Technologia otwiera okna i zamyka drzwi
Technologia otwiera okna na świat. Trudno temu zaprzeczyć. Dzięki zdobyczom nowoczesnej techniki, informacja obiega cały glob w kilka minut, otrzymujemy narzędzia komunikacyjne, które pozwalają nam sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga. Jednocześnie jednak technologia zatrzaskuje za nami drzwi, sprawiając, że połączeni z globalną siecią, stajemy się odcięci od rzeczywistości, rozciągającej się tuż za naszymi zwykłymi, zupełnie nie wirtualnymi, oknami.
To już nawet nie Internet, nie komputery i nie wszechobecne sieci społecznościowe. Władzę nad nami przejmuje nawet tak proste urządzenie, jak precyzyjnie mierzący czas, zegarek elektroniczny. A przecież nie został wymyślony po to, by przejmować kontrolę nad naszym życiem, tylko po to, by lepiej mierzyć upływ czasu, wyznaczany kiedyś przez wschody i zachody słońca, fazy księżyca i pory roku. Potem pojawiły się inne metody mierzenia czasu – zegary słoneczne, wodne, klepsydry. Następnie, zegary sprężynowe, wskazówki minutowe i sekundowe, aż w końcu, będące w powszechnym użyciu, zegarki elektroniczne, którym podporządkowujemy rytm swojego życia. Zegarki, które zmuszają nas do ciągłego biegu, by nie spóźnić się o minutę, by dokładnie zaplanować posiadany czas, rozciągnąć go maksymalnie i efektywnie, produktywnie upchnąć w nim wszystkie czynności, których wykonania oczekuje od nas świat zewnętrzny. Zwykłe zegarki, z klasycznym cyferblatem, nie nakładają na nas tak olbrzymiej presji. Ot, wskazówka wychyla się odrobinę poza magiczną cyfrę „12”. O ile? O troszkę. Inaczej ma się sprawa z elektronicznym wyświetlaczem. O ile się spóźniliśmy? O DWIE minuty. Dwie minuty dziennie, to 10 minut w ciągu tygodnia pracy i 40 minut w miesiącu. O tyle się spóźniamy. A ile rzeczy można wykonać w 40 minut? Mnóstwo, oczywiście. Wie to każdy szef. Więc pędzimy, pędzimy, pędzimy, gnani zmieniającymi się cyferkami na elektronicznych wyświetlaczach. Gnamy nie wiadomo dokąd i po co. Wstajemy i kładziemy się na rozkaz, bez względu na to, czy chcemy spać czy nie. Jemy o wyznaczonych porach, lub nie jemy – z braku czasu. Wszystko wbrew naturalnym potrzebom naszego organizmu.
Jakby tego było mało, otaczamy się sprzętem, który jeszcze bardziej przyśpiesza tempo naszego życia – komputerami, telefonami i tabletami. Sprawiamy, że będąc zawsze dostępni, stajemy się niewolnikami elektroniki, która w założeniu miała nam pomagać, nie zaś ograniczać.
Pierwsze komputery, a jakże, Apple, pojawiły się na rynku wyposażone w arkusze kalkulacyjne, mające ułatwić firmom i przedsiębiorstwom wykonywanie różnych operacji obliczeniowych – księgowości, inwentaryzacji, planowania budżetu. Z czasem, zaczęliśmy powierzać komputerom coraz większą część pracy, ale nie zyskaliśmy w związku z tym większej ilości wolnego czasu. Po prostu, w tym samym czasie musimy teraz zrobić coraz więcej i więcej. Nauczyliśmy się nosić komputery ze sobą, by móc w każdych okolicznościach pogrążyć się w naszym ulubionym zajęciu, czyli pracy. Przy biurku, w samolocie czy w łóżku. Kiedyś, z prostego przymusu, pracę wykonywało się w „miejscu pracy”. Teraz miejsce pracy znajduje się wszędzie – pracujemy więc wszędzie, nie zastanawiając się, czy to dla nas dobrze czy nie.
Albo linie telefoniczne. Kiedyś, nie wszyscy mieli w domu telefon. Jeśli chciało się coś załatwić, trzeba było wyjść z domu i udać się we wskazane miejsce – czy to do urzędu, czy to do rodziny lub znajomych. Dzisiaj – wszyscy noszą ze sobą telefony – aparaty komórkowe, które umożliwiają kontakt z każdym i o każdej porze – czy to tekstowy czy głosowy. Jeśli ominie nas ważny telefon, czyha już na nas poczta głosowa, która odbierze wiadomość i w ten sposób zmusi nas do oddzwonienia. Im prędzej, tym lepiej. W przeciwnym razie rozmówca może się obrazić, klient rozmyśleć a szef – sami wiecie, co może zrobić szef!
