Mastodon

Kto ojca i matki nie słucha, ten posłucha… YouTube!

4
Dodane: 12 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 05/2012

Nie jest łatwo być rodzicem w dzisiejszych czasach. W wychowanie agresywnie wdziera się telewizja, Internet i komputerowe gry. Szkoła też niczego nie ułatwia, a włos jeży się na głowie od pomysłów sprzedawanych naszym dzieciom przez rówieśników. A gdyby tak, podstępem, przekabacić media na naszą stronę?

Jeśli macie dzieci w wieku „internetowym”, to wiecie, że czasem opadają ręce. Zaglądanie przez ramię i kontrola rodzicielska na niewiele się zdaje. Młodsze pokolenie jest sprytne i chętnie dzieli się wiedzą na temat obchodzenia zabezpieczeń. Router odcina Internet o określonej godzinie? Wystarczy się zalogować i zmienić ustawienia. Za trudne? Chcielibyście w to wierzyć!

Z drugiej strony, rodzice mają wrażenie, że zamieniają się w stale zrzędzących zgredów. Wiecznie niezadowolonych, wiecznie upominających. Dzieciaki zaś świetnie wiedzą, jak postawić „starszych” pod ścianą. „A Józek to…!”, „A Hania tamto!”. „Ależ mamo! NIKT tak nie robi!”. A my, do znudzenia, możemy powtarzać: „Posprzątaj pokój!”, „Odrób lekcje!”, „Co ty masz w piórniku?!”.

Walka na argumenty jest z góry przegrana. Dzieci bowiem dużo chętniej czerpią z wzorców przedstawianych przez rówieśników, niż z naszej życiowej mądrości. Głównie z obawy przed narażeniem się na śmieszność i docinki kolegów. „Maminsynek!”, „Malowana lala!”.

Jeśli już muszą się uczyć z tego Internetu wszystkiego, co im do życia potrzebne, to niech przynajmniej uczą się czegoś pożytecznego. To jasne. Ale wcale nie jest prosto doprowadzić do takiej sytuacji. Przede wszystkim, jeden z drugim małolat wcale grzecznie nie zasiądzie przed komputerem, w celu obejrzenia wybranych przez nas, edukacyjnych materiałów. Po drugie, jego przewrotna natura nie pozwoli na zaakceptowanie treści naznaczonej nauką, do tego zaserwowanych przez rodzica. Nie ma głupich! Ja jednak, znalazłam na to sposób – przemyciłam treści edukacyjne tak, że mucha nie siada. W końcu po to mamy doświadczenie, po to tworzyliśmy Internet od jego zarania, żeby umieć z niego skorzystać tak, by służył naszym celom. A dzieciaki niech nadal sądzą, że są najmądrzejsze na całym świecie. Na zdrowie.

Jak więc sprytnie wykorzystać możliwości Internetu? To proste, chociaż będzie wymagało przejrzenia sporej ilości materiałów, bo nie wszystkie nadają się do pokazywania młodym. Przede wszystkim, musimy określić nasze cele i problem, który usiłujemy zwalczyć. Może to być nie posprzątany pokój, bałagan w tornistrze albo makijaż, który nasze dziecko upodabnia do szopa pracza. Następnie, wyszukujemy materiały wideo pokazujące właściwe podejście do tematu, kręcone przez równolatków naszej pociechy. Musimy wykazać się znajomością dziecka i nie wciskamy mu pierwszego z brzegu sztywniaka, bo nas wyśmieje i tyle będzie z misternie przygotowanego planu.

Kiedy mamy już bazę, zapamiętujemy sobie pyszczki przyszłych edukatorów i zaczynamy szukać „wabia”, czyli materiału, który nie jest edukacyjny, za to ma wszelkie walory, mogące rozśmieszyć młode do łez.

Nie jest łatwo być rodzicem w dzisiejszych czasach. W wychowanie agresywnie wdziera się telewizja, Internet i komputerowe gry. Szkoła też niczego nie ułatwia, a włos jeży się na głowie od pomysłów sprzedawanych naszym dzieciom przez rówieśników.

W moim przypadku wybrałam pannę, pokazującą aplikacje, które ma na swoim iPhone’ie – najbardziej pretensjonalną z pretensjonalnych, prezentującą telefon ubrany w diamentowe ubranko, z długimi pazurami pod kolor i blond włosami, porażającymi wszystkimi odcieniami żółci. Następnie zawołałam Młodą, by przyszła drzeć łacha z „wabia”. Przyznać muszę, że obśmiałyśmy się do łez z wyfiokowanej laluni. Potem, niby przypadkiem, kliknęłam na film jednej z moich uprzednio wybranych „edukatorek” – odpowiednio wyluzowanej, ale przekazującej właściwy materiał merytoryczny. Udało mi się trafić w dziesiątkę, bo dziewczyna miała podobne do Młodej zainteresowania i gust, jednak okazała się dużo bardziej zorganizowana. Obejrzałyśmy więc wspólnie filmik o pakowaniu plecaka, o wybieraniu rzeczy do piórnika, o porządkowaniu szuflad i całej gamie innych czynności. W trakcie oglądania obserwowałam tylko jak Młoda coraz szerzej otwiera oczy, jednak nie komentuje najdrobniejszym słowem tego, co widzi na ekranie. Ja również powstrzymałam się od dodatkowego moralizowania, bo co za dużo, to nie zdrowo – we wszystkim należy zachować stosowny umiar.

