Czasy inkrementacji, czyli innego Apple nie będzie
Tuż po zeszłorocznej premierze iPhone’ów mogliśmy usłyszeć dokładnie to samo, co rok, dwa i pięć lat temu: „Apple nie jest już rewolucyjne”. Zawsze zastanawia mnie fenomen połowy września, ponieważ te same osoby potrafią w ciągu jednej godziny publicznie przeżywać radość i smutek z tego jednego powodu. Niebywałe. Zwłaszcza że mówimy o premierze nowego smartfona i oczekiwaniach rewolucji, która nie nadejdzie. Przynajmniej nie w rozumieniu „kolejnego iPhone’a”.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 10/2023
Fanboy kontra iteracje
W poprzednim wydaniu pisałem o tym, że Apple nie potrzebuje już kolejnego rewolucyjnego iPhone’a. Przynajmniej nie w rozumieniu stawiania sobie za cel corocznych premier urządzeń pokroju Apple Vision Pro. Sam Tim Cook przyznał ostatnio w wywiadzie dla „Sunday Morning”, że firma ma jasną strategię, którą jest powolny przyrost nowych funkcjonalności, które, współgrając ze sobą, sprawiają, że ekosystem rośnie w siłę. A co za tym idzie – użytkownik nabywający produkt A jest coraz bardziej świadomy tego, że aby skorzystać z jego pełni możliwości, powinien zaopatrzyć się także w produkt B.
Jeśli pamiętasz czasy premiery pierwszego iPhone’a, pierwszego iPada czy Apple Watcha, mimowolnie oczekujesz, że Apple co roku będzie zmieniało ten czy inny rynek z mocą uderzenia pioruna. Tymczasem to, co nam, miłośnikom marki, umyka, jest niewidocznym dla mas przyrostem. Kolejnymi małymi usprawnieniami, które firma konsekwentnie wdraża i z którymi nieustannie eksperymentuje. Czasami wiąże się to z koniecznością zrobienia kroku wstecz, aby wykonać trzy kroki do przodu. To standard nie tylko w branży IT, ale przede wszystkim w świecie dużego biznesu.
Dlaczego zatem nie znajdziemy o tym informacji w nagłówkach artykułów na ogólnokrajowych portalach?
Znajdziemy. Przetłumaczone.
Innego Apple nie będzie
Magnetyzm, który przyciąga kolejne pokolenia klientów do Apple, polega na sprzedawaniu magii. A nikt tej magii nie sprzeda, pisząc o ilości trylionów operacji na sekundę w silniku Neural Engine, procesorach graficznych czy pochodzeniu rzekomo nowej funkcji sterowania Apple Watchem. „Double Tap” brzmi bardziej sexy niż zdanie: „Dzięki rozwojowi funkcji związanych z dostępnością naszych usług i produktów dla osób z niepełnosprawnościami możemy teraz wdrożyć to w postaci nowego gestu i kazać wam za to zapłacić”, prawda? No, chyba że tylko ja tak myślę, ale przecież piszę i nagrywam dla nerdów, więc reprezentatywny nie jestem. I nie ma co oczekiwać, że ten stan rzeczy ulegnie zmianie.
Apple nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć. Dlaczego? Ponieważ kolejne iteracje ich produktów i usług mają być, a coraz częściej dosłownie są, widoczne w działaniu, a nie w tabelkach z cyferkami. Jedno nie zmieniło się od czasu premiery Macintosha w 1984 roku. Apple jest nadal firmą, której działanie i oferta zaprzecza logice i porządkowi panującemu na rynku PC. To nadal przeciwieństwo IBM. Co zatem się zmieniło? My się zmieniliśmy, a im starsi jesteśmy, tym z większym sentymentem wypatrujemy powtórki prezentacji pierwszego iPhone’a. Tymczasem urządzenie, które wówczas było rewolucją, łącząc telefon, iPoda i przeglądarkę internetową w jednym – dziś jest w stanie przemówić naszym głosem. Dosłownie.