Wsparcie to siła
Startuję w różnych zawodach. Na poziomie amatorskim. Trenuję sporo, ale nie pod okiem trenera czy programów treningowych. Robię wszystko dla przyjemności. Gdy staję na starcie jakiegokolwiek wydarzenia sportowego, często słyszę od kibiców słowa wsparcia.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 9/2021
Sam nie mam drużyny wspierającej. Nie wysyłam zaproszeń do znajomych o moich startach i nie proszę, by stanęli na trasie i mnie dopingowali. Nie zapraszam swoich rodziców i rodziny. Jedynie Lidia mnie wspiera i jej najbliższa przyjaciółka.
Kibice wołają nas po imieniu, zagrzewając do wysiłku.
Na trasach większych biegów czy wyścigów rowerowych są kibice. Kibicowali mi. Tak jak wszystkim, którzy startowali ze mną. Uwielbiam to. Szczególnie gdy na numerach startowych są imiona. Kibice wołają nas po imieniu, zagrzewając do wysiłku. Jednak nie znam ich, a oni nie znają mnie. Kibicują z czystą przyjemnością wszystkim, nawet mnie, gdy jadę lub biegnę pod koniec stawki, może przez to nawet mocniej.
Szokiem jednak było dla mnie, gdy kilka dni temu podczas Poland Gravel Race zjechałem z trasy do Ustrzyk Dolnych do sklepu po wodę i jedzenie i zadzwonił do mnie telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię i nazwisko kolegi, z którym rozmawiam czasami na Messengerze, ale nie dzwonimy do siebie jakoś często. Przed kilkoma tygodniami wspomniałem mu tylko, że jadę 540 km w wyścigu PGR.
Zdumienie moje było ogromne, ktoś śledzi moje zmagania!
Odebrałem telefon: „Hej, wiesz, że zjechałeś z trasy? Powinieneś skręcić na most 4 km wcześniej”. Odebrało mi mowę, nie wiedziałem, co powiedzieć. Wydukałem tylko: „Tak wiem, zjechałem po wodę, już wracam na trasę”.
Zdumienie moje było ogromne, ktoś śledzi moje zmagania! Wszystkie ultramaratony mają obecnie możliwość śledzenia zawodników online. Między sobą mówimy, że obserwujący „pchają kropkę”. Myślałem, że tylko jedna osoba moją kropkę obserwuje, raczej z obawą, by nic mi się nie stało.
Sport dla samego siebie jest prosty. Robisz tyle, ile uważasz, nie musisz przekraczać granic.
Jaki był dla mnie efekt tego odkrycia? Nagle w mojej głowie wyrosło poczucie, że nie ma możliwości, bym zrezygnował. Nie ma opcji, bym powiedział, że nie dam rady. Lidia wszystko by zrozumiała, bo zna mnie i wie, ile mam przeszkód fizycznych, ale nikt inny. Ten telefon spowodował, że nagle wylądowałem na zupełnie innym poziomie zaangażowania. Nie jechałem tylko dla siebie, ale dla kogoś jeszcze.
Myślę teraz, po kilku dniach, że podobnie działają sportowcy na całym świecie. To, co mówi każdy sportowiec, teraz stało się moim osobistym doświadczeniem. Jechałem dla swoich kibiców. Miałem ich bardzo mało, jednak miałem i to już się zaczynało liczyć.
Sport dla samego siebie jest prosty. Robisz tyle, ile uważasz, nie musisz przekraczać granic. Możesz odpuścić i zawsze się wytłumaczyć sam przed sobą. Sam siebie rozliczyć i podjąć jeszcze jedną próbę. Robienie jednak czegoś, gdy ktoś nam się przygląda, już jest zupełnie inne. Kibic, nasz kibic, nasz fan wywiera presję. Podświadomość wie, że ktoś na nas liczy i trzeba zrobić więcej niż normalnie. Musimy dać z siebie tyle, ile możemy i rezygnacja nie wchodzi w grę. Jeśli musimy odpuścić, przeżywamy to mocniej.
Gdy zaczynałem opowiadać o trekkingu przez Saharę, wszyscy się ze mnie śmiali.
Ja przez wiele kilometrów analizowałem tę bardzo krótką rozmowę telefoniczną. Przez wiele kilometrów byłem w wielkim szoku, że moja kropka na mapie jest odświeżana. To podnosiło mnie na duchu i dawało więcej sił niż batony energetyczne.
Presja jednak może być zgubna. Czytamy i słyszymy wiele opowieści, że niespełnione oczekiwania są powodem depresji, drastycznych decyzji o końcu kariery czy wręcz jakichś kryminalnych zdarzeń. W naszym życiu codziennym też możny to sobie odwzorować. Pamiętam, jak byłem na spotkaniu z Martyną Wojciechowską. Opowiadała o swojej książce. Opowiadała, jak wszystkim powiedziała, że ją wyda. Nie napisała jednak ani jednej strony. Chciała na sobie samej, poprzez fanów i swoich kibiców, wywrzeć presję do jej napisania. To się tak właśnie sprawdza. Czasami potrzebujemy takiej motywacji, by coś osiągnąć.
Ja podobnie miałem w innych dziedzinach. Gdy zaczynałem opowiadać o trekkingu przez Saharę, wszyscy się ze mnie śmiali. To dawało mi siłę. Takie właśnie kibicowanie negatywne. Podobnie mają piłkarze na stadionach drużyn przeciwnych. Gdy Cristiano Ronaldo słyszał gwizdy i buczenie, grał jeszcze lepiej. Starał się bardziej dla swojej drużyny, by utrzeć nosa ultrasom przeciwnika. Czasami taki doping jest nawet silniejszy niż ten pozytywny. Wszystko jednak sprowadza się do jednej rzeczy. Ktoś patrzy na nas z boku. Jest z nami, bez różnicy czy nas lubi, czy nie. Nie możemy go zawieść, musimy wykonać to, co zadeklarowaliśmy.
Kibice, fani to siła. Nawet ten nasz jeden fan w postaci partnera, rodziców czy dzieci. To nasz fanklub. Myślałem do tej pory, że – jak przez całe moje życie – jestem sam. Jednak teraz wiem, że ludzie to pozytywna energia dla mnie. Każdy, kto będzie obserwował moje zmagania, doda mi „+10 watów”. Będę, gdy dobiegnę czy dojadę do mety, miał komu dziękować na FB, Insta czy Twitterze. Dla mnie to nowa sytuacja.
P.S. Mój następny start to Szuter Master Kaszuby, trasa jeszcze nie jest podana. To taka formuła zawodów, że trasę poznajemy o 18:00 w przeddzień zawodów, jest jednak w przedziale 160–200 km. Zawody są 25.09.2021. Zapraszam do „pchania kropki”!