Odejść z wielkim hukiem! O czym myśli teraz Steve Jobs?
Ostatnie WWDC oglądałam razem ze znajomym kolegą-developerem. Wszystko było w porządku do czasu, kiedy to wspomniano o funkcji przypomnień. Wtedy to koledze zzieleniały policzki, szczęka wydłużyła się do samej ziemi i zerknął na mnie krzywo, jak sam diabeł dźgnięty w zadek rozżarzonymi widłami.
Oczywiście, natychmiast wykorzystałam sytuację, wycelowałam w niego oskarżycielski palec i dobiłam delikwenta słowami:
-Ha! Widzisz! To mogłeś być Ty! Mogłeś napisać tę aplikację, pewnego pięknego dnia znaleźć w skrzynce maila od Apple, w którym Jobs proponuje Ci, że odkupi od Ciebie ten programik. Zapłaciłby Ci szeleszczącą mamoną, Ty byś mi odpalił z tego działkę i moglibyśmy się zbierać na Karaiby. Albo w Andy!
A o co poszło? Oczywiście o to, że te cholerne przypomnienia, to MÓJ POMYSŁ!
Jakiś czas wcześniej, siedzieliśmy oglądając sobie relację z konferencji, na której Apple po raz pierwszy pochwaliło się wprowadzeniem wielozadaniowości. AppStore było już wtedy wypełnione po same brzegi programami do wszystkiego. Kolega-developer zapytał się mnie wtedy, jaką aplikację można by napisać z zyskiem, skoro wszystko już jest. Zamyśliłam się, pogłówkowałam i wyperorowałam:
-Skoro jest już ta wielozadaniowość, to można by napisać aplikację, która działa w tle i jak znajdziesz się w pobliżu jakiejś lokalizacji, to ona by Ci przypomniała, co miałeś tam zrobić. Wiesz … na GPS-a. Na przykład: Odbierz pranie albo dziecko z przedszkola, oddaj książkę do biblioteki, zajrzyj do księgowości. Takie sprawy. Ludzie przecież o wszystkim zapominają, a do tego ciągle słyszysz, że ktoś-gdzieś był, ale zapomniał, że miał tam coś zrobić. Złota aplikacja, będzie się sprzedawała jak świeże bułeczki!
Kolega pocmokał, pokręcił głową i stwierdził:
-No, może i tak …
I zapadła cisza. Potem pytałam go jeszcze, czy myślał o tej aplikacji, ale ponieważ nie dostrzegałam w jego odpowiedziach entuzjazmu, przestałam pytać. I oto, kilkanaście miesięcy później, BUM! Mój pomysł, moja aplikacja, moja złota kaczka!
Kolega siedział na kanapie jakiś taki zwiędnięty i poszarzały. W końcu zwilżył spierzchnięte usta koniuszkiem języka i wycedził:
-Jakeś taka mądra, to powiedz, o czym TERAZ myśli Jobs!
Już miałam odpowiedzieć, że szkoda marnować na niego MOJE świetne pomysły i znajomość sposobu myślenia Steva Jobsa, gdy nagle zadane pytanie uruchomiło mi w głowie dzwonek ostrzegawczy – wibrujący, natrętny i niemożliwy do zignorowania. Gdzieś w podświadomości, fragmenty układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca i oczami wyobraźni zobaczyłam świat Jobsa. I pomyślałam, że jeśli on myśli to, co ja myślę, to jest to genialny plan. Tak genialny, że się w głowie nie mieści. Mojej, Waszej ani nawet konkurencji.
Gdybym była Jobsem, myślałabym teraz bowiem o tym, jak odejść z wielkim hukiem.
Myślałabym o tym, że skoro to ja stworzyłam świat komputerów, świat, jaki znamy dzisiaj, to odchodząc, chciałabym zakończyć ten świat przewrotem porównywalnym do tego, od którego zaczęła się cała historia. Chciałabym rzucić młotem w ekran Wielkiego Brata i dokończyć rewolucję, która rozpoczęła się w 1984 roku.
