Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Samsung QE55Q85RA – kiedy po raz pierwszy widzisz czerń

Samsung QE55Q85RA – kiedy po raz pierwszy widzisz czerń

3
Dodane: 4 lata temu

Żeby było jasne – to nie będzie klasyczna recenzja. Raczej kilka słów z ust człowieka, który, jak wielu z Was, zapewne stanął przed koniecznością pójścia o krok dalej i wymiany starego telewizora na nowy. Mam nadzieję, że ta prosta – raczej odmienna od Pawła Okopienia perspektywa – przynajmniej kilkorgu z Was pomoże. Zacznijmy zatem od punktu wyjścia. Do lutego tego roku używałem dwunastoletniego Sharpa Aquos. Full HD. Gdy kupowałem go ponad dekadę temu, za w trudach odłożone pieniądze, był jednym z liderów na rynku. Oszałamiające wówczas 26 cali robiło wrażenie. Przez ten czas nie zepsuł się ani razu. Pilot praktycznie nie ma śladów użytkowania. Widać jedynie mikrorysy na fortepianowej obudowie. Przeżył sześć przeprowadzek. Przeżył studia, pierwsze własne mieszkanie i wiele więcej. To były czasy, w którym Sharp produkował jeszcze w Japonii (przynajmniej mój model) i tę słynną, japońską jakość, widać gołym okiem po dziś dzień.

Jestem typem człowieka, który zanim coś kupi, to przeanalizuje absolutnie każdy zakamarek sieci w poszukiwaniu opinii najrozmaitszych osób (łącznie z jakimś Johnem z głębi Wschodniego Wybrzeża), ekspertów, przeglądnie wszelkie dostępne porównania czy testy i przede wszystkim – zapyta Pawła o radę. I tak od dwóch lat szukałem telewizora. W sumie miał być kuloodporny. Trzymać w miarę cenę. Być wykonany na poziomie, którego nie powstydziłoby się samo Apple. Nie przekraczać kwotowo progu 7000 zł, a w calach – 60. To zakup na co najmniej pół dekady, ponieważ absolutnie nie należę do grona osób, które częściej niż co pięć lat wpadną w pewne sobotnie popołudnie na pomysł zadania sobie pytania: Czy ten superekran, który mam przed oczami, nie jest aby na pewno już za stary? To nie ja.

W końcu, przy okazji ostatniej przeprowadzki, przyszła odpowiednia pora, a Samsung dostarczył pod nasze drzwi model QE55Q85RA – 55-calowy niemalże ideał. Po kolei.

Kiedyś to przynosiłeś telewizor pod pachą…

…A dziś wnosisz go z trudem na cztery stopnie prowadzące do poziomu zero i windy, w asyście kuriera i w sumie zastanawiasz się, co poszło nie tak ze światem. Ten kolos, razem ze skrzynią transportową, ważył, bagatela, 70 kg. Sam TV nie jest oczywiście tak ciężki (21 kg z podstawą), ale jego wymiary – i tak – zrobiły odpowiedni efekt. Po wyjęciu z transportera pierwszy raz przekonałem się na własnej skórze, jak genialnym pomysłem było wyprowadzenie całej elektroniki drzemiącej w telewizorze na zewnątrz. Do średniej wielkości skrzyneczki, która na swoim tyle posiada zestaw wszelkich złącz, których człowiek mógłby zapragnąć. Dzięki temu telewizor z One Connect box połączony jest jedynie jednym, cienkim przewodem, który dodatkowo perfekcyjnie maskujemy w specjalnie przygotowanej do tego rynnie, poprowadzonej od złącza na tyle obudowy, przez nogę podstawy, aż do jej dołu. Niczego nie musicie maskować, spinać, ukrywać. Po prostu – mistrzostwo.

Idźmy dalej. Pilot – aluminiowy, ciężki, wąski, sprawiający wrażenie naprawdę solidnego. Pozbawiony klawiatury, dodatkowych scyzoryków czy mikroekspresu do kawy. Po prostu tak powinien wyglądać pilot w obecnych czasach. Również ten do Apple TV (ekhm, drogie Apple). Zgadzają się też jego wymiary, więc odetchnąłem z ulgą. Mój tata, fanatyk sprzętu Sony, zawsze nie widział problemu w tym, że piloty tego producenta mogłyby równie dobrze robić za miecze świetlne w „Gwiezdnych wojnach”. Samsung na szczęście nie poszedł w tę stronę. Są oczywiście klawisze szybkiego dostępu do najpopularniejszych usług VOD: Netflix, Amazon Prime Video oraz Rakuten.

