Marzenia to cele bez planów
Często ostatnio słyszę od znajomych: Ty to masz łatwo, możesz trenować, kupić rower, buty czy jaką chcesz piankę do pływania. Dlaczego? Ja pytam, dlaczego każdy tak myśli? Bo to robię?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 1/2020
Rodzą mi się w głowie pytania. Czy dostałem coś kiedykolwiek za darmo? Nie. Czy muszę być w firmie 10 godzin dziennie? Tak. Czy dał mi ktoś dodatkowe 2 godziny w ciągu doby? Nie. Mam nadal tylko 24 godziny każdego dnia.
Każdy gram mojego sprzętu do treningów, każdy element wyposażenia to moja ciężka praca w firmie. Każda wydana złotówka to godziny stresu i pracy. Wpatrywania się w monitor i setki decyzji w pracy. Nadgodziny i nieprzespane noce, gdy awarie zdarzają się w firmach, od których mam zlecenie. Nie mam bogatych rodziców czy sponsorów. Jestem zwykłym facetem, który oszczędza na wielu rzeczach, by mieć na inne. Nie mam wypasionego nowego samochodu. Mam sprawny samochód, którym każdego dnia pokonuję 150 km. Nie wydałem nawet jednej złotówki na alkohol, papierosy. To w przypadku wielu osób jest pokaźna kwota. Ja tego nawet nie zauważam. Nie istnieją dla mnie używki, za to mogę kupić sobie opony za 400 złotych do roweru z najwyższej półki. Stać mnie na tytanowe zaciski do kół.
Kiedy teraz zarezerwowałem dwutygodniowy obóz szkoleniowy w Hiszpanii, to wielu znajomych stwierdziło, że ich nigdy nie będzie na to stać. A nawet jeśli, to nigdy nie będą mieli tyle urlopu lub żona i dzieci im nie pozwolą. Ręce mi opadają. Jak? Czy każdy z nich jest niewolnikiem? Mój wyjazd to koszt łączny około 3,5 tysiąca złotych. To mniej niż koszt smartfona i to nie najnowszego. Można kupić lub zrezygnować z jego zakupu, przesunąć jego zakup lub nawet rozłożyć to na 10 rat po 350 złotych.
Czas – ja też mam 26 dni urlopu. Ani jednego dnia więcej. Starcza mi jednak na wyjazdy, na treningi i na bycie z bliskimi. Nigdy nie wziąłem urlopu, bo mi się nie chciało iść do pracy. Nie wziąłem urlopu, bo chciałem iść na zakupy czy coś załatwić. Każdy dzień oglądam z każdej strony. To moja waluta i strzegę jej podobnie jak pieniędzy.
Mam też 24 godziny każdego dnia. Jeśli dodamy sen i pracę, mamy 16 godzin. Zostaje nam jeszcze 8 i pytanie, jak nimi zarządzamy. Ja mam jeszcze 2 godziny dojazdów do pracy. Ale to i tak nadal jeszcze zostaje mi dużo. Treningi to 2 godziny, reszta to czas dla rodziny, pranie, zakupy. Zwykłe codzienne czynności. Nie każdego dnia musimy robić treningi.
Ostatnio słuchałem rozmowy znajomych. Omawiali platformy z filmami. Każdy z nich wymieniał kilka tytułów seriali, jakie oglądali w ostatnim czasie. Każdy odcinek serialu to około godzina. Kilka z nich ma wiele sezonów. Taki najbardziej popularny serial to „Gra o tron”. Sprawdziłem w Wikipedii, że jest 76 odcinków i każdy trwa około godziny. Ja mam tyle czasu więcej niż każdy, kto go oglądał. Czy jestem gorszy? Nie uważam tak. Czy jestem zdrowszy i bardziej zadowolony z siebie. Tak. Jeśli doliczymy jeszcze inny serial, filmy na YT, to mamy obraz tego, gdzie są pokłady naszego czasu. Ja nie uruchomiłem platformy Netflix czy Apple TV. Mam zysk wymierny finansowy i zyskany czas każdego miesiąca. Żeby nie było, że jestem jakiś dziwak – mam jeden serial, który oglądam. Liga Mistrzów w piłce nożnej. Jest to jednak raz na dwa tygodnie.