Nie da się ukryć, że Jobs i Apple zmieniają oblicze technologii użytkowej każdego dnia. Ale to za mało, to nie wystarczy! Na przestrzeni lat, z upadającej firmy, Apple przekształciło się w giganta, który dzierży w dłoni znaczącą część rynku. Każde doniesienia na temat stanu zdrowia Steva, powodują fluktuację kursu akcji. Sam zaś CEO Apple, jest jedną z najuważniej obserwowanych postaci na skalę międzynarodową. Większość ludzi byłaby zadowolona z osiągnięcia takiego poziomu popularności i już dawno spoczęłaby na laurach. Ale nie Steve. Wiadomo przecież, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. I patrząc na kolejne kroki Apple, spoglądając na nie z odpowiedniej perspektywy, można dostrzec zalążki diabelskiego planu. Tak przewrotnego, że nie dostrzegła go konkurencja – kopiująca rozwiązania, nie dostrzegli analitycy marki, nie dostrzegli bloggerzy i technokraci.
Rynek skoncentrował się na kopiowaniu rozwiązań Apple, zaś Apple potraktowało rynek, tak olbrzymi przecież, jak plac zabaw, jak poletko doświadczalne, przed odpaleniem rakiet masowego rażenia, skierowanych wprost w okna kwatery dowództwa … Microsoft. Tak, moi drodzy, Rakiety wycelowane są w Redmond.
Jeśli nie możesz pokonać wroga w otwartej walce, pokonaj go podstępem!
To nie jest strategia, związana z szybkim, otwartym atakiem. Ta strategia wiąże się z długoletnim, precyzyjnie realizowanym planem. Po to, by w odpowiednim momencie Steve Jobs mógł wyjść na scenę i jednym ruchem rozłożyć przeciwnika na łopatki. Szach i Mat. Nie wierzycie?
Jeśli zastanowicie się, w jaki sposób zmienić długoletnie nawyki użytkowników, zapewne dojdziecie do wniosku, że to niemożliwe. Gdzieś na początku całej historii Apple popełniło błąd i pozwoliło, by Microsoft opanował rynek. Przez swoją uniwersalność i otwartość, to system firmy z Redmond zadomowił się pod strzechami. Apple, powoli, krok po kroku, musiało wyszarpywać kawałki rynku ze szpon giganta. Mimo to, nadal większość użytkowników komputerów, to użytkownicy systemu Microsoft. Mają swoje przyzwyczajenia, swoje oczekiwania. Nauczyli się wykonywać zadania w sposób, który podpowiada im Redmond. Nie ma co liczyć na to, że nagle, nawet pod wpływem popularności iPhone’ów i iPadów, wszyscy rzucą swoje komputery w kąt i pobiegną truchtem do Apple Store, by wydawać ciężkie tysiące dolarów na komputery z nadgryzionym jabłuszkiem. To się po prostu nie stanie, nie ma szans. A gdyby tak zmienić ich przyzwyczajenia sposobem?
Przez chwilę poudawajmy, że wcale nie chcemy, by rezygnowali z tych swoich blaszaków i systemu Microsoft. Zacznijmy od małych kroczków. Powolutku. Dajmy im może najpierw jakąś zabawkę? Najlepiej fajną, żeby ją od razu polubili… iPhone’a? Niech nauczą się wszystkiego od początku, od małego pudełeczka, które wcale przecież nie jest komputerem. Potem, dodajmy zintegrowane usługi – iTunes Store, App Store iBookStore. Czujność globalnej konkurencji powinna zostać uśpiona faktem, że to wszystko jest przeznaczone dla określonej grupy użytkowników – użytkowników Apple. A tych jest ciągle stosunkowo niewielu. Niech sobie konkurencja kopiuje rozwiązania, bez krępacji, w czasie, gdy my będziemy zamykali naszą sprytną pułapkę. My w tym czasie nauczymy deweloperów pisania programów na nasze małe pudełeczka. Gdy już się nauczą pisać, gdy dostrzegą rynek i możliwości, zacznijmy powoli zbliżać nasze pudełeczka i komputery. Mamy już App Store? Zróbmy kolejny – tym razem dla Maków. Zaprośmy developerów i tam. Przeprowadźmy badania i zobaczmy, jakie usługi są najpopularniejsze, dowiedzmy się, czego oczekują użytkownicy. Chmurka? Chcecie chmurkę? Proszę bardzo! Legalna muzyka? Taniocha! Stworzymy ekosystem, w którym każdy element funkcjonuje w absolutnej harmonii z pozostałymi. I Wy, użytkownicy go dla nas przetestujecie. A kiedy będzie już doskonały, kiedy pułapka zostanie domknięta, kiedy makowy ekosystem będzie w pełni przetestowanym systemem, wtedy …
Szach i Mat. Odejść z wielkim hukiem!
