Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Gotowa na wszystko

Gotowa na wszystko

2
Dodane: 7 lat temu

Dość dużo podróżuję, służbowo. W każdej sytuacji, w każdym miejscu muszę być gotowa na wszystko. Na przeciwności natrafiam z dwóch powodów. Po pierwsze jako macuserka, po drugie – jako kobieta. Okazuje się, że użytkowanie sprzętu Apple i bycie kobietą ma wiele wspólnego ze sobą – nie co do konkretów, ale co do zasady.


Problemy, na które natrafiam jako kobieta i jako macuserka, są odmienne, ale te grupy mają jedną cechę wspólną: obie są niestandardowe. Fajnie jest być outsiderem, fajnie odróżniać się od masy, ale pamiętać trzeba, że idąc pod prąd, ma się trudniej. Nie lepiej, nie gorzej – inaczej. Czy wynika z tego jakaś satysfakcja? Nie mam pojęcia i jeszcze wrócę do tej sprawy. Teraz przykłady, które umiejscowiłam w moim modelowym dniu, dzięki czemu widać, na co w zwykły dzień pracy muszę być gotowa.

Rano

Powiedzmy, że jestem w delegacji, w jakimś hotelu. Ach, to Wielka Brytania. Jestem gotowa na Wielką Brytanię – spakowałam do walizki charakterystyczną trójkątną wtyczkę o trzech bolcach, którą wpięłam wieczorem do kontaktu, by naładować laptopa. W pokoju w kilku miejscach są wejścia USB, do których podpięłam kabelkami telefon, opaskę FitBit, Kindle’a lub power bank. Każde z tych urządzeń ma swój odrębny kabelek, każdy z nich pakuję przed wyjazdem z domu do zawsze tej samej kieszeni plecaka lub torby.

W czym tu problem? Właściwie w niczym. Po prostu jestem przygotowana i mam te wszystkie kable, by nie zostać w połowie wyjazdu bez FitBita czy z rozładowanym Kindle’em.

Hotel jest prosty. Ale akurat kierowca taksówki w Paryżu, z którym jechałam niemal godzinę, zaproponował mi podładowanie telefonu z zapalniczki. Ech, jak to dobrze mieć swój kabelek do iPhone’a, bo kierowca miał tylko micro USB do androidowego smartfona…

Przedpołudnie

Spotkanie z pierwszym klientem. Robię prezentację planu projektu. Pech chce, że klient ma dwie siedziby i niektórzy członkowie zespołu uczestniczą w spotkaniu zdalnie. Dostaję kabel, by wpiąć się do rzutnika i by uczestnicy mogli zobaczyć obraz dzięki kamerze podpiętej pod sufitem. W pierwszej chwili niemal prycham – pff, przecież można udostępnić ekran! Ale w sali jest kilka osób, każda co chwilę przejmuje głos i pokazuje coś ze swojego laptopa, łatwiej ekran udostępnić przez kamerę, tylko przepinając kabelki. Widzę kabel – zwykły, do rzutnika, żaden tam fancy HDMI – i równocześnie widzę drwiący uśmiech na twarzy mojego francuskiego kolegi. Oh la la, jak sobie panienka z Polski poradzi, jedyna z Makiem na sali. I na mojej twarzy wykwita drwiący uśmiech, mesdames et messsieurs, jestem gotowa na wszystko, mam swoją przełączkę w plecaku.

Południe

Wychodzę ze spotkania, spieszę się na dworzec, gdzie mam wsiąść w pociąg i pognać w głąb Francji na kolejne, popołudniowe spotkanie. W drzwiach zahaczam nogą o „coś”, a to „coś” rozdziera mi rajstopy. Merde! Na dworcu na pewno kupię rajstopy. Zonk. Nie kupię. Poza butikami z odzieżą czy niekiedy drogerią w żadnym kiosku, na żadnym dworcu, w żadnym kraju, który do tej pory obadałam, nie kupię rajstop. To samo odnosi się do stacji benzynowych. Prezerwatywy są w takich miejscach dostępne w każdym rozmiarze, kolorze, smaku, a artykuł tak bardzo pierwszej potrzeby jak rajstopy, nawet bez koloru!, nie.

Ale ja jestem gotowa na wszystko, w pociągu przemykam szybko do toalety, gdzie zmieniam rajstopy na nowe, wyjęte z walizki. Dobry zwyczaj mojej babci: na ważne wyjście, nawet koncert, na bal czy imprezę do torebki spakuj zapasowe pończochy.

Popołudnie

Spotkanie u kolejnego klienta. Pytam o hasło do Wi-Fi dla gości. Nie ma Wi-Fi dla gości. Poważnie? – dopytuję zdziwiona. Kwestie bezpieczeństwa – słyszę. Muszę się obyć bez netu. Prawie całe spotkanie daję radę, na końcu jednak jest konieczność połączenia się na moment, co przyznaje nawet sam przedstawiciel klienta. Proszę, w drodze wyjątku, oto kabel sieciowy – podaje mi i ponownie widzę drwiący uśmiech, bo wydaje mu się, że i tak netu nie dostanę. W moim MBP 13’’ (wiecie, mam już trzynastkę!) nie ma wejścia na kabel sieciowy. Ale co on, ten Francuz jeden, może mi zrobić, mam przełączkę! Wyjmuję ją z plecaka, a mina klienta jest bezcenna. Teraz już mi nie może zabronić wejścia w ich sieć, tadam!

