(Nie)znajomi?
Nie przepadam za polskimi produkcjami kinowymi. Nie będę tego ukrywał. Powodów jest wiele (tych technicznych i nietechnicznych), ale od czasu do czasu pojawia się taka produkcja, w której po prostu wszystko się zgadza. Pasuje do siebie jak szklanka wody do dobrego espresso. Dzieje się to raczej rzadziej niż częściej, a już na pewno wyjątkową rzadkością jest, kiedy prawie wszyscy dookoła Ciebie, nawet rodzice, twierdzą zgodnie: „Musisz pójść i to zobaczyć”.
Tabu XXI wieku
Najnowszy film w reżyserii Tadeusza Śliwy pt. „(Nie)znajomi” to polska adaptacja pierwowzorów włoskiego i francuskiego, które mogliśmy obejrzeć w ostatnich latach pod tytułem: „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. Adaptacja udana z wielu powodów. Po pierwsze scenariuszowo, ponieważ ten został dostosowany do polskich realiów społecznych i – co się rzadko zdarza – wzmocniony fenomenalnym aktorstwem m.in. Mai Ostaszewskiej czy Łukasza Simlata.
Dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji zobaczyć pierwowzorów ani filmu Śliwy (Koniecznie nadróbcie!), krótko o fabule. Grupa znajomych spotka się na kolacji. W trakcie luźnej rozmowy jedna z jej uczestniczek wpada na pomysł, aby zagrać w grę. Zasady są proste: każdy kładzie telefon na stole i w momencie, gdy odezwie się jakikolwiek dźwięk (wiadomości, połączenia itd.) – właściciel odbiera telefon lub czyta na głos wiadomość, która otrzymał. Salwa śmiechu gwarantowana? O tym musicie się już przekonać sami w kinie.
Wracając jeszcze na moment do technikaliów – wielkie ukłony należą się „(Nie)znajomym” za scenografię. W przypadku tej produkcji, gdzie akcja rozgrywa się w mieszkaniu jednej z zamożniejszych par, łatwo było przesadzić. To często zdarza się w polskim kinie i nagle student pierwszego roku, który pochodzi z ubogiej rodziny, mieszka w kamienicy przy Starym Mieście. Tutaj tak nie jest. Wszystko do siebie pasuje. Pasuje do klasy średniej, a doskonała gra światłem nadaje pożądany klimat.
Tytuł zdradza sporo. Wystarczy postawić się w roli dowolnego z bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy zagrałbym w taką grę? Nie tylko ze znajomymi, ale chociażby z partnerem, narzeczoną, żoną, rodzicami? Już po obejrzeniu pierwowzoru było dla mnie jasne, że tabu XXI wieku nie jest seks, kolor skóry czy orientacja seksualna. Jest to oczywiście moja ocena, ale dla mnie ową świętością stał się smartfon i jego zawartość. Zwłaszcza w naszej nadgryzionej społeczności często odnoszę wrażenie, że przynajmniej kilka osób trzyma w iPhone’ach dane konstrukcyjne bomby atomowej. A schodząc do bardziej przyziemnych przykładów, być może zdjęcia swojego kochanka.
Rok za rokiem
Dlaczego uwielbiamy takie historie? Bo są mocne. Ostre. Jednocześnie brutalnie prawdziwe. Nasze cyfrowe nosidła stają się powoli twierdzami, do których – tylko pozornie, wierzcie mi (nawet w przypadku Apple) – nikt nigdy nie zdoła się dostać, ponieważ o tym zapewnił nas miłościwy producent. Ktoś powie: „Jak nie masz nic do ukrycia, to po co o tym piszesz?”. Bo tu nie chodzi o to, co kto i gdzie trzyma. Tu chodzi o to, że lepiej znamy politykę prywatności Apple niż najlepszego kumpla, kobietę czy męża.
W jednym z ostatnich odcinków „Bo czemu nie?” rozmawiałem z Jaśkiem Urbanowiczem o „(Nie)znajomych”, zestawiając go z produkcją Russella T. Daviesa pt. „Rok za rokiem”. Serial polecam koniecznie, jest na HBO GO i stanowi doskonałe przedłużenie historii z „(Nie)znajomych”, pokazując wizję tego, co może się wydarzyć, jeśli nic nie zmienimy. My. Nie Apple, Google czy Microsoft.
Rok za rokiem mija, a ja mam wrażenie, że sami sobie przedstawiamy w dziełach kultury całkiem realną wizję niedalekiej przyszłości, jednocześnie w ogóle nie starając się jej przeciwdziałać. Tak jakby ktoś pokazał nam, jak utrudnić sobie i innym życie, a my grzecznie przytakujemy. Dlaczego? Jestem naiwny? Zbyt dosłownie odbieram fikcję? Czy na pewno fikcję?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2019