Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Droga do iOS to droga przez mękę?

Droga do iOS to droga przez mękę?

5
Dodane: 4 lata temu

My, wieloletni użytkownicy nadgryzionych sprzętów, mamy taką przypadłość, że wiele rzeczy uważamy za oczywiste, jeśli chodzi o podejście do sprzętu czy zarządzanie naszymi dokumentami, aplikacjami, cyfrowym życiem. Często też mówimy tym, którzy są poza jabłkowym sadem – i nie chodzi mi tutaj o szufladkowanie kogokolwiek – żeby do niego wpadli. Żeby spróbowali, bo Apple jest takie cudowne. Tak proste. Tak oczywiste. Jest – dla nas. Dla nas, ludzi, którzy lata siedzą już w tym ekosystemie. Jeśli jednak użytkownik Androida i Windowsa chce przenieść całe swoje cyfrowe bytowanie do nadgryzionej doliny – łatwo miał nie będzie. Dlaczego?

Kup, włącz, działa!

Tak w skrócie mamy zwyczaj mawiać do tych, którym polecamy spróbowanie Apple. Jest nawet specjalna aplikacja, która ma ułatwiać przeniesienie danych z Androida na iOS. [LINK /] Owszem, ale nie robi tego tak, jak powinna. Bo widzicie, Klaudia przenosiła się ostatnio na sprzęt Apple. Chciała to zrobić kompleksowo. Co to znaczy?

Po pierwsze – zdjęcia i dane. Tych pierwszych Android w żaden sposób nie porządkuje. Nie wymusza na użytkowniku dobrych manier, jak trzymanie zdjęć w albumach i segregowanie ich po zakończonej sesji. Tagowania ulubionych. Makowcy, nauczeni tego za czasów rippowania płyt CD z muzyką do iTunes, wiedzą, że to iTunes nadał multimediom pewną filozofię. Ładu i porządku. Katalogowania muzyki, a potem wspomnień utrwalonych naszymi aparatami, które zawsze mamy w kieszeni. Zatem przejrzenie kilkudziesięciu tysięcy zdjęć było krokiem nr 1. Potem te zdjęcia trzeba było odzyskać. A to nie jest takie łatwe. Owszem, telefon z Androidem możemy podłączyć do macOS i zdjęcia, które trzymane są w jego pamięci, bez problemu zgrać na dysk iMaca, aby potem nad nimi pracować. Gorzej (i tutaj sprawa działa tak samo w przypadku iCloud, gdyby ktoś z jakiegoś powodu chciał emigrować z iOS na Androida) jest w przypadku, gdy część zdjęć lub ich oryginały trzymamy w dowolnej chmurze. Huawei, Google Photos, Samsung etc. Wtedy czeka nas pobranie całej kolekcji z sieci (światłowód rekomendowany i to najlepiej symetryczny).

No dobrze. Tydzień później zdjęcia są gotowe. Teraz pora wypchnąć je do iCloud. My zrobiliśmy to wszystko na macOS-ie, gdzie na domowym iMacu Klaudia ma swoje konto. Zanim więc odziedziczyła mojego XS 256 GB, wgrała sobie całą kolekcję do iCloud Photos, posegregowała, wykadrowała, tagowała itd. Kolejny tydzień minął. Potem przyszła kolej na dokumenty. Tutaj poszło dość sprawnie, ponieważ po zgraniu zawartości z lokalnej pamięci jej poprzedniego Huawei po prostu dane te trafiły do iCloud Drive. A więc były już na macOS i od razu potem na iOS.

Idźmy dalej. Aplikacje. Naprawdę nie radzę korzystać z wszelakiej maści migratorów z Androida na iOS, ponieważ to albo nie działa, albo pozbawia całego procesu koniecznej w tym momencie refleksji. Przeszliśmy aplikacja po aplikacji. Zadając sobie podstawowe pytanie: Do czego danej aplikacji używam? Jak często? Czy mogę przeżyć dzień bez niej? Szybko okazało się, że kilkadziesiąt aplikacji było po prostu zbędnych. Dodatkowym szokiem dla użytkownika Androida przy przesiadce jest fakt, że iOS nie ma żadnych preinstalowanych, śmieciowych galerii widgetów, aplikacji operatora itd. Mina bezcenna.