Możecie to sobie przecież wyobrazić. Keynote. Steve Jobs na scenie. Z tym swoim chłopięcym uśmiechem, zwiastującym rewolucję. Zatrzyma się na chwilę, złoży dłonie, spojrzy w górę. Następnie opowie o tym, jak te wszystkie elementy fantastycznie ze sobą współpracują. iOS5, Lion, iPhone, iPad – oto przyszłość komputerowego świata. I kiedy po prezentacji będzie już miał zejść ze sceny, zatrzyma się w pół kroku. Powoli odwróci się w stronę publiczności i powie:
-Oh, and there is one more thing …
Natychmiast zerwie się burza braw. Steve Jobs odczeka chwilę, aż umilknie żywiołowa reakcja dziennikarzy. Nie będzie im przerywał, dopóki nie zapadnie absolutna cisza. Cisza, w której słychać będzie tylko przyśpieszone, pełne podniecenia oddechy obserwatorów. Jobs zmierzy ich wszystkich wzrokiem, tym razem już poważnym, uważnym, oceniającym. Wszyscy zamrą w bezruchu, w oczekiwaniu na rewelację, którą zamierza ogłosić.
A Jobs pociągnie łyk wody mineralnej z plastikowej butelki, spojrzy raz jeszcze na zgromadzoną na sali publiczność i powie:
-My, Apple, doszliśmy do wniosku, że nie ma powodu, by możliwość korzystania z tego pięknego ekosystemu była ograniczona wyłącznie do garstki wybranych. Zatem chodźcie i bierzcie z tego wszyscy! Od dzisiaj, system Apple może być instalowany na dowolnym komputerze z procesorem Intela. Od dzisiaj, każdy użytkownik komputera może korzystać z jego dobrodziejstw i żyć w świecie wolnym od trosk, wirusów i braku kompatybilności. System będzie dostępny już jutro, w cenie 29,99 dla WSZYSTKICH.
I z tymi słowy, opuści scenę, nie czekając na reakcję publiczności.
A publiczność pozostanie osłupiała, w bezruchu. Następnie, ktoś wstanie i zacznie powoli klaskać. Do niego przyłączą się następni. Aż siła braw zatrzęsie ścianami budynku.
Gdzieś, w oddali, krzyk wściekłości rozlegnie się w kwaterach głównych Microsoft, Amazon, Nokii, HP i wszystkich innych gigantów. Bo oto, świat, jaki znamy skończył się. Jednym zdaniem, jednym zaklęciem. Dla WSZYSTKICH.
Bo nawet jeśli Apple nie jest w stanie wygrać z Microsoftem w otwartej walce, może pokonać giganta podstępem. Jak David pokonał Goliata.
Jeśli Apple stworzy idealny ekosystem, wiążący ze sobą wszystkie elementy w pełnej harmonii, jeśli nauczy użytkowników od podstaw obsługi systemu, jeśli zintegruje w nim wszystkie usługi, których potrzebuje każdy z nas, a następnie uwolni ten ekosystem dla wszystkich, światowi giganci przestaną istnieć. Który bowiem użytkownik oprze się pokusie kupienia systemu za 29,99, chociażby po to, żeby go przetestować? Który developer wyrzeknie się idealnego systemu promocji i docierania do klienta przez App Store i Mac App Store? Który użytkownik zrezygnuje z najłatwiejszego na świecie dostępu do najtańszych legalnych programów, muzyki, książek?
To naprawdę idealny, diaboliczny plan. Po jego realizacji, Steve Jobs może spokojnie odejść, pewny, że tego wyczynu nikt długo nie będzie w stanie powtórzyć. Stworzyć świat, zmienić świat, skończyć świat i stworzyć go na nowo, ścierając z jego powierzchni odwiecznego oponenta.
Kolega-developer przysłuchiwał się mojemu wywodowi z powątpiewaniem, po czym ciężko westchnął.
-Wiesz co? Ty to jednak jesteś popaprana. Tylko wyobraźni Ci odmówić nie można.
