Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Nic do ukrycia

Nic do ukrycia

4
Dodane: 5 lat temu

Wpadł mi ostatnio w ręce biuletyn właścicieli klasycznych modeli samochodu Fiat. Lata pięćdziesiąte, na okładce Bestia z Turynu z 1910 roku. W środku zestaw informacji na temat klubowych imprez i dane techniczne samochodów. Na końcu pełna lista członków klubu, wraz z nazwiskami, adresami i numerami telefonu, jeśli takowy był dostępny. Poczułam się nieswojo.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 08/2019


Od dłuższego czasu zastanawiam się nad skasowaniem kont mediów społecznościowych. I tak używam ich sporadycznie. To dla mnie trochę nowość – ta potrzeba usunięcia – bo od wielu lat używałam metod komunikacji niebezpośredniej i uważałam, że tak będzie zawsze.

Mówiąc „wiele lat”, mam na myśli dziesięciolecia, w których czasie świat zmienił się nie do poznania. Poczynając od CB-radia, gdzie słuchać mógł nas każdy z anteną i nadajnikiem, przez wczesne komunikatory – ICQ, IRC, AIM – fora internetowe, grupy dyskusyjne, na społecznościówkach kończąc. Zawsze miałam świadomość, że w tego typu kontaktach prywatność jest w najlepszym przypadku względna, żeby nie powiedzieć: żadna. To założenie towarzyszyło nam od początku. Jak większość młodych ludzi w tamtych czasach uważałam, że nie mam nic do ukrycia. Na komputerze nie miałam hasła, nie martwiłam się hakerami. Wkurzyłam się raz, kiedy redakcyjny kolega (siema, Paweł!), znajdujący się na drugim krańcu Polski, zostawił mi na dysku notkę w stylu „Tu byłem”. Uznałam to za naruszenie zaufania, bo przecież zaufanie jest takie ideologicznie poprawne i im więcej wolno, tym mniej wypada.

Jednak rozwój technologii pokazał nam, że to, co mamy do ukrycia, to wcale nie nasze prywatne dane i numery kont (choć oczywiście je chronimy najbardziej), ale coś zupełnie innego. Nasze jednostkowe dane mogą zostać wykorzystane, równie jednostkowo, przez organizacje przestępcze. Mimo to w świetle prawa nasze dane zbiorowe, stanowiące walutę cenniejszą niż Bitcoin, są wykorzystywane przez światowe korporacje – przechowywane, przetwarzane i analizowane w sposób masowy i zdepersonalizowany. Czy szkodzi to nam w jakikolwiek sposób? I tak, i nie.

Samo posiadanie i analizowanie danych w celu świadczenia lepszej jakości usług jest zasadne i niewinne. Bądźmy jednak poważni – od kiedy jakiekolwiek działania firmy służą świadczeniu lepszej jakości usług, poza samą deklaracją, że tak właśnie jest? Dane te są owszem – analizowane i przetwarzane, są jednak również udostępniane innym podmiotom, przechowywane w miejscach, z których mogą wyciec do organizacji przestępczych i, co najważniejsze, nie ograniczają się wyłącznie do danych ogólnych, takich jak wiek, lokalizacja i preferencje zakupowe. To również nasze prywatne rozmowy, zdjęcia psa i dzieci, dokładna lokalizacja w określonych porach dnia, a nawet to, co jemy w najbliższym barze.

Dane te są owszem – analizowane i przetwarzane, są jednak również udostępniane innym pod- miotom, przechowywane w miejscach, z których mogą wyciec do organizacji przestępczych i, co najważniejsze, nie ograniczają się wyłącznie do danych ogólnych, takich jak wiek, lokalizacja i preferencje zakupowe. To również nasze prywatne rozmowy, zdjęcia psa i dzieci, dokładna lokalizacja w określonych po- rach dnia, a nawet to, co jemy w najbliższym barze.