Fajnie, że Apple wyznacza standardy. Jestem na przykład pewna, że hipsterskie knajpy zaopatrzyły się w Wi-Fi tylko po to, by przyciągać użytkowników sprzętu wymagającego bezprzewodowego połączenia z internetem, ale jednocześnie jestem przekonana, że jeszcze dużo czasu upłynie, zanim duże przedsiębiorstwa, szczególnie publiczne, ale również prywatne, przejdą na full Wi-Fi w miejsce kabla. To bezpieczeństwo (pewnie złudne, ale jednak wyższe), ale to też koszty. Wiele budynków ma tak grube mury czy z materiałów nieprzepuszczających netu, że wdrożenie Wi-Fi, w tym postawienie switchy, routerów i innych cudów, jest po prostu za drogie.

Wieczór

Impreza integracyjna z klientem. Jest nas sporo, siedzimy w knajpie, wznosimy toasty w każdym możliwym języku. Rozmawiamy o projektach, planach, wspólnych biznesach. Jestem jedyną kobietą w grupce menedżerów IT i wszystko jest w porządku do momentu, gdy panowie przechodzą do męskiej toalety, dalej dyskutując o projektach, planach, wspólnych biznesach. Wracają z ustaleniami, którymi czasem się ze mną dzielą, czasem nie. Koledzy PM wiele razy mnie pocieszali: nie da się nic załatwić, stojąc ramię w ramię przy pisuarze poza tym, co tam załatwić należy, ale ja wiem swoje.


Mogę kontynuować, podając różne przykłady z życia ajti piemki, czyli kierowniczki projektów IT. Mogłabym pisać jeszcze o tym, że biznesowe walizki są w kolorach i fasonach męskich (a mnie się marzy malinowa), mogłabym też pisać o tym, że w niektórych firmach korpo-maile zaczynają się często nie od „Hi All” czy „Dear All”, ale „Gents”. Mogę podać też inne przykłady z życia macusera – wczoraj na przykład nie pogadałam z obsługą w moim banku przez stronę internetową, bo wymagała zainstalowania Silverlighta, a, o ile się nie mylę, nie ma Silverlighta do Safari. Albo taki MS Project, najlepszy kombajn do tworzenia planu skomplikowanych projektów, działa tylko na Windowsach. Niby jest wersja online, ale ma wiele funkcjonalności jeszcze niedorozwiniętych, nadaje się do odczytania gotowych projektów, a nie do ich tworzenia. Mam więc na moim MBP zainstalowaną maszynę wirtualną z Windowsami, a na nich nic poza MS Projectem i przeglądarką. Nie mogę oczekiwać, że świat dostosuje się do mnie – to ja dostosowuję się do świata, ale rzucam mu zarazem wyzwanie. Idę pod prąd, wymagam więc od innych co najmniej takiego samego wysiłku, jaki ja wkładam. Takiego wysiłku, by i oni byli gotowi na wszystko. Pececiarze, linuksiarze, ajPadziarze. Wszyscy.

Daleko mi do twierdzenia, że posługiwanie się zawodowo sprzętem firmy Krzak i s-ka przyniosłoby mi mniejszą satysfakcję – lub większą – niż używanie narzędzi oferowanych przez Apple. Daleko mi też do twierdzenia, że tylko dzięki sprzętom Apple moja praca jest lepsza czy bardziej kreatywna. Na pewno jestem bardziej efektywna, ale to kwestia mojej wprawy, obycia z hardware’em czy software’em. Dajcie mi peceta na Windowsach starszych niż 7, a pokażę Wam, jak kiedyś zarządzałam projektami w muzeach czy wydawnictwach. Na niczym innym jak na laptopie z Windows XP napisałam doktorat, wcześniej książkę, a jeszcze wcześniej pracę magisterską. Te drobne niedogodności – jak przełączki, Sliverlight, MS Project itp. – są dla mnie jak łyżka dziegciu w słoiku miodu. „Kto nie zaznał goryczy ni razu” – pisał Mickiewicz – ten nie zrozumie, czym jest niebo. Te drobne niedogodności pozwalają mi docenić luksus pracy, jaki mam na MBP 13″ w połączeniu z iPhone’em 5S i iCloud. Skromny to ekosystem, ale jak dla mnie w zupełności wystarczający.

Nie uważam również, że skoro jestem kobietą, to należą mi się jakieś specjalne fory lub jestem wyjątkowo obdarowana przez życie. W świecie, w którym się poruszam – IT – kobietom jest jednak nieco ciężej niż mężczyznom. „It’s a Man’s World” bardziej niż inne branże, ale spoko, powoli zdobywamy przyczółki, feminizujemy open space’y. Czasem puści mi oczko w rajstopach albo koledzy puszczą mało śmieszny żart o PMS – czuję się niekiedy dziwnie, ale – zaraz, zaraz – jestem gotowa na wszystko. Przecieram szlaki, by młodszym koleżankom było łatwiej i nie musiały w ogóle nigdy takich żartów słuchać.


Kto by pomyślał, że Apple i pozytywny feminizm mają coś wspólnego ze sobą. Pokonywanie problemów, tak, to przynosi satysfakcję. Pakuję przełączki, sprawdzam na iPhonie kalendarzyk miesięczny. Jutro będzie dobry warsztat z klientem. W końcu jestem gotowa na wszystko.

Anna Gabryś

Byłam flecistką, wydawczynią, historyczką, muzealniczką. Jestem IT PM. Nie wiem, kim jeszcze zostanę. #piszęSobie #smartkultura #polszczyzna

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 2

aaa, to chętnie poczytam i mogę dorzucić parę słów z mojego IT poletka na Maku – używałam MS Project Online przez ostatni rok i korzystałam też z kilku kompatybilnych programów. Do usług i dziękuję!