Najlepiej przestań oddychać
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że ekologia i ochrona środowiska są jednymi z najważniejszych zadań społecznych dzisiejszych czasów. Jednak sposób, w jaki się za to zabieramy, pozostawia wiele do życzenia
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2019
Moje podejście do ochrony środowiska jest dość proste – ponieważ nie mogę zmienić wszystkiego, co dzieje się na świecie, zajmuję się własnym podwórkiem. To podobno bardzo skuteczna metoda. Jeśli każdy z nas zająłby się tylko tym, co ma za oknem, pewnie rozwiązalibyśmy większość problemów. To się jednak nie uda, bo w naturalny sposób ludzie chcą patrzeć na dalekie morza i oceany, nie na własne, podwórkowe ścieżki. W swoim podejściu nie jestem ani aktywistką, ani ekstremistką. Nie moralizuję, bo nie mnie oceniać, jakie podejście sprawdzi się na dłuższą metę. Czego nie można powiedzieć o intelektualnych aktywistach, promujących wszystko, co dobrze brzmi i stawia ich w korzystnym świetle.
Z czasów, kiedy dorastałam, pamiętam szacunek. Do wszystkiego – do nauczycieli, rodziców, starszych. Nie tylko do osób, ale również czynów i przedmiotów – szacunek do tego, że ktoś poświęcił czas, by ugotować obiad (bez względu, czy byli to rodzice, czy pani ze stołówki), szacunek do prezentów, ubrań czy jakichkolwiek innych przedmiotów, jakie otrzymywaliśmy. Niby proste, niby oczywiste, ale szacunek ów gwarantował, że przedmioty służyły nam dużo dłużej, niż ma to miejsce teraz. Pamiętam też szklane butelki na wymianę. Pamiętam, że na zakupy chodziło się z własnymi torbami, a po ogórki kiszone szło się ze słoikiem albo bańką. O ile nie robiło się ich samemu w domu. Generalnie w domu robiło się wiele rzeczy – soki i przetwory, marynowane grzybki, dynię i gruszki oraz dżemy i powidła. W tym celu trzymało się zapasy słoików, które służyły w domu latami. Z tej perspektywy śmieszą mnie młodzi ekolodzy, którzy na YouTubie pokazują słoik i z powagą wyjaśniają, do czego można go używać. Zapewne nie musieliby odkrywać Ameryki od nowa, gdyby słuchali mamy i babci. No ale to już zupełnie niemodne, bo starzy nic nie wiedzą – zniszczyli nam świat i teraz my, młodzi i oświeceni, musimy go uratować.
Młodym ludziom nie przyjdzie do głowy, że rozsądne byłoby korzystanie z nich tak długo, jak długo to możliwe w celu zmniejszenia wpływu, jaki mają na środowisko.
Na tym samym wdechu potępione zostają plastikowe pudełka do przechowywania żywności, które muszą być natychmiast usunięte z każdego domu, który ceni sobie dobro planety. Młodym ludziom nie przyjdzie do głowy, że rozsądne byłoby korzystanie z nich tak długo, jak długo to możliwe w celu zmniejszenia wpływu, jaki mają na środowisko. Zamiast tego odbywa się rytualne oczyszczanie przestrzeni i wyrzucanie okropnego plastiku wprost do śmietnika. Cała akcja wygląda świetnie, jednak zupełnie przeczy zasadom logiki. Następnym krokiem jest zakupienie nowych naczyń, oczywiście z materiałów ekologicznych – szkła, bambusu czy stali. Oczywiście w procesie produkcji szkła i stali nie powstają żadne zanieczyszczenia, prawda? Ale za to świetnie wyglądają na Instagramie.
Albo weźmy takie zakupy. Za moich młodych czasów nie było warzyw umytych i zapakowanych w kolorowe, plastikowe woreczki. Warzywa kupowało się w zieleniaku albo na targu (tak, nawet w mieście), następnie pakowało się je we własne siatki i zanosiło do domu. Teraz ruch ekologiczny domaga się produktów na wagę, kupowanych luzem i bez opakowań. Jakby to powiedzieć – to już było, nic nowego i odkrywczego. Wyrastają nam zatem sklepy ekologiczne, w których z ładnie poustawianych słojów można sobie nabrać makaronu, kaszy czy ryżu do własnego pojemniczka. Grzecznie zapytam zatem – a w jaki sposób owe produkty docierają do sklepu? Luzem? Oczywiście, że nie – docierają w opakowaniach zbiorczych, z których są potem przesypywane do owych ładnych słoiczków. A czemu służą opakowania? Przede wszystkim – zabezpieczeniu produktu przed zniszczeniem albo zepsuciem w czasie transportu. Bo wyrzucanie produktu jest tak samo złe, jak wyrzucanie opakowań. Ale o ile bardziej właściwie wyglądają te słoje w oczach nowomodnych ekologów?
