Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Wypadek w święta

Wypadek w święta

2
Dodane: 7 lat temu

Święta Bożego narodzenia są dla mnie trudne. Nie lubię ich. W dzieciństwie były smutne, w biedzie socjalizmu. Później w domu rodzinnym trzy wyznania i dwie religie jakoś nie pasowały do siebie. Gdy po 15 latach postanowiłem zmienić wszystko, wymyśliłem idealne święta. Wyjazd nad morze z aparatem. Odwiedziny mojego ulubionego Rozewia i latarni morskiej. Potem Hel i rozgrzewająca herbata w jednej z klimatycznych knajp. Było cholernie zimno, ale wyjątkowo przyjemnie. Służbowa Skoda kombi była idealna na taki wyjazd. Duża i ciepła. Obok mnie Zoja.

Hel. Wjazd i po prawej stronie pozginana od wiatru sosna. Nie było śniegu. Lodowaty wiatr i deszcz. W knajpce kelnerka o pięknych morskich włosach. Gorąca herbata i dużo ciepłych słów. Za oknami słychać było wiatr i morze. No dobra, zatokę, ale tu na końcu świata było idealnie. Ciepłe swetry i elementy świąt pomiędzy marynarskim wystrojem. Nie chciałem, by to się kończyło.

Był 25 grudnia 2009 roku. Wracaliśmy, gdy było już ciemno. Do Gdańska. Premiera Avatara. James Cameron jako reżyser dawał nadzieję na dobrą opowieść. Tym filmem chciałem zakończyć idealne święta. W łazience w kinie zobaczyłem się w lustrze. 98 kg mięśni ćwiczonych od kilku lat na siłowni. Ostrzyżone na krótko włosy. Czułem, że coś jest nie tak.

Film był genialny. Człowiek, który dostał szansę w innym świecie i w innym ciele. Wracaliśmy powoli do domu. Padał lekko śnieg. Droga nr 7 Gdańsk − Warszawa. Brak ruchu na drodze. Z daleka majaczyły światła innego samochodu. Był już blisko i nagle skręcił w moją stronę. Widziałem je wprost przed sobą. Krzyknąłem. Nie słyszałem uderzenia. Wszystko zawirowało. Zobaczyłem światła. Potem ciemno. Świat wirował. Nie czułem bólu.

Otworzyłem oczy. Na siedzeniu obok zobaczyłem siebie z rękoma na kierownicy i zakrwawiona twarzą na poduszce powietrznej. Nie ruszałem się. Chwilę się przyglądałem i powiedziałem:

Adalbert, obudź się. Adalbert, obudź się. Adalbert, obudź się!

Otworzyłem oczy zalane krwią. Chciałem krzyczeć. Zoja!!! Wokoło mnie byli ludzie. Wyjęli Zoję z samochodu. Żyła!!! Kilku mężczyzn chciało mnie wyjąć. Krzyczałem. Byłem uwięziony we wraku samochodu.
− Panowie z tyłu mam aparaty. Zabezpieczcie je. To jest wszystko, co mam. Nie wyciągajcie mnie. Mam zakleszczone nogi.

Sygnały. Strażacy. Rozcięli samochód jak puszkę. Karetka.
− Gdzie jest Zoja?!
− Z Panią, z którą pan jechał, jest wszystko dobrze. Jest tylko poobijana.
− Podamy Panu morfinę − powiedziała pani z ratownictwa i położyła mi rękę na ramieniu.
− Proszę nie zabierać ręki − poprosiłem. Potrzebowałem czuć innego człowieka. Musiałem czuć, że żyję. Trzymała mnie do samego szpitala.

06

Szpital. Oddział ratunkowy. Morfina działała. Doktor próbował zrobić coś z bezwładną ręką.
− Panie doktorze − zaczynałem z powagą − zna pan doktora House’a? On będzie wiedział, co mi jest.
− Niestety dziś ma wolne.
− Cholera szkoda. Co z tym, co mnie uderzył?
− Nie żyje, miał 3,5 promila alkoholu we krwi.
Dwóch panów, chyba pielęgniarzy. Wyglądali jakby z innego świata, nieogoleni, dobrze po pięćdziesiątce i chyba ciągle na kacu mieli zawieźć mnie na tomograf. Byli jednak zaskakująco mili. Bardzo ostrożni i delikatni. Miałem pokiereszowane obie nogi i rękę. Najgorsze przyszło, gdy byłem już na OIOM-ie. Pękła mi tętnica. Na szczęście nie ta najważniejsza. Pasy bezpieczeństwa pewnie mnie uratowały, ale uderzenie było tak silne, że teraz narządy wewnętrzne nie wytrzymywały.