Popatrzyłam na niego poważnie.
-Poczekajmy kilka miesięcy. Wtedy zobaczymy, kto myśli jak Steve Jobs – pomyślałam – Bo mam przeczucie, że Jobs zamierza odejść z wielkim hukiem. Rozbijając młotem ekran, z uśmiechniętą twarzą Wielkiego Brata.
Ilustracja – Marta Sławińska
Felieton ten pochodzi z wakacyjnego wydania iMagazine – 7-8/2011
Komentarze: 11
No jasne, a sterowniki to wszystkich urządzeń napiszą się same. Z twoimi pomysłami to polecam Ci napisanie książki SF. Oczywiście daje ci 1% szans na spełnienie twojego pomysłu. No i jak osx ma być na wszystkich to może licencje na iOS jeszcze wprowadzą na inne urządzenia.
To się układa w logiczną całość. Gratuluję, jakbym miał obstawiać, stawiam na takie rozwiązanie.
A sterowniki to do większości rzeczy są. Poza tym, co 95% ludzi robi z komputerami domowymi? Hm… chyba jednak OSX ma to już w sobie, prawda?
A Apple wcale nie musi wszystkich sterowników przygotowywać od początku – przecież większość komputerów z Intelem potrafiło by pracować z OS X bez żadnego problemu. Żeby udostępnić go większości komputerów, wystarczyłoby tylko zdjąć blokadę umożliwiającą start systemu tylko na makach.
Jest na przykład taki MultiBeast (tonymacx86.blogspot.com), który posiada spory zasób sterowników do OSX. Apple mogło by go kupić, trochę podrasować i BUM!
“BUM” i chyba tak nie będzie. Już w sumie byłem przekonany, że to ma sens, a tu nagle krach. Cena składaka do fabrycznego kompa jest zbyt niska, za duża różnica. Cena mac’ów musiałaby sporo spaść i w tedy dopiero, z odpowiednim przygotowaniem sterowników można by tak zrobić. Jak obniżą ceny, w tedy uwierzę, a na razie raczej wątpliwe, żeby zabili sobie sprzedaż…
Ale pieniądze mogą też iść ze sprzedaży samego systemu, prawda?
Zresztą, ludzie którzy będą chcieli mieć ten ładny design maków, i tak je kupią.
Prawda, ale to jest coś kosztem czegoś i niekoniecznie Apple chciałoby tego, z jakiegokolwiek powodu. To by mogło zmienić cały ich model biznesowy. Wątpię, by tego chcieli, po co Apple ma stać się drugim M$ ??
Nie muszą sprzedawać osX na dowolne platformy. Już bez tego są bliscy pobicia M$ – sprzedali mnóstwo iPhone’ów i iPadów, teraz wystarczy że rozwiną współpracę tych urządzeń z osX jeszcze bardziej, jeszcze bardziej je powiążą ze sobą tak by logicznym rozwiązaniem dla posiadaczy iGadżetów był zakup Maka, i jest szach-mat :>
Co za głupoty :) Autorce polecam poczytać trochę historię Apple i ich wyniki finansowe. Już raz był motyw z “tanimi makami”, czyli licencja na używanie systemu na innych maszynach. To nie była decyzja Steve’a – jego już wtedy w Apple nie było. Kiedy wrócił do firmy będącej na skraju bankructwa, skończył z licencjami raz na zawsze.
Polecam jeszcze sprawdzić, ile “zabaweczka” iPhone generuje zysków Apple :)
Historyjka ciekawie napisana, ale pisząc w portalu technologicznym trzeba też mieć trochę rzetelnej wiedzy :)
Ależ mogę Cię zapewnić, że z moją znajomością historii Apple jest wszystko w porządku! ;-) Tak, to już raz wszystko było – Newton się nie sprzedał, to nie powinni próbować z iPhonea’mi i iPadami – bo przecież kiedyś nie wyszło! Apple TV? Był Pippin! Też nie wyszło, nawet z fabryki ;-) Nie wspominając o innych multimedialnych CD playerach, Quick Take’ach … słowo klucz? Rynek się zmienia z czasem. Kiedyś nie wyszło, kiedyś nie było ani rynku, ani potrzeby. Teraz jest jedno i drugie, zwłaszcza, że Apple to już od dawna nie tylko komputery.