Sprowadzanie dyskusji społecznej do uproszczonych i nierealnych rozwiązań nie ma wielkiego sensu. Ot na przykład – mogę kupić pęczek pietruszki w pobliskim supermarkecie, tyle że będzie on zapakowany w plastikową torebkę. Mogę też kupić ten pęczek w oddalonym od domu polskim sklepie, w którym wszystkie warzywa, starym zwyczajem, nie mają żadnych opakowań. Jednak do tego sklepu trzeba dojechać samochodem, bo nie ma żadnej linii autobusowej, która oferowałaby rozsądną alternatywę.
Sprowadzanie dyskusji społecznej do uproszczonych i nierealnych rozwiązań nie ma wielkiego sensu. Ot na przykład – mogę kupić pęczek pietruszki w pobliskim supermarkecie, tyle że będzie on zapakowany w plastikową torebkę. Mogę też kupić ten pęczek w oddalonym od domu polskim sklepie, w którym wszystkie warzywa, starym zwyczajem, nie mają żadnych opakowań. Jednak do tego sklepu trzeba dojechać samochodem, bo nie ma żadnej linii autobusowej, która oferowałaby rozsądną alternatywę. Trzeba byłoby policzyć, czy ślad torebki i ślad spalin różni się wystarczająco, by podjąć ekologiczną decyzję. Nie wystarczy po prostu oznajmić, że kupiło się bez opakowania i w ten sposób uratowało morskiego żółwia. Każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety. W tym przypadku moja odpowiedź jest dużo prostsza – po prostu sadzę własną pietruszkę, szczypiorek, rozmaryn, tymianek, a nawet liście laurowe. Jednak wiem, że nie każdy ma ogródek, w którym może uprawiać własne rośliny, więc nie jest to rozwiązanie uniwersalne.
Zmierzam do tego, że ekstremizm nie popłaca. Fajnie jest czuć, że robi się coś dobrego dla planety i środowiska, jednak nie można zapominać, że poza dobrym samopoczuciem ważna jest też logika postępowania. Zamiast szukać daleko, trzeba patrzeć na własne podwórko. I każdemu będzie dzięki temu lepiej. Życie ekologiczne polega na tym, żeby efektywnie wykorzystywać posiadane przez nas zasoby – unikać marnowania nie tylko żywności, ale i przedmiotów. Jeśli już posiadamy „jednorazowe”, plastikowe pojemniki, używajmy ich tak długo, jak to możliwe. Zamiast wyrzucać ubrania, których już nie nosimy, oddajmy je tym, którym mogą się jeszcze przydać. Nie kupujmy rzeczy, które nie są nam potrzebne, a jeśli kupujemy nowe przedmioty, to dopłaćmy do jakości, żeby służyły nam jak najdłużej. A przede wszystkim myślmy, czyli samodzielnie oceniajmy sytuację z różnych perspektyw.
Krążył ostatnio po internecie mem, którego puenta mówiła, że największy ślad węglowy pozostawia posiadanie dzieci. Naprawdę chcemy iść w narrację, która ostatecznie powie nam: „Najlepiej przestań oddychać!”?
Młodym ludziom zaś poradzę zastanowienie się nad ilością zużywanego prądu i szacunkiem do urządzeń elektronicznych. Kiedyś nie rzucało się tabletami, komputerami i telefonami. I nie wymieniało się ich co pół roku z powodu stłuczonego ekranu.
Zanim więc pójdziecie edukować masy, zgaście światło w łazience, wysuszcie ubrania na balkonie – nie w suszarce i ugotujcie obiad jak normalni ludzie, zamiast wyskoczyć na fastfood. I wyrzućcie baterie do stosownego pojemnika, a nie do śmietnika.
Wtedy będziecie zmianą, jaką chcecie zobaczyć w świecie.
Komentarze: 1
W punkt. Zgadzam się z tym, że ekologia nie może być przyprawiona nutką oszołomstwa promującego rozwiązania nierealne i – o ironio – nieekologiczne. Działania proekologiczne muszą być realne i doprowadzić do celu, jakim jest oszczędniejsze gospodarowanie zasobami. Nadchodzący kryzys spowodowany epidemią koronawirusa w pewnym sensie to wymusi, bo ludzie będą skłonni oszczędzać pieniądze i dłużej wykorzystywać rzeczy i zasoby, które już posiadają oraz przetwarzać to, czego już nie chcą lub nie mogą dalej używać. Ta droga jest właściwa i realnie możliwa do wdrożenia