czarnej dziury czy stabilności światowych gospodarek. Pamiętacie np. iPoda Shuffle? „Taki mały! Jakim cudem!?” – mówiono. Dziś dyskutowalibyśmy na temat palety kolorów, stopnia wyszczotkowania tytanu lub nazwiska projektanta, którego Ive namaścił lub nie przy tworzeniu tego produktu. Serio? Nie róbmy sobie tego. Nie my. Obejrzyjcie sobie reklamy kultowej serii „Get a Mac”. Potem zapytajcie sami siebie: „Kim dziś jestem: PC czy Mac?”.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 10/2019
Komentarze: 26
Zebyscie się tylko w redakcji nie pozabijali
Nie grozi :)
„ Cupertino nie jest dla mnie mekką, Cook bogiem, a Ive tchnieniem doskonałości.”
Szkoda ze z podcastu można wywnioskować zupełnie odwrotne wrażenie.
Dzięki Piotr za feedback. Zwrócę zatem uwagę na sposób formułowania myśli.
jak nie chcesz mieć palnej przez jakiegoś nawiedzonego islamistę redakcji to MEKKA powinna być z wielkiej litery ;).
Użycie w znaczeniu przenośni, wymaga małej litery. (za słownikiem języka polskiego PWN)
Szczerze ? W znaczeniu nie-miasta tak…ale tutaj masz znaczenie Cupertino (wielką)- Mekka (rownież wielką).
ja się dowiedziałem , że mam sprzęt Apple dopiero po kilku tygodniach jego używania ;). Poważnie. Bardzo mi się podobał ten iPodTouch jego wygląd, to jak działa, ten dotykowy panel, te kolory wyraźne i to , że to działało!!! Dopiero po kilku tygodniach zajarzyłem, że Apple to taka firma co robi różne takie cuda drogie i ładne i….potem przyszedł iPhone, iPad, Mac, MacBook …czyli zostałem zainfekowany. Ale nie firmą – jej sprzętem bo jest tego wart.
No proszę – niesamowite. :) Zazdroszczę historii.
Tak trochę nie na temat :) ale mogę prosić aby tekst był wyjustowany na całą szerokość? Lepiej się czyta :) a i proszę na końcach linii usuwać do kolejnego wiersza pojedyncze litery takie jak: “z”, “w”, “o”, “i” itp. Takie uwagi grafika książek :)
Z całym szacunkiem, ale nie wiesz jak działają strony internetowe. One nie mają stałej szerokości linii jak w książkach gdzie składa się tekst pod dany format. Tutaj wklepuje się tekst w bazę danych a przeglądarka sama łamie linie w zależności od wielkości ekranu. Inaczej będzie na komputerze, tablecie i na różnych rozmiarach smartfonów.
Na szczęście wzrasta świadomość wśród twórców treści i odchodzi się od tego co w każdej firmie szef zawsze każe – “wyjustuj tekst do marginesów, bo jest nierówno”.
W książkach już bardzo rzadko widzę justowane teksty od lewej do prawej.
Wyjustowane do obu stron czyta się gorzej, zwlaszcza dlugie formy.
Taki tekst się zlewa i cięzko rozroznic poszczegolne jego linijki
@Robert Co do spójników na końcu linii – postaramy się. Co do wyjustowania – udowodniono naukowo, że to wpływa negatywnie na wzrok oraz gorzej się czyta. Osobiście – również od zawsze tak uważam. Tego nie zmieniamy.
” Cupertino nie jest dla mnie mekką, Cook bogiem, a Ive tchnieniem doskonałości.”
Szkoda ze z podcastu można wywnioskować zupełnie odwrotne wrażenie.
Dzięki Piotr za feedback. Zwrócę zatem uwagę na sposób formułowania myśli.
jak nie chcesz mieć palnej przez jakiegoś nawiedzonego islamistę redakcji to MEKKA powinna być z wielkiej litery ;).
Użycie w znaczeniu przenośni, wymaga małej litery. (za słownikiem języka polskiego PWN)
Szczerze ? W znaczeniu nie-miasta tak…ale tutaj masz znaczenie Cupertino (wielką)- Mekka (rownież wielką).
Zebyscie się tylko w redakcji nie pozabijali
Nie grozi :)
ja się dowiedziałem , że mam sprzęt Apple dopiero po kilku tygodniach jego używania ;). Poważnie. Bardzo mi się podobał ten iPodTouch jego wygląd, to jak działa, ten dotykowy panel, te kolory wyraźne i to , że to działało!!! Dopiero po kilku tygodniach zajarzyłem, że Apple to taka firma co robi różne takie cuda drogie i ładne i….potem przyszedł iPhone, iPad, Mac, MacBook …czyli zostałem zainfekowany. Ale nie firmą – jej sprzętem bo jest tego wart.
No proszę – niesamowite. :) Zazdroszczę historii.
Tak trochę nie na temat :) ale mogę prosić aby tekst był wyjustowany na całą szerokość? Lepiej się czyta :) a i proszę na końcach linii usuwać do kolejnego wiersza pojedyncze litery takie jak: “z”, “w”, “o”, “i” itp. Takie uwagi grafika książek :)
Z całym szacunkiem, ale nie wiesz jak działają strony internetowe. One nie mają stałej szerokości linii jak w książkach gdzie składa się tekst pod dany format. Tutaj wklepuje się tekst w bazę danych a przeglądarka sama łamie linie w zależności od wielkości ekranu. Inaczej będzie na komputerze, tablecie i na różnych rozmiarach smartfonów.
Na szczęście wzrasta świadomość wśród twórców treści i odchodzi się od tego co w każdej firmie szef zawsze każe – “wyjustuj tekst do marginesów, bo jest nierówno”.
W książkach już bardzo rzadko widzę justowane teksty od lewej do prawej.
@Robert Co do spójników na końcu linii – postaramy się. Co do wyjustowania – udowodniono naukowo, że to wpływa negatywnie na wzrok oraz gorzej się czyta. Osobiście – również od zawsze tak uważam. Tego nie zmieniamy.
Wyjustowane do obu stron czyta się gorzej, zwlaszcza dlugie formy.
Taki tekst się zlewa i cięzko rozroznic poszczegolne jego linijki