Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Death’s Door

Death’s Door

0
Dodane: 1 rok temu

Za każdym razem, gdy decyduję się pozbyć Switcha, pojawia się gra, która mnie od tego odwodzi. Tym razem konsola Nintendo została u mnie na dłużej dzięki Death’s Door – pięknej, wciągającej, choć też frustrującej przygodzie.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2022


Switch jest stworzony do gier indie i choć Death’s Door dostępne jest też na dużych konsolach i PC, to wybrałem wersję na Nintendo. Gra zbudowana jest bowiem tak, że można zarówno przysiąść do niej na chwilę, jak i poświęcić jej godzinę czy dwie. Tytuł pozwala wcielić się w żniwiarza dusz, tu jednak nie ma postaci zakapturzonego szkieletu z kosą, a małego kruka wyposażonego w świecący na czerwono miecz. Nasz bezimienny bohater zawodowo zajmuje się pozbawianiem życia określonych postaci i stworów, a gra zaczyna się od zlecenia na wyjątkowo paskudne indywiduum. Nie wszystko idzie jednak tak, jak powinno, co sprawia, że bohater wyrusza w podróż po kilku krainach, by dokończyć zlecenie i odzyskać utraconą w wyniku pewnych wydarzeń nieśmiertelność. Fabuła nie jest przesadnie złożona, ale nie chcę jej zdradzać, bo odkrywanie jej sprawia niemałą przyjemność. Nie tylko argumentuje pokonywanie kolejnych wrogów, ale i zarysowuje dziwny, intrygujący świat. Lokacje i przeciwnicy są ściśle powiązani z tłem fabularnym, szczególnie widać to w pierwszym dużym obszarze, gdy trafiamy do rezydencji wiedźmy zapatrzonej w ceramikę. Dialogi nie zostały udźwiękowione, wszystkie opatrzono jedynie napisami. To nie jedyne, ale bardzo wyraźne podobieństwo do serii The Legend of Zelda. Oprawa graficzna również przywodzi na myśl tytuły Nintendo, choć miejscami jest bardziej mroczna. Death’s Door wygląda bardzo dobrze, świat pełny jest detali, takich jak unoszące się po przebiegnięciu przez nie liście czy pękające w drobny mak wazy. Muzyka wypada równie dobrze, motywy przygrywające w tle zapadają nawet w pamięć. Jeszcze lepiej wypadają wszelkie odgłosy przeciwników, broni i umiejętności. Nie muszę widzieć, że trafiłem przeciwnika, bo wyraźnie słyszę lądujący na nim cios, po głosie jestem też w stanie poznać, że do walki dołączył określony rodzaj oponenta.

Tytuły indie są zazwyczaj obciążone znacznie mniejszą presją wydawców, by wpisać się w określony schemat. Dzięki temu twórcy mają większą swobodę w projektowaniu rozgrywki, a tym samym łatwiej im zrobić wyróżniający się czymś tytuł. W przypadku Death’s Door postawiono na kilka sprawdzonych mechanik, znanych z innych metroidvanii i soulslike’ów – niektóre przejścia odblokowujemy dopiero, gdy znajdziemy pozwalającą na to broń lub umiejętność, poza tym dzięki skrótom możemy znacznie szybciej trafić w obszary, do których wcześniej musieliśmy długo iść. Gra jest wymagająca i nietrudno zginąć, wystarczy kilka ciosów, byśmy musieli wracać do checkpointu. Tych nie ma zbyt wiele, ponadto leczyć możemy się jedynie w określonych punktach, i to po odblokowaniu ich. Nie da się w żaden sposób odzyskać energii podczas większości walk, w tym również tych z bossami, przeciwnicy nie czekają w kolejce, by nas zaatakować, a często walczymy z kilkoma różnymi naraz. Wszystko to czyni grę trudną, miejscami nawet bardzo. Niejednokrotnie trafiałem na mocnego przeciwnika, którego pokonanie wymagało ode mnie kilku prób. Później trafiałem na trzech takich jednocześnie i to w otoczeniu mniejszych wrogów. Paradoksalnie, starcia z głównymi bossami wydają się przy tym prostsze, nie towarzyszy im aż taki chaos.