Efekt? Po drobnych 15 minutach Młoda, nieco nieśmiało zapytała, czy mogę jej wysłać linka do „edukatorki”. Wysłałam, a co! Następnego dnia, przed wyjściem do szkoły, dostałam plecak do ręki, opatrzony komentarzem: „Zobacz, jaki lekki!” Przed kolejnymi zakupami, padło pytanie: „A możesz mi kupić takie, te… organizatory do szuflad?”. I nagle okazało się, że można mieć porządek w szafie, porządek w szufladach, lekki plecak oraz wszystkie segregatory ładnie opisane i po dziewczęcemu przyozdobione.

Fajny ten Internet, nie?

Na YT możemy znaleźć panaceum na wszelkie bolączki – od sprzątania pokoju, na naturalnym, szkolnym makijażu skończywszy. Bo nie ma co się łudzić – jeśli nastolatek chce coś zrobić – z pewnością to zrobi, bez względu na nasze przekonania w tej sprawie. Lepiej mieć więc naturalnie wymalowane dziewczę, niż stwór upodobniony do szopa pracza.

Bardzo często i zupełnie niepotrzebnie staramy się zwalczać rzeczy, które się nam nie podobają u młodego pokolenia podczas, gdy wystarczy odpowiednio zmodyfikować ich postrzeganie problemu. Bo oczywiście nie jest prawdą, że „nikt i absolutnie nikt” z ich znajomych nie sprząta swojego pokoju i „każda, absolutnie każda” koleżanka maluje się tak, jakby miała za chwilę wystąpić w chińskim teatrze. Jeśli więc zatem pokażemy im, że rówieśnicy nie tylko postępują odwrotnie, ale też cieszą się dużą popularnością w sieciach społecznościowych, nasze małe owieczki podążą wyznaczoną ścieżką. Przecież większość ich bolączek polega na strachu przed brakiem akceptacji w środowisku rówieśniczym. Może też sami, zachęceni dobrym przykładem, zaczną kręcić swoje własne filmy? Nie te, dotyczące głupkowatych zachowań kolegów, przeklinających i pijących wino na parkowych ławkach, ale te, w których mogą podzielić się z resztą Internetu czymś konstruktywnym, leżącym w zakresie ich zainteresowań.

Nie zatrzymamy już obecności internetowych mediów w życiu naszych dzieci, ale to na nas spoczywa obowiązek nauczenia ich, jak z nich korzystać. Oczywiście, bardzo często trzeba się wziąć za rozwiązywanie problemu odpowiednim sposobem. Ale to i tak niewielkie koszty, jeśli weźmiemy pod uwagę potencjalne korzyści i dostosujemy metodę do indywidualnego charakteru naszej pociechy.

Z pewnością spędzimy sporo czasu na wybieraniu odpowiedniego materiału, jednak zdobędziemy przy tym sporo wiedzy na temat tego, co młodzież wyczynia w Internecie.

A to wiedza, która przyda się nam na pewno!

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 4

Rozumiem co autorka miała na myli, ale nad tym zdaniem wypadałoby się zastanowić: “[Rówieśnicy] cieszą się dużą popularnością w sieciach społecznościowych, nasze małe owieczki podążą wyznaczoną ścieżką. Przecież większość ich bolączek polega na strachu przed brakiem akceptacji w środowisku rówieśniczym.”
Nie ważne jak bardzo edukacyjne byłby te filmiki może okazać się, że dziecko odetnie się od rzeczywistość, bo zauważy, że inni nie postępują tak jak ich internetowy mentor. Może to doprowadzić do szukania nowych znajomych w internecie, których podświadomie będzie uznawać za tych dobrych…

Ten tekst powstał w oparciu o doświadczenia, które nastąpiły już jakiś czas temu i jak do tej pory negatywnych skutków nie dostrzegam – raczej pozytywne ;-) Dzieciaki i tak będą grzebać w necie – lepiej więc przynajmniej spróbować nimi pokierować, niż zostawić zupełnie samopas – kto wie, co wtedy znajdą w sieci? ;-)

Tekst całkiem ciekawy, ale bardzo trudno się go czyta. Po czterech akapitach przewinąłem stronę do góry, żeby sprawdzić czy faktycznie moje przeczucie się potwierdzi i autorką jest kobieta. Pani Kingo, proponuję zdecydowanie przerzucić się na odwróconą piramidę przy pisaniu tekstów. Przysłowiowe “wiosłowanie do brzegu” jest w tym przypadku bardzo męczące, a odwlekanie meritum niemal na koniec artykułu sprawia, że większość mężczyzn odpadnie w miejscu, w którym sprawdziłem autora.

Nie da się ukryć, że artykuł jest skierowany raczej do kobiet ;-) Jakoś trudno mi sobie wyobrazić mężczyznę, przeglądającego 30 filmików o robieniu makijażu, żeby podrzucić jeden, sprytnie wybrany, swojej pociesze rodzaju żeńskiego ;-)))