Skonfigurowanie iOS w taki sposób, aby notyfikacje odpowiadały rytmowi dobowemu danej osoby, nie miał szans przetrwać, a wszystko było maksymalnie szybkie i proste – zajęło kolejne dwa dni. Bite dwa dni i to pomimo tego, że wiele z tych ustawień miałem na swoim 11 Pro, ale nie przenosiliśmy ich 1:1, bo to nie ma żadnego sensu. Klaudia ma swój system pracy, swoje potrzeby, zatem omówienie nowego systemu, nowej filozofii i każdej pozycji Ustawień wymagało czasu. Znowu – warto! Warto, dlatego że wówczas pytanie rodzi pytanie, a jedno rozwiązanie okazuje się eliminować dziesięć potencjalnych problemów, które na Androidzie były nie do ominięcia. To też szansa na wyrażenie otwartej opinii: „Tam było to bardziej intuicyjne, choć tutaj jest niezłe. Tam wiedziałam, gdzie to mam, ale tutaj w sumie nie muszę wiedzieć, bo system podpowie” – to tylko niektóre ze stwierdzeń.

Backupy – tutaj mamy dwie szkoły. Jedni Makowcy uznają jedynie iCloud Backup. Drudzy nie uznają kopii zapasowej trzymanej w chmurze Apple za kopię zapasową, a backup wykonują lokalnie przez Findera. Należę do tej drugiej grupy i choć oboje mamy włączony iCloud Backup, to już po mojej stronie leży dbanie o to, aby wszystkie nadgryzione sprzęty miały regularnie wykonywane lokalne kopie zapasowe, a potem domowa infrastruktura robi już swoje. Aktualnie prawdopodobieństwo, że stracimy swoje kopie zapasowe, jest niewielkie, ponieważ wykonywane są one poza dyskiem iMaca na domowym NAS-ie, a stamtąd wykonywana jest jeszcze podwójna kopia zapasowa tych kopii. Tak, wiem – szaleństwo, ale ja po prostu cenię sobie fakt, że gdy zmieniam urządzenie na nowe, to jestem w stanie wgrać na nie obraz pamięci z poprzedniego, w którym zatrzymany w Wiadomościach kursor jest dokładnie w tym samym miejscu tworzonej wiadomości po przywróceniu takiej kopii zapasowej na nowym urządzeniu. To dla mnie prosty rachunek. Konfiguruję coś raz. Zapominam. Awaria urządzenia nie zmienia absolutnie niczego.

Hasło niejedno ma imię

Procesem, który zajął kolejny tydzień, było zidentyfikowanie wszystkich istniejących w serwisach, usługach i ogólnie – w sieci – kont i próba trwałego usunięcia tych niepotrzebnych, oraz zmiany haseł do pozostałych. W niektórych przypadkach wiązało się to z koniecznością pisania maila do wsparcia technicznego, w innym było niemożliwe (tak, w internecie są miejsca, w których raz założone konto zostaje tam na zawsze), a w pozostałych wymagało wykonywania tak idiotycznych procedur, że szkoda Waszego czasu, abyście o nich czytali.

Cieszę się, że miałem okazję obserwować zaznajamianie się z 1Password. To niesamowite, jak wiele zmienia się, gdy zdobędziemy podstawową wiedzę na temat bezpieczeństwa, choć trochę poczytamy i zobaczymy, że dzięki niewielkiemu nakładowi sił możemy spać dużo spokojniej. Tak, to był żmudny proces. Proces, w którego trakcie wiele razy padło: „Ej, serio tutaj jest też takie hasło, jak tam? I tam? I tam?!”. Na koniec jednak oboje mamy pewność, że wykonana robota miała cel. Najważniejsze dane są chronione, a kwestia chociażby tzw. cyfrowej śmierci (o tym także pomyśleliśmy) wymaga właściwie znajomości jednego, bardzo długiego i skomplikowanego hasła. Ktoś powie – chore. Być może, ale na koniec dnia świadomość zawsze jest lepsza niż jej brak.