System. Telewizor pracuje pod kontrolą systemu Samsung Tizen 5 i powiem szczerze, że jest to o niebo wygodniejsze niż wszechobecny Android TV (z którym miałem do czynienia zawodowo i w rodzinie). Cały proces konfiguracji był dla mnie maksymalnie łatwy. Backup ustawień TV trzymany jest w chmurze (na koncie Samsung, które możemy, ale nie musimy, założyć podczas przechodzenia przez konfigurator), dzięki czemu te ustawienia mogłem przerzucić już do swojego własnego modelu, po jego zakupie. Wiem, że Tizen ma swoich zwolenników i całkiem duże grono przeciwników, ale szczerze – nie mam się do czego przyczepić, po ponad dwóch miesiącach testów. Szczególnie podobają mi się dość rozbudowane wygaszacze ekranu (tzw. Ambient 2.0), które zużywając naprawdę mało energii, zamieniają nasz telewizor w wielki, interaktywny obraz, idealnie dobrany pod kolor i wystrój salonu. Mamy także wbudowaną aplikację Apple TV, która działa wyśmienicie. Serio, gdyby nie to, że wykorzystujemy Apple TV 4K HDR jako hub do sterowania (kompletny już teraz) inteligentnym domem – choćby dosłownie całym oświetleniem – nie widziałbym potrzeby posiadania osobnej dostawki od Apple. Logowanie w aplikacji odbywa się błyskawicznie i jest maksymalnie uproszczone przez API Apple. Jest także AirPlay 2, więc Samsung QE55Q85RA działa u nas jako dodatkowy głośnik w salonie. Gdy rano ćwiczymy, jednym kliknięciem wysyłam sobie dźwięk ulubionego podcastu na telewizor. Ten wybudza się sam i odtwarza go w mgnieniu oka. Dzięki pełnemu wsparciu dla protokołu AirPlay 2 sterowanie głośnością telewizora odbywa się z korony w Apple Watch. Jest więc tak, jak powinno być. Wieczorem, gdy Klaudia ogląda retransmitowane w czasach zarazy występy baletu rosyjskiego, może za pomocą trzech kliknięć dorzucić do listy urządzeń wyjściowych głośniki w biurze czy sypialni, dzięki czemu udostępnia mi sam dźwięk z salonu. Jestem niesamowicie szczęśliwy, że dożyliśmy takich czasów.

Jedyne, do czego konstrukcyjnie mogę się przyczepić, to materiał, z którego wykonano skrzyneczkę z elektroniką – One Connect. Nie, podczas gdy telewizor jest naprawdę solidną konstrukcją, co przy tej i większych przekątnych nie jest tak oczywiste, o tyle ktoś w Samsungu pozwolił na to, aby One Connect box wykonano z taniego, rysującego się od patrzenia lub lekkiego muśnięcia dowolną tkaniną, polerowanego na wysoki połysk, plastiku. Jest to tak rażące, że gdyby nie fakt, iż element ten leży niedotykany na najniższej z półek, w moim odczuciu zdyskwalifikowałby całe urządzenie. Serio – byłbym w stanie odpuścić sobie zakup tego modelu, gdybym nie miał na tę skrzynkę odpowiedniego, niewidocznego miejsca. Taka to już przywara i życie pedantów <śmiech przez łzy>. Odchodząc od problemów pierwszego świata, przejdźmy do najważniejszego – ekranu i wrażeń z konsumpcji treści.

Znalazłem, po prostu

Po pierwsze, model, na który się zdecydowałem, o przekątnej 55-cali, wyposażono w ekran o rozdzielczości 4K UHD (3840 × 2160 pikseli) LED LCD, z podświetleniem Full Array Local Dimming (FALD), które Samsung nazywa Direct Full Array Plus. To ponad sto stref podświetlających matrycę QLED. Dodatkowo model ten wyposażono w filtr kątów widzenia, więc nie ma praktycznie żadnego znaczenia to, z jakiej perspektyw spoglądamy na ekran. Kontrast, jasność i czytelność są w zasadzie niezmienne i robi to niesamowite wrażenie. Jednak to, co doceniłem najbardziej, to czerń. Sharp, z którego korzystałem przy lata, radził sobie z nią bardzo dobrze – jak na telewizor z poprzedniej dekady i zdecydowanie lepiej niż obecne produkty na jego poziomie, które możemy nabyć tanio w elektromarketach. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, ale po prostu mam bezpośrednie porównanie, jak bardzo zmieniło się to w ostatnich latach. Kiedy weszło drogie 4K ze świata marzeń, telewizory dla przeciętnego Kowalskiego, oferujące jedynie Full HD, przestały proponować cokolwiek, co można by nazwać jakością. Między innymi właśnie dlatego tak bardzo nie chciałem pozbywać się leciwego Sharpa i długo zwlekałem z decyzją.

Czerń, którą oferuje Samsung, jest tym, czego szukałem. Dla mnie jest ona kompletna. Pełna, jeśli mówimy o tym przedziale cenowym.Zawdzięczam to m.in bezpośredniemu strefowemu podświetleniu 8 ×, które sprawia, że ekran jest w stanie genialnie oddawać takie szczegóły, jak tatuaże, owłosienie na rękach czy piegi. Gdy włączyliśmy wypożyczone z iTunes filmy 4K HDR – transmitowane z naszego Apple TV 4K HDR na telewizor – jakość po prostu zwalała z nóg. To jest to, czego oczekuję od telewizora w 2020 roku. W moim rozumieniu, jeśli np. mamy dobry sprzęt (dobry, czyli taki, który akceptujemy), ale ten sprzęt ma już swoje lata, a nie stać nas na zakup czegoś, co nie ma tuzina kompromisów – lepiej poczekać z inwestycją i dać sobie spokój. Dobra jakość obecnie kosztuje i warto taki zakup zaplanować i przemyśleć co do joty. Ja nie żałuję tego procesu. Było warto. Jasne, że amatorzy kina, jak Jasiek czy Paweł, potrafiliby wymienić tutaj szereg „ale”, od „udawanego HDR” począwszy, a na braku porównania z Blu-ray skończywszy. To jeszcze przed nami i nie jest celem tego tekstu.

 

A co powiem o dźwięku? Powiem tak, na potrzeby obecnego salonu, jest dla mnie wystarczający. Nie jest to najmocniejsza strona tego telewizora. Głośniki mają moc zaledwie 40 W, ale jest na tyle dobry, że na ten moment zrezygnowałem z dodatkowego, zewnętrznego, także leciwego już, głośnika Creative oraz nie zakupiłem drugiego SONOS-a, ponieważ dźwięk z Samsunga nam wystarcza. Planujemy dokupić wysokojakościowy soundbar, który połączymy z telewizorem przez wyjście optyczne, ale na to również potrzeba czasu i również – nie zamierzamy iść na kompromis w wyborze tego sprzętu. Ma służyć lata. Dzięki procesorowi Quantum 4K Samsung QE55Q85RA nie tylko zapewnia czystszy obraz, ale także dostosowuje jasność ekranu i dźwięk do warunków panujących w otoczeniu, w którym się znajduje. I robi to dobrze, choć gdyby producent zdecydował się wykorzystać aplikację mobilną, z którą i tak mamy styczność w procesie konfiguracji telewizora, to mogłoby być jeszcze lepiej. Dlaczego? Bo wystarczyłoby postawić na ręczne mapowanie przestrzeni za pomocą ultradźwięków, z wykorzystaniem mikrofonów wbudowanych w smartfonie, jak zrobił to SONOS. Wtedy telewizor, mówiąc najprościej, mógłby nauczyć się i poznać dokładny rozkład ścian w naszym salonie i jeszcze lepiej dostosować siłę odbicia dźwięku, który się z niego wydobywa.

Kończąc, bo jak obiecałem, nie zasypię Was specyfikacją tego urządzenia – tę znajdziecie w sieci – mogę śmiało powiedzieć, że znalazłem to, czego szukałem. I to u Samsunga. Jednocześnie kolejny raz w życiu doceniłem to, że do zakupów wszelakiej elektroniki podchodzę, jak do długofalowej inwestycji. To pozwala mi niewspółmiernie bardziej cieszyć się nowymi zakupami i daje pewność, że zainwestowałem w dokładnie (lub prawie dokładnie) to, czego szukałem. Spróbujcie – warto poczekać.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 05/2020

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 3

Najmocniej przepraszam, że się czepiam. Ale jakim cudem wyszło Ci 70 kg wagi TV w opakowaniu?
Sam ekran to 18kg, z podstawą 20,6kg, waga z opakowaniem to 29,7kg (dane producenta). I to właśnie w takich kartonach najczęściej są wysyłane. Nawet jeśli z jakiś dziwnych przyczyn był na pół-palecie to mówimy o dodatkowych 18-20kg. Czyli dalaj 20 kg brakuje.. No chyba ze zamawiałeś jeszcze inne rzeczy od tego samego dostawcy.

Najmocniej przepraszam, że się czepiam. Ale jakim cudem wyszło Ci 70 kg wagi TV w opakowaniu?
Sam ekran to 18kg, z podstawą 20,6kg, waga z opakowaniem to 29,7kg (dane producenta). I to właśnie w takich kartonach najczęściej są wysyłane. Nawet jeśli z jakiś dziwnych przyczyn był na pół-palecie to mówimy o dodatkowych 18-20kg. Czyli dalaj 20 kg brakuje.. No chyba ze zamawiałeś jeszcze inne rzeczy od tego samego dostawcy.