Przykłady tego mamy na co dzień – odwiedzamy jakieś miejsce, a Facebook natychmiast proponuje nam zaprzyjaźnienie się z ludźmi, którzy również tam bywają. Na przykład z listonoszem, który przynosi nam do domu pocztę. My jesteśmy zlokalizowani, listonosz jest zlokalizowany, znajdujemy się w tym samym miejscu i odwiedza nas wielokrotnie. Lekka przesada, prawda? O ile zupełnie nie przeszkadza mi to, że Amazon, na podstawie analizy moich nawyków zakupowych, przypomina mi, że trzeba kupić karmę dla psa, o tyle nie rozumiem, dlaczego tę informację miałby posiadać Facebook. To samo z Instagramem. Teoretycznie nigdy nie pozwoliłam żadnemu z powyższych serwisów na wyszukiwanie znajomych na podstawie książki adresowej, bo taką mam zasadę. Nagle pojawiają mi się sugestie znajomych z zamierzchłej przeszłości, o których wiem, że znajdują się w moich kontaktach, ale nie utrzymuję z nimi żadnej interakcji od 15 lat. Nie przebywamy w tych samych miejscach, nie rozmawiamy ze sobą, nie śledzimy wzajemnie kont społecznościowych. Skąd więc taka wiedza na temat moich znajomych? Oczywiście, odpowiedź jest prosta – Instagram należy do Facebooka, a Facebook wysysa każdą najdrobniejszą informację z telefonu użytkownika. Tylko tyle i aż tyle. Żadna to nowość, bo wiemy o tym od dawna, ale z czasem człowiekowi się przelewa. Za bezpłatne serwisy płacimy naszą prywatnością i to w sposób, którego nie powstydziłaby się dobrze zorganizowana mafia. Bo nawet jeśli my zrezygnujemy z aplikacji na telefonie, to nie znaczy, że zrobią to też nasi znajomi i rodzina. A wtedy każda osoba wchodząca do naszego ogródka i robiąca zdjęcie nam lub otoczeniu lokalizuje nas równie pewnie, jak nasz własny telefon. Rozpoznawanie twarzy to powszechna funkcja serwisów społecznościowych.

Śledzi nas zatem nas nie tylko nasz telefon, ale również telefony znajomych i rodziny. Śledzi nas miejskie CCTV, śledzi nas przeglądarka internetowa. Śledzi każda odwiedzona strona, każdy serwis, do którego się logujemy. Wszystkie te dane w nieodpowiednich rękach są metodą kontroli, jeśli nie działalności przestępczej. Mamy więc wybór – pogodzić się i neutralizować szkody albo nie używać. Tylko jak nie używać, a zachować kontakt z dalszymi znajomymi i rodziną? Nie ze wszystkimi jesteśmy blisko na tyle, by dzwonić do siebie raz w tygodniu czy raz na miesiąc. Posty pojawiające się w feedzie dają nam znak, że są, żyją i mają się dobrze. To samo z naszej strony daje im wewnętrzny spokój i poczucie „kontaktu”, który nie jest co prawda bezpośredni, ale jakiś, czyli lepszy niż żaden.

Mamy więc wybrać prywatne ułatwienie czy przyjąć do wiadomości zbiorową odpowiedzialność, która mówi, że może i nie mamy nic do ukrycia, ale nasze globalne dane, nasze zachowania, upodobania i nawyki dostarczają korporacjom informacji, których posiadać nie powinny. Bo informacja w dzisiejszym świecie to władza – nad grupami, nad społeczeństwami i, patetycznie mówiąc, nad światem. Dzięki niej można wpływać nie tylko na preferencje zakupowe pojedynczych użytkowników, ale również na wyniki wyborów, nastroje społeczne, powodować konflikty czy szerzyć nienawiść do wybranych grup politycznych, etnicznych lub wyznaniowych. Wystarczy odpowiednim filtrem zwiększyć częstotliwość pojawiania się określonych treści, zgodnie ze zanalizowanym wcześniej modelem zachowań. Takie małe nic, a jednak. Żeby dostać wizę do Stanów, należy ujawnić szczegóły kont społecznościowych, pocztowych i numerów telefonów, a tym samym dane dotyczące nie tylko nas samych, ale również znajomych, rodziny i współpracowników, łącznie z tym, gdzie przebywają i co robią. Czy to nie za wiele władzy w rękach władzy? Zbyt wiele władzy, jak pokazuje historia, zawsze prowadzi do nadużyć. Bez względu na to, czy erę mamy cyfrową, czy nie.