Walka, choć trudna, jest bardzo satysfakcjonująca, wymaga jednak dobrego opanowania mechaniki walki i poruszania się, a także zrozumienia zachowania każdego wroga. Do dyspozycji oddano nam szybki i powolny cios bronią główną (jedną z czterech), który dodatkowo można ładować, możemy też atakować z dystansu (początkowo za pomocą łuku, później dostajemy też trzy inne bronie). Broń dystansowa zużywa energię, którą ładujemy, niszcząc przedmioty bronią główną lub trafiając przeciwników. Dzięki temu nie możemy „posprzątać” przeciwników z dystansu, a starcia zyskują na dynamice. Gra oferuje prosty system rozwoju postaci, ulepszamy cztery parametry, wydając na nie zebrane dusze (z każdego przeciwnika wypada jedna, czasem znajdujemy też więcej). Bardzo podoba mi się takie rozwiązanie, rozgrywka jest zbalansowana i pozbawiona rozpraszającego żonglowania znajdowanymi raz po raz elementami ekwipunku. Owszem, podczas podróży znajdujemy od czasu do czasu przedmioty, ale są one związane z fabułą i pozwalają zazwyczaj odblokować kolejne przejścia.

Walka to zaledwie połowa tego, co robimy w Death’s Door. Równie wciągającym elementem jest eksploracja i rozwiązywanie zagadek. Te bywają bardzo pomysłowe, wymagają nie tylko wykorzystywania odblokowanych umiejętności, ale i bystrości. Rozgrywka pokazana jest w rzucie izometrycznym, z kamerą umieszczoną na stałe w jednym punkcie. Okazuje się jednak, że wpadając w ukryte miejsca, ta może się obrócić – gdy pierwszy raz trafiłem na zagadkę, która to wykorzystuje, byłem pod sporym wrażeniem (można skończyć grę, nie odkrywając tego). Podczas przemierzania krain mierzymy się niemal nieustannie z przeciwnikami, cieszy mnie, że walki nie toczą się wyłącznie na zamkniętych arenach (choć i takich nie brakuje). Wrogowie sprawiają, że łatwo nieoczekiwanie pożegnać się z życiem i wrócić do ostatnich otwartych drzwi, uważam jednak, że grze nie zaszkodziłoby więcej checkpointów po drodze. Konsekwencją śmierci jest jedynie cofnięcie do nieraz odległego punktu i konieczność pokonywania mapy na nowo, co denerwuje szczególnie przy walkach z mniejszymi bossami (przy tych głównych checkpoint jest zawsze blisko). Zachowujemy wszystkie dusze, całą broń i postęp, przez co ginąc i wracając do miejsca starcia po raz piąty, czujemy już tylko frustrację. Ponadto w grze nie ma żadnej mapy, przez co zorientowanie się w przestrzeni bywa trudne (lokacje nie są liniowe i zdarza się nam do nich wracać).

Lubię trudne gry, to miła odskocznia od największych tytułów, w których rozgrywka jest skrojona pod masowego odbiorcę. Death’s Door początkowo mnie zaciekawiło, później zmęczyło, by ostatecznie wciągnąć mnie na wiele godzin i oczarować doskonale zaprojektowaną rozgrywką. To tylko pozornie mało rozbudowana gra – treści jest tu mnóstwo i z powodzeniem wystarcza na wiele godzin. Jak dobre jest Death’s Door? Cóż, nie sprzedałem Switcha i gram na nim obecnie w tylko jeden tytuł.

Paweł Hać

Ten od Maków i światła. Na Twitterze @pawelhac

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .