Ikigai
Piszę ten tekst, spoglądając na odbijające się w szybach, zachodzące już prawie, majowe słońce. Siedzimy w domach, a wychodząc z nich, nie wiedzieć czemu, cieszymy się, jak jacyś szaleńcy z faktu, że podbiegł do nas pies, drzewo delikatnie zaszeleściło już prawie soczyście zielonymi liśćmi, a ptaki śmiały od rana, urządzać sobie koncerty w momencie, gdy wszystkie wydarzenia kulturalne zeszły de facto do podziemia. Wróć – przeniknęły do sieci. A ptaki niezmiennie słychać. Słychać też gwar dzieciaków, które zmęczone już ciągłym siedzeniem przed szklanymi okienkami iPadów, wybiegły do ogródków i zajęły się budowaniem budki dla psa z tatą lub zabawą w małej piaskownicy. Ot, najlepsza zabawa świata! Jak to? Tak to, bo przecież w maju. Na dworze. Tam, gdzie jest życie. To, które, jak mówią dookoła, kiedyś było dobre.
Zamknięci zajęci
W czasach pandemii rozmawiam z przyjaciółmi znacznie częściej niż wcześniej. Oczywiście można to śmiało wyjaśnić, polegając na jakimś milionie psychologicznych badań i testów, ale nie czuję takiej potrzeby. Po prostu lgniemy do tego, aby mieć ze sobą kontakt. Pogadać. Pośmiać się. Nawet na odległość. Technologicznie mogliśmy to przecież robić od dawna, ale dopiero teraz, gdy telefon pokazuje nadchodzące połączenie FaceTime, raczej się cieszymy niż wkurzamy. Nawet, jak dzwoni szef. Jeszcze z pozoru dziwniej sprawa ma się z kinem. Nie wiem, czy też tak macie, ale zdarza się, że oglądając dziś dowolną hollywoodzką produkcję, mam nieodparte wrażenie, że opowiada ona o jakimś nierealnym świecie. A nie są to produkcje z gatunku science fiction. Widzimy po prostu świat, który znaliśmy i który z dnia na dzień – pstryk – nam zabrano. I dobrze się stało. Paradoksalnie naprawdę dobrze się stało.
Jak to? Wielu (w tym ja) z nas przekonało się w ostatnich, długich tygodniach, co tak naprawdę wypełnia naszą dobę. Czym jesteśmy tak cholernie zajęci, że ponoć na nic nie mamy czasu. Dojazdami do biura? Nerwami, które tracimy w korkach? Jedno i drugie u wielu z nas odpadło. Okazuje się, że można pracować z domu, ale nie bez konsekwencji. Idąc dalej – wielozadaniowością? Niejeden z nas zaczął doceniać nieocenioną rolę samodyscypliny, umiejętności planowania czy po prostu bycia z innymi. Bo widzicie, kiedy w domu musimy być jednocześnie managerem, sprzedawcą, internetowym twórcą, kucharzem, nauczycielem, przedsiębiorcą, rodzicem, singlem, partnerem czy sportowcem, nie zrobimy tego, jeśli na początku nie będziemy po prostu sobą. Paradoksalnie teraz, kiedy dowolną maskę bardzo łatwo jest założyć, niewielu ją zakłada. Wiecie dlaczego? Bo nagle nie ma to sensu. Jesteśmy zrównani. Nie ma znaczenia, ile masz zer na koncie, jakie masz wpływy – siedzisz w domu i może się zdarzyć tak, że bez innych (zdalnie czy fizycznie), długo nie pociągniesz.
Wszyscy jesteśmy zajęci, bo zmiana, z którą przyszło nam się zmierzyć, nie pozostawiła nam roku na dumanie nad sobą w otoczeniu rajskich palm, przy sączeniu martini ze świeżo wydrążonego kokosa i nuceniu pod nosem „Summer Wind” Franka Sinatry. Nie. Trzeba było reagować. Zmierzyć się z tym, że świat staje na głowie. Że dzianie się – się dzieje, a nie będzie się działo, jak łaskawie powiemy: No dobrze, jeszcze tylko pomaluję ulicę i od jutra mogę nie wychodzić. I wielu z nas mocno się zdziwiło, że będąc zajętym próbą upchnięcia ogromnego świata w naszą 24-godzinną zamkniętą fizycznie dobę, da się nie zwariować, choć nieraz czujemy się niczym w centrum kontroli ruchu lotniczego. Mały błąd i miliony maszyn mogą się ze sobą zderzyć. No dobra, mały szczegół – niewiele z nich teraz lata.