Najtrudniejsze dla mnie było kilka dni. Leżałem podłączony pod aparaturę. Miałem zabiegi związane z obrażeniami. Jednak wszystko mijało. Podczas jednego z obchodów starszy profesor zadał mi pytanie:
− Zna pan angielski?
− Tak, dogaduję się.
− Muszę Pana przenieść do sali numer 9. Już Pan nie ucieknie nam do nieba. Wyjdzie Pan z tego. Mięśnie Pana uratowały. Zachowały się jak pancerz. Opiszę to w swojej książce. Pomyślałem o filmie Sins Mela Gibsona. Tam też wydarzenia z przeszłości miały znaczenie.

W nowej sali już nie byłem podłączony do monitorów. Był w niej niewysoki mężczyzna. Starszy niż ja.
− Hej, jestem Sven. Mieszkam w Danii, a w Polsce realizuję spory projekt w stoczni powiedział po angielsku. Tak poznałem Svena. Okazał się genialnym facetem. Połamał nogę w stoczni. Tu mu ją składali, bo profesorowie w Akademii Medycznej w Gdańsku są najlepsi. Był wesoły i pełen optymizmu. Sporo rozmawialiśmy. Przyszedł sylwester.
− Adalbert, lubisz homary?
− Sven, kurde, nigdy nie jadłem.
Sven wziął do ręki telefon, zadzwonił i usłyszałem:
− Tu Sven mieszkam u was w Grand Hotelu, teraz leżę w sali numer 9 w szpitalu. Proszę o homara, przystawki, szampana, OK? − Tak, na 21.00 będzie dobrze.
21.00 pukanie do drzwi. Wchodzi pięknie ubrany kelner z białą ściereczką na przedramieniu i koszem specjałów. Szampan. Kilka rodzajów ciepłego pieczywa. Duńskie masło. Talerz ryb i serów. No i homary. My obaj podłączeni pod kroplówki. Po kolacji szampan. Krew w rurkach kroplówek zaczynała się burzyć. Zasnęliśmy o 23.00 upojeni bąbelkami i antybiotykami. Tak było ze Svenem.

Po dwóch miesiącach lekarz, który mnie przyjmował i którego pytałem o doktora House’a, wypisywał mnie ze szpitala. Gdy mnie zobaczył, aż zaklął. Ważyłem 75 kg. Ledwo chodziłem. Lewa ręka w łokciu strzaskana, nie do końca mogłem nią ruszać. Po miesiącu wróciłem na siłownię. Nigdy jednak nie wróciłem do poprzedniej formy.

Niesamowity czas. Nieziemski. Tak jak bohater Avatara dostał drugą szansę, tak samo ja. Widziałem siebie, gdy byłem nieprzytomny i dopiero trzykrotne wypowiedzenie swojego imienia przywróciło mnie do żywych. Wróciłem z drogi na drugą stronę. Sven pokazał mi, że nawet w polskim szpitalu można jadać homara i pić prawdziwego szampana. Lekarze, rehabilitanci i pielęgniarki były cudowne. Uczyli mnie chodzić od nowa. Jak rodzice, którzy uczą swoje dzieci. W święta Bożego Narodzenia jednak ktoś o większej władzy sprawił, że się obudziłem.

W święta Bożego Narodzenia dostałem życie wersja 2.0.

Adalbert Freeman

Fotoreporter i dziennikarz. Zakochany w krajach arabskich i islamie. Użytkownik nadgryzionych jabłek.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 2

Chyba w tym przypadku nie powinnienem przyciskać “chcę więcej treści tego typu”.

wciskaj … nowe życie jest tego warte … zawsze ..