Tak, nie mam małych dzieci. Tu jednak mam przykład mojego kolegi, który przygotowywał się do Ironmana, mając trójkę dzieci, z których bliźniaki były jeszcze bardzo małe. Można wszystko pogodzić. Jeśli tylko się chce. Zawody Ironman to nie jest mała rzecz. 3,9 km pływania, 180,2 km roweru i 42,195 km biegania. Tego nie da się udźwignąć kilkoma treningami. Musiał zorganizować życie rodzinne tak, by nie zabrakło czasu na dzieci, żonę i pracę. Nie było tak, że wszystkie obowiązki zrzucił na partnerkę. Ona biega półmaratony. Tego też nie da się przebiec bez treningów.
„Marzenia” w języku angielskim brzmią tak samo jak słowo „sen”. Dream. I dokładnie tym są. Marzenia to sny o tym, co byśmy chcieli. Budzimy się rano i zapominamy. I to często nam się zdarza. Bierzemy nasze sny o potędze i myślimy, że to nasz cel. Że teraz będziemy jak w naszej bajce piękni, szczupli, zdrowi i bogaci. Marzenia nas oszukują i pozwalają na opowiadanie, jakie to mamy przeszkody, by ten złudny cel zrealizować.
Nie róbmy tego. Miejmy prawdziwe cele. I prawdziwe plany, by je realizować. Pamiętajmy jednak, by nie odpłynąć jak w naszych marzeniach. Tu według mnie świetnie sprawdza się oklepana już metoda wyznaczaniu celów S.M.A.R.T. (specyficzny, mierzalny, osiągalny, istotny i określony w czasie). Warto poważnie zastanowić się nad celem. Lepszym pomysłem jest ustalenie, że np. w kwietniu przebiegnę półmaraton w Poznaniu, niż że schudnę 2 kg. Półmaraton jest określony. Przy okazji, trenując na 100%, schudnę, a mając medal na szyi, czuję, że dokonałem czegoś wielkiego.
Nie jest to wszystko takie łatwe. Ja miałem cel w tym roku. Niestety, jak opisałem w poprzednim felietonie, „Jedna chwila i wszystko się zmienia”. Wystarczył niefortunny zjazd na rowerze MTB i złamanie barku, które nie pozwoliło mi już trenować pływania. Ja od razu zapisałem się na bieg na 10 km. Ze złamanym barkiem kilka miesięcy wcześniej spokojnie można biegać. Jest też duatlon, gdzie pływanie jest zastąpione dodatkowym bieganiem. Plany i cele można modyfikować. To nie jest przecież sport na poziomie profesjonalnym.
Nie każdy musi być taki jak ja. Nie każdy musi robić to, co ja. Ja odkryłem jednak w sobie pokłady szczęścia podczas treningów. W udziałach w zawodach dla amatorów, gdzie nie zajmuję miejsca w czołówce, ale każde przekroczenie mety i nowy medal na szyi to dla mnie mistrzostwo świata. Tak samo jak każdorazowe stawanie na wadze. Czy to, jak wbiegam na 3. piętro bez problemu. To moje życie: mając 47 lat spokojnie dorównywać synom podczas jazdy na rowerze (ze starszym mam lekki problem, ale jest w kadrze kolarskiej Politechniki).
Kilka tygodni temu poznałem w sieciowym sklepie sportowym starszego pana. Pomogłem mu w wyborze trenażera. Ma 76 lat. Postanowił trenować przez zimę, bo chce wygrać wyścig dla diabetyków. Ma 76 lat i jest chory na cukrzycę. Jego rower ma chyba z 30 lat. Piękna szosówka z lat 90. ubiegłego wieku.
Koszt jest tylko jeden. To koszt wysiłku, jaki trzeba wykonać. Nie pieniędzy czy czasu, ale naszej organizacji zasobów. Ustalenia, co dla nas jest ważniejsze. „Gra o tron” czy nasze zdrowie. Najnowszy smarfon czy genialne widoki i to uczucie, gdy wjeżdżamy w góry Andaluzji.
Komentarze: 1
No tak, ale takiego wyboru / ustalenia co ważniejsze należy dokonać za młodu, a właściwie należy żyć w otoczeniu które nas ukierunkuje na ten właściwy dla zdrowia tor, bo 76 lat to już niestety budzenie się z ręką w nocniku, a Gość jeśli nie będzie miał za sobą zaplecza ludzi którzy będą umieli udzielić mu pomocy, zamiast chwile jeszcze powegetować, może się sam wykończyć.