Jutro, które jest dziś
Ikigai w języku japońskim to w skrócie określenie „szczęście płynące z bycia stale zajętym”. Japończycy uważają, że jest ono sekretnym sposobem na długowieczność. Mieszkańcy Okinawy tak mocno uwierzyli w tę filozofię, że dożywają ponad stu lat. Według nich odnalezienie sensu istnienia w niezatrzymującym się nigdy i przez nic życiu powoduje, że człowiek żyje dłużej i lepiej. Ikigai to dla innych ten pozytywny bzik, który sprawia, że chce nam się rano wstawać i krzyczeć z radochy na widok dnia. I tak mamy i będziemy mieli strasznie dużo dni, w których nasza frustracja będzie nas pchała w kierunku beznadziei i bierności. Wiecie co? Warto wtedy zrobić jak stoicy. Spojrzeć na to, jak na pudełko, w którym rozgrywa się pewna scena. Jak na nią zareagujemy, zależy od nas, widzów. W ogóle polecam Wam zainteresować się filozofią stoików. Najlepiej zacząć od lektury krótkiej książeczki pt. „Rozmyślania Marka Aureliusza”. Ja wracam do niej kilka razy w roku. Nie wiem nawet, ile razy ją przeczytałem, ale za każdym razem zmienia inną część mnie. Podobnie „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Victora Frankla – ojca logoterapii – metody badawczej i w dużej mierze filozofii, która traktuje frustrację egzystencjonalną jako impuls do zmiany własnego życia.
I żeby było jasne – stoicy to nie byli i nie są tymi, którzy mówią Wam, jak macie żyć. Żaden coaching. Żadne czcze gadanie. Po prostu – życie. Cieszenie się możliwością cieszenia się. I smucenia też. Jak smucenie to takie świadome, wzbudzające pytania, na które śmiało możemy nie znać odpowiedzi, a na niektóre z nich będziemy jej szukali do końca życia. To dążenie do życia coraz bardziej intencjonalnego, z jednoczesną akceptacją życia w sposób wystarczający i na wystarczającym poziomie. Czyli takiego, które pozwala nam wzrastać, ale nie przeszkadza temu wzrastaniu. Które nie jest szumem, ale fundamentem. To akceptacja nieoczekiwanego. Akceptacja zmiany, bo na wiele spraw nie mamy wpływu. Akceptacja aktywnego życia – wypełnionego dzianiem się – aby być czujnym i móc reagować na niespodziewane. By napędzać dzianie. To świadomość, że nadzieja nie jest magią, bez względu na to, co by o niej mówiono. Nadzieję trzeba urzeczywistniać. Słyszałem od wielu osób, że bardzo czekali na lepsze jutro, ale nie słyszałem od nikogo, kto jakikolwiek sukces osiągnął (w jakiejkolwiek skali jego mierzenia) „na odwal się, bo jakoś to będzie”. Thomas Jefferson mawiał bardzo często: „Nic nie powstrzyma człowieka z pozytywnym nastawieniem przed osiągnięciem jego celu i nikt ani nic nie pomoże człowiekowi ze złym nastawieniem”. I można to puścić mimo uszu, ale weź, raz spróbuj rano zaścielić łóżko od razu. Ubrać raz na jakiś czas koszulę na HomeOffice. Pomalować usta. Założyć szpilki, nawet jeśli zostajesz w dresie. Mam ogromny zaciesz, gdy widzę znajome, które umieszczają nieco prześmiewcze (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu!) posty na Instagramie, pokazując, że kobiecie nie zawsze chodzi o to, aby wyglądać jak na wybiegu, ale jakoś tak wszyscy lepiej ją znoszą, gdy zakłada na siebie to, na co aktualnie ma ochotę. I pandemia czy praca zdalna nic do tego nie mają. Drogie Panie – poproszę więcej! Drodzy Panowie – spójrzcie w lustro. Wystarczy?
Dalajlama pięknie podsumowuje to, z czym dziś mierzymy się wszyscy, mówiąc przed laty, że oceniać swój sukces można na podstawie tego, z czego musieliśmy zrezygnować, aby go osiągnąć. Z czegoś materialnego, relacyjnego, biznesowego, każdego. Bo każda perspektywa naszego życia jest obecnie redefiniowana. W dużej części mimowolnie, ponieważ jesteśmy częścią społeczeństwa. No dobra, jeśli czytacie to na bezludnej wyspie, zmieniliście imię na Pepito i każdemu, kto podpływa na odległość 2 mil, mówicie: „Nie ma mnie tu” – to już wiecie, co jest dalej. I nie chodzi tu – powtórzę – o wzniosłe przewroty, radykalizm czy wieszczenie końca świata. No, chyba że tego w naszej głowie. Bo on kończy i zaczyna się nieustannie. Cymes tkwi w tym, aby nie być martwym, nadal żyjąc. Zamkniętym na świat w zamkniętym świecie, który to my – ludzie – otworzyliśmy dla siebie samych dekady temu, tworząc chociażby internet. Pielęgnować dobre nawyki. Codziennie dbać o przyjaźnie i pielęgnować te najcenniejsze. Zwolnić, bo aktualnie nie ma już marnowania czasu na pierdoły. Musieliśmy zakasać rękawy. Przyjąć życie ze spokojem, bo jedyne, czego możemy być pewni, to zmiana. Uśmiechać się do samych siebie, bo w 2020 roku zafundowaliśmy sobie najlepsze sanatorium, szkolenie czy trening. Dzieje się tam, w serduchu i głowie. Nieustannie. Obejrzycie sobie film „W głowie się nie mieści”. Po nim warto zadać sobie pytanie: Która z emocji dziś nacisnęła przycisk najwięcej razy? Żyjmy aktywnie, jak przyroda. Spójrzcie – maj za oknem taki jak zawsze. Pachnący nadchodzącym latem. Co się zmieniło?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 05/2020