Czekać czy nie czekać?
Tuż po ostatnim Apple Event wymieniłem kilka wiadomości ze słuchaczami i osobami, które poczuły się, delikatnie mówiąc, źle po ostatnich premierach Apple. Po prostu kilka lub kilkanaście dni wcześniej kupiły swojego nowego Maca. I co z tego?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 12/2023
Potrzeba kontra technologiczna bańka
Zacznę od tego, że sam doskonale pamiętam siebie sprzed lat. Siebie, który nie spał po nocach, oglądając konferencje Apple, a potem? A potem odliczał do kolejnych, bo przecież „pokażą coś lepszego”. I tak można było (i nadal można) w nieskończoność. Co się zmieniło od tamtego czasu? Życie się zmieniło, to po pierwsze, ale też zmieniło się Apple.
Firma, będąc na historycznych szczytach finansowych, ma jeden cel – maksymalizację zysku. I nie jest to romantyczna wizja świata pełnego bezsenności i fanboyów Apple, a brutalny realizm kapitalizmu. To po pierwsze. Z tego też już na dzień dobry wynika pewien nowy rodzaj nieprzewidywalności w Cupertino. Pewnie zauważyliście, że konferencje nie odbywają się już jak w zegarku w tych samych tygodniach i porach roku? Czasami przeplatane są wydaniami nowych produktów w postaci informacji prasowych, a czasami niespodziewaną konferencją, która wygląda jak wycięty fragment z poprzedniej.
Tym wszystkim, jako fani technologii, nadal jesteśmy otoczeni albo raczej poruszamy się w tej samej technologicznej bańce, co kilkanaście lat temu. Umówmy się, grono fanów Apple na Twitterze/X jest mniej więcej stałe, a nowe osoby dołączające do niego każdego roku raczej tego nie chcą zmieniać. I co z tego wynika?
Ano wynika to, że można tak czekać w nieskończoność na „lepszy sprzęt”, ale kiedy pojawia się prawdziwa (czyli niewynikająca z ego, zrobienia kosztów w firmie czy chęci pochwalenia się nową błyskotką) potrzeba wymiany sprzętu – to go wymieniasz. Nie ma zmiłuj. Przekonał się o tym zresztą dobitnie Paweł Jońca, który kupił MacBooka Pro z M2 Pro na kilkanaście dni przed ostatnią premierą. I co z tego? Potrzebował maszyny do pracy – poszedł i kupił.
„No ale gdyby poczekał!” – przeczytałem niezliczoną liczbę razy.
Technologiczna bańka kontra życie
Polecam zaakceptować fakt, że wraz z upływem lat i życia, zasady panujące w naszej technologicznej piaskownicy przed dekadą przestają powoli pasować do aktualnej rzeczywistości. Jasne, nie ma nic złego w byciu nerdem, geekiem czy fanboyem, a nawet sam wielokrotnie do tego zachęcałem w podcaście, ale z pustego i Salomon nie naleje.
Jest dla mnie naprawdę niepojęte, że ludzie potrafią zadłużać się po uszy, kupując najnowszego iPhone’a 15 Pro Max, którego koszt jest dla nich większy lub równy dwóm pensjom. I to naprawdę widać, kiedy taka osoba wrzuca na Twittera/X fotkę nowego nabytku, a tydzień wcześniej narzekała na koniunkturę w kraju, pracę czy zarobki. Być może starzeję się, ale kompletnie przestałem rozumieć, dlaczego zamiast tę samą ilość energii w trwałą zmianę tego, co nam naprawdę przeszkadza, pakujemy w poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: Czy Apple pokaże nowy sprzęt dziś, czy jutro?
Jedyny cel poruszenia w tym wydaniu powyższego tematu wynika z obserwacji technologicznego świata, który coraz mniej rozumiem. Być może komuś się to przyda. Wiecie, kiedy bycie fanem technologii przestaje sprawiać przyjemność? Kiedy poza tym przestajemy widzieć świat.