Ale to wciąż za mało. Kiedy wracamy z pracy do domu, by tam pracować, otaczamy się kolejnymi gadżetami, mającymi za zadanie tylko jedno – upchać w każdej jednostce czasu jeszcze więcej czynności do wykonania. Siadamy więc przed komputerem, włączamy komunikatory, pocztę, RSS-y i błyskawicznie zaczynamy napychać nasz biedny mózg informacjami, które najczęściej wcale nie są nam potrzebne. Możemy też, oczywiście znów w ramach rozrywki, włączyć konsolę do gier, ze specjalnym sterownikiem rozpoznającym nasze ruchy, i wraz z rodziną pograć w wirtualnego tenisa. I ciągle nie mamy czasu, bo albo ktoś właśnie zadzwonił, albo napisał, albo odezwał się na którymś z komunikatorów. 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, niczym Supermarket, upychamy na półkach naszego mózgu więcej i więcej i więcej. Od chwili, kiedy otwieramy oczy do chwili, gdy zamykamy je wieczorem, rządzi nami technologia i elektronika, zmuszając nas do życia szybciej, w biegu, w ciągłym strachu przed upływającym czasem.
Jednocześnie, substytuując kontakt z innymi ludźmi poprzez telefony, komputery i aplikacje, nie mamy wiele czasu na normalną rozmowę z osobą, znajdującą się w tym samym pokoju. Nie mamy czasu na spotkanie z przyjaciółmi, leniwy wieczór spędzony na rozmowach o czymś innym, niż najnowsze elektroniczne gadżety. Media i reklamy przekonują nas, że nawet jeśli nie masz zastosowania dla technicznych nowości, powinieneś je znaleźć samodzielnie a następnie, konsekwentnie się mu podporządkować. Przecież FaceTime jest taki świetny i tak realnie zastępuje kontakt z rodziną. Możesz sobie pooglądać swoje dziecko, wędrując po świecie. A to prawie, jakbyś tam był. Nawet lepiej! A skoro już możesz, to nie musisz być w domu – możesz wykonać telefon, korzystając z hotelowej sieci WiFi. I problem kontaktu z rodziną rozwiązany. Ze znajomymi można pogadać na czacie – godzinkę przed snem. Wcale nie trzeba ich widzieć na oczy. Spędzanie bezproduktywnego czasu na kontaktach z jakąś hałastrą, ogranicza poważnie czas, który możesz poświęcić na produktywną pracę. Nawet więcej – produkcję. Masową produkcję tego, czego zażyczy sobie otoczenie.
I kto nas pogania? Technologia. Media – telewizja, radio, prasa. Komputery, pozwalające robić nam więcej i szybciej. Telefony, dzięki którym jesteśmy zawsze dostępni. Aplikacje i narzędzia.
A wiecie co stanie się, gdy nagle zabraknie prądu? Wtedy okaże się, że macie bardzo dużo wolnego czasu, z którym nie bardzo wiadomo, co robić. Bo kiedy w domu zapłoną świece, zamiast energooszczędnych żarówek, czas nagle płynie wolniej, wbrew wszystkim elektronicznym licznikom. Okazuje się, że w ciągu godziny bez prądu, bez telewizora grającego w tle, możemy znaleźć czas na zwykłą-niezwykłą rozmowę, z dziećmi, z rodziną. Nawet z sąsiadami, gdy wszyscy wylegną sprawdzić, jaka jest przyczyna braku prądu. I wtedy, przez krótką chwilę, stajemy się samoświadomi własnych uzależnień. Tylko ciągle nie mamy pomysłu, co z tą wszechogarniającą techniką zrobić.
Przede wszystkim, powinniśmy przejąć kontrolę nad własnym życiem, nie poddając się dominacji elektronicznych gadżetów. Zostały one stworzone, by ułatwiać nam życie, nie zaś utrudniać. Używajmy ich zatem wtedy, kiedy są nam potrzebne, nie po to, by zabić przepływający obok nas czas. Raz dziennie znajdźmy chwilę, gdy będziemy mogli pobyć sami ze sobą – nie zmuszając naszego mózgu do ciągłej absorbcji bodźców. Wyłączmy się z pędu i poświęćmy samym sobie pół godziny. Następną godzinę, poświęćmy naszej rodzinie. Zamknijmy klapę komputera, wyłączmy telefon i nie dajmy się sprowokować. Dla niektórych odcięcie się od technologii może okazać się trudnym zadaniem, jednak zapewniam, że warto – to jak detox organizmu.
Zastanówmy się również, czy musimy pracować w każdej wolnej chwili, w święta i weekendy. Wyłączenie komputera nie sprawi, że ominie nas coś niezwykle ważnego, co zmieni nasze życie.
A jeśli w tym czasie nastąpi koniec świata, dowiemy się o nim i bez udziału telewizji, komunikatorów i Internetu.
Mając już szeroko otwarte okna na świat, otwórzmy również drzwi i wpuśćmy odrobinę świeżego powietrza, odetchnijmy pełną piersią. Znajdźmy czas dla siebie, rodziny i znajomych. A potem mądrze korzystajmy z technologii, która nas otacza. Bo to my mamy nad nią władzę, nie odwrotnie.
Używajmy więc jej, lecz nie pozwólmy, by ona używała nas.
Felieton ten pochodzi z czerwcowego wydania iMagazine – 6/2011
Komentarze: 5
jak zwykle miło się czytało:)
Jak ktoś siedzi przed komputerem cały czas i nie ma nic innego do roboty to po prostu ma smutne życie.
Kingo, jak zwykle w sedno ;) Czasem warto odświeżyć sobie czytane materiały ;)
Brawa dla autora tego tekstu. Jest to bardzo ciekawy artykuł. ;)
cieszy mnie to niezmiernie ;-)