Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Czy naprawdę potrzebujemy tylu rzeczy?

Czy naprawdę potrzebujemy tylu rzeczy?

1
Dodane: 4 lata temu

Mija kolejny rok, Święta już tuż-tuż. Sklepy są pięknie udekorowane, ulice oświetlone tysiącami lampeczek, a w radiu znowu leci nieśmiertelne „Last Christmas”. Tak, świąteczny szał zakupowy rozkręca się w najlepsze. 


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 12/2019


Nasze ulubione gazety prezentują swoje poradniki prezentowe, starając się nam pomóc zabłysnąć podczas wigilijnego wieczoru. Wszystko jest piękne, wszyscy jesteśmy szczęśliwi i ogólnie jest sielsko i anielsko. Tylko, czy aby na pewno? 

Czytałem niedawno w „RP” ciekawy artykuł o tym, że Polska jest w czołówce państw z największą grupą konsumentów, którym bieganie po sklepach przed Świętami kojarzy się jak najgorzej. Ponad 66% Polaków jest zestresowanych świątecznymi zakupami, a głównym powodem tego jest brak czasu. 

Szczerze powiedziawszy, nie dziwi mnie to, jednak problemem według mnie nie jest brak czasu. Przyczyna tego leży znacznie głębiej. Leży w nas samych. 

Właściwie od kołyski jesteśmy uczeni dwóch rzeczy: konsumpcjonizmu i chęci natychmiastowej gratyfikacji. To one kształtują nas jako ludzi, wpływają na codzienne wybory i… sprawiają, że stajemy się coraz biedniejsi. To niestety niesie ze sobą smutne konsekwencje, choćby w postaci braku czasu. Wszyscy jesteśmy bowiem strasznie zapracowani, bo jak inaczej zarobić pieniążki na to wszystko, prawda?

W swoim krótkim życiu miałem już okazję żyć w czterech krajach: w Polsce, Belgii, Luksemburgu i UK. Choć konsumpcjonizm jest obecny wszędzie, to myślę, że nigdzie nie jest widoczny aż tak, jak u nas w kraju. Pewnym uzasadnieniem tego może być nasza historia i czasy komunizmu, w których sklepowe półki świeciły pustkami, a radośni towarzysze prześcigali się w kreatywnych sposobach zdobycia karteczek na szyneczkę czy wigilijnego karpia. 

Dziś sklepowe półki uginają się pod ciężarem towarów na nich wystawionych, a pustką świecą nasze portfele. Tu właśnie wchodzi do gry chęć natychmiastowej gratyfikacji, do której musimy dodać garść „taniego pieniądza” i szczyptę presji społecznej, aby mieć gotowy przepis na katastrofę. Nie wierzysz, rozejrzyj się wkoło. W telewizji i na bilbordach znowu królują reklamy z „kosmiczną ofertą”, „miniratką” czy alternatywną pożyczką z karty. 

Właściwie nie musisz nawet wychodzić z domu, aby móc stać się tegorocznym królem świątecznych zakupów i prawdziwą gwiazdą swojej Wigilii. Wystarczy tylko kilka kliknięć po zalogowaniu się na swoje konto w banku lub po prostu kupując coś na 12 rat 0%. Bum i gotowe. Teraz możesz w końcu dać upust swojej wyobraźni, a konsekwencje tego zostaną rozłożone na 12–24 łatwych do spłaty rat. 

Zastanów się, czy naprawdę potrzebujesz tylu rzeczy? Czy ten nowy MacBook Pro za jedyne 14 000 złotych jest wart czterech lat kredytu? Czy twoje 5-letnie dziecko naprawdę potrzebuje nowego iPada (koniecznie z 4G), aby móc oglądać „Świnkę Peppę” podczas jazdy samochodem do przedszkola? No i koniecznie – nowy telewizor. Koniecznie smart, z 4K Ultra HD, Wi-Fi i najlepiej czujnikiem otoczenia… Cokolwiek to znaczy. 

Czy zamiast tego nie lepiej wyjść gdzieś i spędzić trochę czasu ze znajomymi i rodziną?

Żyjemy w śmiesznym świecie, w którym ludzie sami zakładają sobie kajdanki na ręce, a potem narzekają na to, że są „więźniami systemu”. Nie, to nie złe korporacje, zachłanni bogacze ani nawet obecnie panujący rząd są winni Twojej sytuacji. Tylko Ty. Jeśli nie wiesz, dokąd idziesz, może Ci się nie spodobać to, gdzie dotrzesz. Pamiętaj, to jednak Ty przebyłeś tę drogę. 

Smutna prawda jest taka, że wszyscy stajemy się coraz biedniejsi i to niestety tylko nasza wina. Święta to naprawdę dobry czas na chwilę refleksji, a Nowy Rok na jakieś sensowne postanowienia. 

Rozglądam się wkoło siebie i przeraża mnie to, co widzę. Ludzie kupujący samochody z miesięczną ratą równą racie kredytu hipotetycznego, biorący kredyty na wyjazdy wakacyjne czy nowe gadżety, które za rok już nie będą takie trendy. Przecież przyjdą nowe Święta i całą tę maszynkę będzie trzeba rozkręcić ponownie. 

Czasami zastanawia mnie to, czy jesteśmy tak ślepi, czy po prostu nie chcemy widzieć tego, co dzieje się w tle. Po cichu, bez głośnej reklamy w telewizji czy internecie. 

Model ekonomiczny gospodarstwa domowego zmienił się nie do poznania. Kiedyś normalne było to, że mężczyzna szedł do pracy, a kobieta zostawała w domu z dziećmi. 

