Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Weekly Chill #017

Weekly Chill #017

3
Dodane: 7 lat temu

Dokładnie tydzień temu. Zrobiłem to. Skończyłem studia na wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Specjalizacja: Public Relations. Tych pięć lat to czas, w którym moje życie ulegało całkowitym przemianom wiele razy. To pięć lat wspomnień, sukcesów, rozczarowań oraz nabitych dziesiątek guzów (niektóre goiły się bardzo długo). To pięcioletnia skarbnica doświadczeń, z której jeszcze przez wiele lat, będę wydobywał pojedyncze sytuacje, aby z nich wyciągać kolejne wnioski. I dlatego właśnie było warto.

#017/ Ukończyłem

Studia chciałem rzucać dziesiątki razy. Zawsze wtedy, gdy wydawało mi się, że skoro Steve Jobs je rzucił, to ja też powinienem. To były jedne z tych momentów, kiedy wydawało mi się, że już wszystko wiem. Takich było sporo. Kobieta, pierwsza praca, druga praca, potem w miarę stałe zarobki jako grafik freelancer. Dobrze się działo. Te studia stawały się prawdziwą kulą u nogi. Biorąc pod uwagę, że w na drugim roku licencjatu czy pierwszym magisterki, moje bycie wszechwiedzącym osiągało nieraz apogeum, a ja stawałem się dla otoczenia średnioznośny (Kinga Ochendowska, która ma alergię na tego typu coachów, prawdopodobnie wówczas by mnie zamordowała, a ta historia trafiłaby do jednego z opowiadań Wojtka. Posiadając wątek kostnicy) – nie było mi po drodze z ich kończeniem.

Rodzice pozostawali nieustępliwi. Kobieta motywowała. W ostatniej fazie mojej magisterki nawet Dominik cisnął. To oni doprowadzili mnie do tego dnia, w którym obroniłem tytuł. Oni oraz retrospektywy, które robię co jakiś czas, a o których więcej, przeczytacie w listopadowym iMagazine – już dziś zapraszam. Analizowanie siebie zawsze pozwala lepiej siebie planować. A wiecie, co zawsze wychodziło, po spojrzeniu z perspektywy dłuższego czasu na moje przygody z uczelnianą ławą? Że mimo bezsensu, jaki widziałem w tym wszystkim, doświadczenia, przyjaźnie i nauczki z dziesiątek sytuacji, rozmów i decyzji były szalenie przydatne. Wszystko jest po coś, mawiają. Te studia także były.

Wspomnienie

Nie chodziłem na wszystkie wykłady. Nie znałem wszystkich osób z mojego rocznika, choć był niewielki – liczył mniej niż sto osób. Nie miałem samych dobrych stopni. Zdarzały się poprawki. Pierwszą lekcją, którą zapamiętam z tych pięciu lat, jest to, że studia są już etapem, w którym „możesz”, ale nikt nie będzie za Tobą biegał i mówił „co”. Możesz zdać przedmiot w pierwszym terminie, ale nie musisz. Możesz chodzić na wykłady, a możesz stwierdzić, że 80% z nich jest o niczym i poświęcić ten czas na pracę. Owszem, będzie potem trudno – nawet czasem bardzo pod górkę, ale niekiedy warto. Idą dalej. Możesz mieć same piątki, a możesz uczyć się metodą bezśladową. Zakuj, zdaj, zapomnij. To także Twój, a nie czyjś wybór. W końcu możesz próbować wyciągnąć, ile się tylko da dobrego, skoro już na tych studiach jesteś, a możesz ciągle narzekać i ogłaszać światu szumnie, że je rzucisz, bo „Jobs”.

Druga lekcja dotyczy motywacji. W moim przypadku dość szybko zrozumiałem, że nie znajdę jej „na siłę”. Nawet z podejściem: „Yes, you can!”. Jeśli zaczynasz pracować, zaczynasz zarabiać, zaczynasz realnie robić to, co sprawia Ci przyjemność – jest czymś naturalnym, że zakuwanie do egzaminów ma nagle najniższy priorytet ze wszystkich. Studenci to znają. Podczas sesji mieszkanie zawsze lśni, podłogi zmywa się codziennie po kilka razy, analizuje się układ aplikacji na swoim pierwszym ekranie w iPhonie. Wszystko jest ciekawsze niż nauka. Przez tych pięć lat zrozumiałem jednak, że w prosty sposób możemy tę sytuację odwrócić. Wystarczy znaleźć powód, dla którego dana wiedza może okazać się przydatna, a napisanie pracy – sensowne. W jakiś 80% przypadków ta metoda działa i okazuje się niezwykle cenna, gdyż jeśli spojrzymy na temat szerzej, z góry, okazuje się, że zawsze jakieś jego fragmenty mogą nas rozwinąć lub zainspirować. Nawet jeśli metoda jego przedstawiania, jaką stosują niektórzy wykładowcy, do tego nie zachęca. Po prostu niektórzy ludzie nie powinni nauczać innych. Koniec kropka. Tego nie zmienimy. To też nie przekreśla całych dziedzin nauki czy ściślej danego przedmiotu. Motywację, jaką znalazłem przy pisaniu mojego magisterium, wkrótce będziecie mieli okazję poznać, Drodzy Czytelnicy. Bądźcie czujni. Podsumowując ten punkt: łączenie kropek, o którym mówił Jobs na Uniwersytecie Stanforda, właśnie na tym polega. Stajesz w środku jakieś rzeczywistości, zastanej, rozglądasz się. W głowie non stop masz obraz tego, do czego dążysz. Wybierasz z tej rzeczywistości wszystko to, co może pomóc Ci dojść do celu. Idziesz dalej.