Żeby dostać wizę do Stanów, należy ujawnić szczegóły kont społecznościowych, pocztowych i numerów telefonów, a tym samym dane dotyczące nie tylko nas samych, ale również zna- jomych, rodziny i współpracowników, łącznie z tym, gdzie prze- bywają i co robią. Czy to nie za wiele władzy w rękach władzy?

Patrzę więc na ten biuletyn, z wydrukowanymi danymi osobistymi członków klubu, leżący na moim stoliku w 70 lat po jego wydaniu. Zazdroszczę im tej swobody, dzięki której nie musieli się zastanawiać, czy podawanie swojego nazwiska, adresu i telefonu jest bezpieczne i w jaki sposób zostanie użyte w przyszłości. Kiedy wprowadzano ACTA, na spotkaniu z blogerami Donald Tusk przekonywał, że dla dobra i bezpieczeństwa społecznego każdy musi zrezygnować z części swojej prywatności. Nie zrezygnowaliśmy z niej dla wyimaginowanych wartości społecznych, zrezygnowaliśmy z niej po to, by nabijać kasę korporacjom, żyjącym ze sprzedawania naszych danych tym, którzy zapłacą za nie najwięcej. Wszystko jedno, czy to reklamodawca, sprzedawca czy agencja rządowa. Dlatego szanuję Apple’a za to, że odmówiło odblokowania telefonu na żądanie służb specjalnych USA. Uleganie takim roszczeniom spowodowałoby niebezpieczny precedens, który, prędzej czy później, zostałby wykorzystany przeciwko każdemu zwykłemu obywatelowi na świecie. Zapytajcie Orwella.

Na koniec mała ciekawostka. Dawno temu, jeszcze w Polsce, reklamowałam zbyt wysoki rachunek za telefon komórkowy. Wykazywał on dużą liczbę wiadomości wysyłanych pod zupełnie mi nieznane numery. W biurze operatora powiedziano mi, że wiadomości nie można zweryfikować, ponieważ takie dane nie są przechowywane, więc nie można zgłosić reklamacji. Tymczasem, od lat prasa donosi, że po wielu miesiącach służby uzyskały od operatora nie tylko numery telefonów, ale również treść wysyłanych informacji. To są czy nie są przechowywane? I do czego są używane, jeśli są niedostępne dla klienta, który chce złożyć reklamację, a są dostępne dla służb, które, z założenia, powinny interesować się nimi dużo rzadziej niż klient?

W mojej głowie nad sieciami społecznościowymi ciąży ciężka, burzowa chmura. W sumie nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko drogi na skróty i technologiczne lenistwo. Jeśli będę chciała się z kimś skontaktować, to sobie poradzę, bo dorosłam z internetem w żyłach. A jak ktoś będzie chciał odezwać się do mnie – może napisać maila. Albo zadzwonić.

Jeszcze nie zdecydowałam, co zrobię, ale podejrzewam, że któregoś dnia zamknę oczy i skasuję internet.

W ramach osobistej odpowiedzialności społecznej.

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 4

Wdrożyłem w życie regułę niekorzystania z aplikacji mobilnych Facebook’a, Linkedin’a czy Instagrama. Przeglądam portale społecznościowe tylko na komputerze, co znakomicie redukuje czas poświęcany na tą aktywność i ogranicza do zera bezmyślne przewijanie ekranów w wolnych chwilach na smartfonie albo tablecie. Myślę, że nie ma co popadać w skrajności ani co do wysokiej intensywności korzystania z tych usług ani rezygnacji. Zasada umiaru i złotego środka jest również w tym obszarze użyteczna :)

Wdrożyłem w życie regułę niekorzystania z aplikacji mobilnych Facebook’a, Linkedin’a czy Instagrama. Przeglądam portale społecznościowe tylko na komputerze, co znakomicie redukuje czas poświęcany na tą aktywność i ogranicza do zera bezmyślne przewijanie ekranów w wolnych chwilach na smartfonie albo tablecie. Myślę, że nie ma co popadać w skrajności ani co do wysokiej intensywności korzystania z tych usług ani rezygnacji. Zasada umiaru i złotego środka jest również w tym obszarze użyteczna :)