Zanim rzuci się na mnie stado żądnych krwi feministek, spieszę poinformować, że nie mam problemu z tym, by role się odwróciły. Zmierzam do czegoś innego. Jedna pracująca osoba była w stanie utrzymać rodzinę. Często rodzinę 2 + 2 lub więcej. Powtórzę – jedna pracująca osoba utrzymywała cztery lub więcej osoby. 

Rozejrzyj się teraz wokół siebie i powiedz mi z ręką na sercu, jaki procent osób, które znasz, może powiedzieć otwarcie – tak, możemy utrzymać się z jednej pensji. Drugą odkładamy lub wydajemy na przyjemności. Bo widzisz, ja nie twierdzę, że jedna osoba powinna pracować, a druga być w domu. Ja mówię, że jedna pensja powinna wystarczyć do utrzymania całej rodziny. 

Z moich prywatnych obserwacji wynika, że niespełna 10% osób może faktycznie tak zrobić, a oficjalne statystyki są jeszcze gorsze. Jak podaje „Newsweek”, tylko nieliczni Polacy regularnie odkładają po 500, 1000 złotych lub więcej, kupują mieszkania na wynajem albo inne aktywa. 

Z grubsza połowa ludzi odkłada nie więcej jak 100–200 złotych miesięcznie. Reszta zarobionych pieniędzy wydawana jest na bieżąco. Z ostatnich dostępnych danych Narodowego Banku Polskiego (za pierwsze półrocze 2017 roku) wynika, że stopa oszczędności wynosiła w tym okresie ok. 2% dochodów. 

Teoretycznie wszyscy powinniśmy mieć oszczędności w wielkości równej 3–6 miesięcy całkowitych kosztów naszego życia (jako rodziny). Bo wtedy utrata jednego źródła dochodu daje nam gwarancję życia na tym samym poziomie 6–12 miesięcy, a to wystarczający okres na znalezienie nowej pracy. 

W USA jest jeszcze gorzej. Jak wynika z badań, tylko ok. 40% Amerykanów stać na jednorazowy wydatek rzędu 400 dolarów.

Jak podaje brytyjski „The Guardian”: „Globalne nierówności rosną na całym świecie. Połowa światowego bogactwa jest obecnie w rękach zaledwie 1% populacji!”. 

Większość z nas posiada coraz mniej i pracuje na to coraz ciężej. Bo jeśli nie widzisz, że smartfon, który zapewne znudzi Ci się za 12–24 miesięcy, kupiłeś(aś) właśnie na raty w kredycie 36–48 miesięcy, to masz problem. 

Kupowanie na raty, w abonamencie, lub wręcz wynajem stał się tak modny, a właściwie powinienem napisać „powszechny” nie dlatego, że jest lepszy od kupowania czegoś za gotówkę. Tylko dlatego, że jest łatwiejszy. 

Płacimy za dostęp do muzyki, zamiast ją po prostu kupić. 

Wiążemy się na 24–36 miesięcy umową z operatorem, który da najlepszy telefon w abonamencie, zamiast kupić telefon i wybrać najkorzystniejszą ofertę. 

Technologia sprawia, że nasze życie jest łatwiejsze, ale to wcale nie oznacza, że jesteśmy bogatsi jako społeczeństwo. 

W międzyczasie wydłuża się okres, w którym młodzi ludzie muszą mieszkać z rodzicami. Średnia europejska to 26 lat, ale w wielu krajach jest to 30 lat lub więcej. 

Polska nie wypada wcale dużo lepiej, u nas średnia to 26–27 lat. Dlaczego Europejczycy usamodzielniają się tak późno? Częściowo ze względu na wysokie bezrobocie wśród młodych (w Hiszpanii sięga ono nawet 45%), częściowo przez wygodny styl życia.

Rozwiązanie problemu jest całkiem proste, choć nie jest łatwe. Bo widzisz, trudno jest odmówić swoim zachciankom. Nie jest łatwo narzucić sobie dyscyplinę oszczędzania co najmniej 20% naszej pensji (idealnie powinno to być ok 40%). Nie jest łatwo wydać pieniądze i poświęcić czas na doszkolenie się z czegoś, co może pomóc nam zwiększyć nasze dochody, zamiast kupić nowego iPada i oglądać na nim Netfliksa. 

Tak naprawdę należy sobie zadać jedno proste pytanie: co tak naprawdę jest dla mnie ważne w życiu? 

Czy naprawdę jest to nowy gadżet, czy może wolność finansowa? A może tak naprawdę w głębi duszy chcesz móc spędzać więcej czasu ze swoimi dziećmi, zamiast przed nowym 70-calowym telewizorem? Podróże? Zdrowie? Samorozwój? 

Dla każdego z nas ta odpowiedź będzie inna. Jeśli poświęcisz nieco czasu na zastanowienie się nad tym, stworzysz swój wewnętrzny kompas, który pomoże Ci dużo skuteczniej nawigować w gąszczu świątecznych okazji, wybierając np. zestaw craftów do wspólnej zabawy ze swoją pociechą zamiast nowego tabletu, jeśli czas spędzony z dzieckiem okazał się Twoim priorytetem. 

Niezależnie od tego, co wybierzesz, pamiętaj – Święta są czasem, który należy spędzić z rodziną, doświadczać, a nie tylko kupować. Prezenty są fajne, ale nie dajemy się zwariować.

Krzysztof Morawski

Web Design & Online Marketing Specialist - Helping SMEs Grow Their Business, one lead at a time. Owner @ A2Com UK

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1

W punkt. Z drugiej strony warto trochę dopłacić za rzecz wyższej jakości i dłużej wspieraną przez producenta, która posłuży nam dłużej i w dłuższej perspektywie okaże się przez to tańsza. Tak właśnie jest ze sprzętem Apple czy sprzętem fit firmy Withings