Trzeci wniosek brzmi: „Nie, nie masz nieograniczonego czasu.”. W mojej ocenie jedną z najgorszych krzywd, jakie wyrządzają rodzice dzieciom, jest mówienie: „Ucz się. Teraz jest czas na studia! Potem praca. Potem rodzina. Potem…”. Znam masę osób, których życie sprowadzono właśnie do owego „potem”, bo przecież „Jest czas”. Dwudziestoośmiolatek, który nigdy nie podjął pracy dorywczej. Mieszka z rodzicami. Uważa, że świat należy do niego. Nie potrafi uprać sobie nawet skarpet. W kraju pracy dla takich jak on nie ma, bo nikt nie chce mu zapłacić 10 000 złotych netto na okresie próbnym. Jemu „należy się teraz”. Od niego światu, być może, należeć się będzie „potem”. Lawirowanie pomiędzy jedną uczelnią a drugą tylko po to, aby rodzice mieli świadomość urojonego obowiązku utrzymywania dziecka do momentu ukończenia edukacji wyższej – jest bezczelne. I coraz częstsze. Nie ma we mnie na to zgody. Swoją pierwszą pracę podjąłem w wieku piętnastu lat. Wpędziłem się wówczas w niemałe kłopoty i można to różnie oceniać. Na studiach jednak nie mogłem wytrzymać, siedząc w miejscu. Wiedząc, że rodzice łożą na moje śniadania. Do pracy po prostu iść musiałem. Chciałem tego. Wyjechałem do Londynu na wymianę zagraniczną. Nie było kolorowo, ale zdecydowanie jaśniej, niż opisywali to inni. Nie miałem pałaców, za to miałem szansę poznać multikulturowość, którą kocham do dziś. Ten mechanizm powinien budzić się w większości mężczyzn po dwudziestce. Nie istnieje coś takiego jak „czas na studia”. Jeśli chcecie pracować – pracujcie, eksperymentujcie, bierzcie dorywcze zawody nawet na umowy o dzieło. One nie są śmieciowe, złe. Na początek. Trzeba być konsekwentnym. Jeśli poszliście na studia – postarajcie się je ukończyć, jeśli to ostatni rok. Uczelnię można zawsze też zmienić, zwłaszcza w pierwszych dwóch latach, przedmioty zdać w drugim terminie, a wymarzonej pracy szukać latami. To wszystko jest przygodą, w którą po prostu warto brnąć.

kolacz-2016-09-weeklychill_017_2

Chill

Zastanów się dziś nad tym, jakie wnioski, możesz wyciągnąć z ostatnich dziewięciu miesięcy. Tak, teraz. Końcem września. Nowy Rok nie ma tu znaczenia.

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 3

Skończyłem dziennikarstwo będąc już po 40. Były to moje najfajniejsze studia. Każde wykłady były odkrywaniem czegoś fajnego, nawet te nudne.

Nie musiałem ich robić, zrobiłem je dla przyjemności. Nie bałem się już o posadę i swoją przyszłość. Byłem na wszystkich zajęciach no chyba, że gdzieś podróżowałem. Zadania zaliczeniowe, czy pisanie pracy to była przyjemna część oderwania się od innych zajęć. Pisałem o fotografii prasowej – czymś co mnie ciągle interesuje i jest moją częścią życia. Tak powinny wyglądać idealne studia.

Moje pierwsze nie były takie – informatyka w czasach przemian nie była fajna. Uczono o czasach historycznych gdy w realu działa się rewolucja. Takie czasy.

W dniu dzisiejszym mam syna w liceum. Jak mu to wytłumaczyć, że najważniejsza jest pasja i by profil nauczania wynikał właśnie z niej. Pasja nawet z najdziwniejszej profesji potrafi dać szczęście i pieniądze.

ps. lubię Twój cykl felietonów .. mimo lekkich różnic w poglądach

“Pasja nawet z najdziwniejszej profesji potrafi dać szczęście i pieniądze.” – pełna zgoda. :) Dziękuję za regularne komentowanie i zapraszam po więcej :)