Po prostu – zrób to

Było też kilka takich momentów, w których czas był de facto zbędny. Przykładowo: HomeKit. Udostępnienie Klaudii możliwości kontrolowania całego mieszkania zajęło mi 7 sekund. Nauczenie jej obsługi – jakąś minutę. Nauka komunikacji z Siri, powiedzmy, 20 minut. Czyli w mniej niż godzinę Klaudia porozumiewała się już bez przeszkód z Siri, sterowała większością urządzeń i zapominała powoli o minutniku w kuchni. Ta ostatnia nowość została uznana za najbardziej oczywistą rzecz, którą każdy smartfon powinien być w stanie w tak samo szybkim czasie, jak iPhone, załączyć za pomocą głosu. Można mówić, że Siri jest głupia (bo w wielu przypadkach jest), ale to, w jaki sposób Apple zaimplementowało jej konfigurację i jak prosty jest to proces, jest bezkonkurencyjne.

Kolejna kwestia to Wspomnienia w Zdjęciach czy Udostępnianie rodzinnych folderów, które w iOS 13 działa fenomenalnie. Jest to nasz prywatny, chroniony twierdzą i murem Apple, portal społecznościowy. Udostępnione w chmurze rodzinnej zdjęcie możemy polubić i komentować w czasie kilku sekund. Dane te są bezpieczne. Nie wychodzą do publicznej sieci. To było na tyle dużym szokiem i oddechem, że naprawdę miło było obserwować pozytywne zaskoczenie u osoby, która do tej pory przyzwyczajona była do tego, że każda aplikacja chce coś udostępniać, wysyłać, reklamować, powiadamiać itd.

Chmura rodzinna to także dziedziczenie płatnych aplikacji, które nie tylko pozwala zaoszczędzić sporo pieniędzy, ale podobnie jak HomeKit – pokazuje czarno na białym, że poświęcony na przenosiny czas bardzo szybko zwróci się w walce z wyzwaniami codzienności. Podobnie zresztą jak iMessage. Dołączenie Klaudii do rodziny Apple w moim przypadku oznacza literalnie możliwość pozbycia się Facebooka i Messengera. Prostota komunikacji, którą zapewnia swoim użytkownikom Apple, zdążyła w ostatnim miesiącu wywołać już niejeden uśmiech i to na więcej niż jednej twarzy.

Choć to wymaga czasu, to warto ten czas poświęcić, jeśli na poważnie chcemy przenieść się na nową platformę. Warto rozliczyć się z cyfrową przeszłością, przemyśleć kilka spraw, poukładać priorytety. Wtedy od razu, automatycznie, zderzamy to nasze „chcenie” z życiem codziennym. A w przypadku iOS szczególnie zainwestowany w przenosiny czas zaczyna się błyskawicznie zwracać z każdym kolejnym dniem życia w nadgryzionym sadzie.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 6/2020

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 5

Czyli w sumie ile czasu na to poświęciliście? Ile wart był ten czas, gdybyście poświęcili go na pracę? Ile byłby wart, gdybyście poświęcili go na relaks/odpoczynek?

android ma wg mnie o wiele lepszy interfejs, ma ogromne możliwości personalizacji np: launchery, customowe icony itp. Apple robi telefony o dobrej jakości ale nie zadowalające dla kogoś kto lubi cyferki 😂

Bzdury. Dlaczego system ma coś na mnie wymuszać? Przecież system jest dla mnie nie ja dla systemu. Dlaczego nie mogę poukładać muzyki w folderach jak lubię. Masa niedoróbek, niekonsekwencji jaka jest w iOs kolejny raz skutecznie mnie do niego zniechęca. A już tekstem, że pozbyła się Facebooka bo ma iMesage mocno ocieracie się o śmieszność. Niby jak mam przekonać do tego osoby gdy 80% udziałów w rynku to Android. Ten tekst to bajeczka dla grzecznych dzieci o dupie Maryni. Takie pitu-pitu o niczym.