Mastodon

Pieniądze i sława

8
Dodane: 12 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 7-8/2012

Zwykło się uważać, że wydanie książki oznacza pieniądze i sławę. Ludzie rozpoznają autora na ulicach. Rozpisują się o nim media. Autografy, flesze, kamery. Czytelnicy i stalkerzy. Wakacje w ciepłych krajach, willa na odludziu, żeby autor mógł tworzyć arcydzieła w spokoju.

Prawda o pisaniu jednak, odbiega od powszechnego wyobrażenia. Autorzy książek, które kupujecie w księgarniach, wcale śpią na materacach, wypełnionych szeleszczącymi banknotami. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna. Bo z pisania nie da się żyć. Może poza kilkoma, nielicznymi wyjątkami, których książki sprzedają się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Reszta musi zadowolić się sławą i nagabywaniem znajomych, którzy chcą dostać egzemplarz z autografem. Oczywiście za darmo.

Cenniejszy niż złoto?

Autor opublikowanej książki, od razu zyskuje wielu znajomych. Odzywają się ludzie, z którymi chodził do podstawówki i szkoły średniej, pani z zieleniaka z dumą informuje klientów, że ziemniaczki to zawsze u niej kupuje. Czasem, bywa też odwrotnie – znajomi cichną, obrażają się śmiertelnie i wszem i wobec ogłaszają, że teraz to on ma nos w chmurach, bo jak poprosili go o książkę z autografem, to powiedział, że nie ma. Sknerus jeden – jasne, że ma! Tylko już nie zadaje się z takimi „szaraczkami” jak my! Nie jesteśmy dla niego wystarczająco dobrzy!

Dużo by pisać, o całej gamie zachowań, z którymi zetknąć może się autor. Bywają przyjemne i mniej przyjemne. Prawdziwe i szczere oraz mocno naciągane. W dużym stopniu, mity na temat zawodu pisarza utrudniają autorowi życie. Bo jak wytłumaczyć rozentuzjazmowanemu tłumowi znajomych, że nie trzyma się całego nakładu pod łóżkiem, skąd można rozdzielać na prawo i lewo autorskie egzemplarze? I że nie zorganizujemy wielkiego balu, na który zaprosimy każdą spotkaną na ulicy osobę, bo nas na to nie stać? Autor jest sławny, ma wszystko i stać go na wiele. I kropka! A tak naprawdę, egzemplarz autorski jest cenniejszy niż złoto. Bo zwykle, autor otrzymuje ich około 10 sztuk. Akurat wystarczy dla rodziny. Jeśli chce więcej – musi iść, jak każdy inny, do księgarni i dokupić. Ot, ironia losu.

Pieniądze, pieniądze…

Bez wątpienia, pozytywna odpowiedź wydawnictwa powoduje niekontrolowany przypływ adrenaliny. Udało się! Chcą mnie wydać! Będę piękny, sławny i bogaty! Ten entuzjazm mija zwykle tuż po przeczytaniu umowy, lub po otrzymaniu pierwszego rozliczenia, które następuje po około pół roku, od ukazania się książki. Jak ono zatem wygląda? W przypadku średnio popularnego autora i średnio popularnej książki – robi się „głodno i chłodno”. Wstępny nakład, to około 2-3 tysiące egzemplarzy (nieco lepiej w przypadku uznanych wydawnictw, takich jak na przykład Prószyński – 5-6 tys.). Autor, w zależności od popularności i rodzaju podpisanej umowy, otrzymuje 5-12 procent ceny okładkowej, lub 10-18 procent ceny wydawniczej. Od nakładu należy odliczyć na wstępie około 100 egzemplarzy bezpłatnych, z których 20 otrzymają obowiązkowo biblioteki, 10 autor, zaś reszta zostanie przeznaczona na cele promocyjne – dla recenzentów i na nagrody w konkursach. Ilość egzemplarzy promocyjnych może zostać zwiększona o kolejne 100 sztuk, jeśli wydawnictwo uzna, że może to poprawić sprzedaż publikacji.

Jeśli wydawnictwo zdecyduje się opublikować książkę autora, otrzyma on zaliczkę, w wysokości około 1000-2000 zł. W ciągu roku, od kwoty zaliczki autor zarobi 5-10 tysięcy złotych, jeśli dobrze pójdzie – bo niektórzy autorzy nie zobaczą nic, poza wypłaconą na początku zaliczką. Od wyżej podanych kwot obowiązuje podatek dochodowy.

Oczywiście, mówimy tu o szczęśliwych i spełnionych autorach, którzy otrzymali propozycję pełnego finansowania. Duża część debiutantów dopłaci do wydania swojej książki, z tzw. współfinansowaniem, około 8000 zł – za 400 egzemplarzy wstępnego nakładu. Koszt dodruków, wspaniałomyślnie, pokrywa wydawnictwo. Koszty obejmują redakcję, korektę, okładkę, promocję i druk.

Biorąc pod uwagę fakt, że książkę pisze się 6-12 miesięcy (oczywiście są rekordziści, którzy potrafią zrobić to w miesiąc!) a pierwsze pieniądze autor zobaczy po pół roku od wydania, to okazuje się, że pisanie jest czasochłonne i finansowo stratne.

Sława, sława…

Po wydaniu książki, przychodzi czas na promocję, spotkania wywiady. W przypadku muzyków mówi się, że płyty, ze względu na piractwo, wydają gratis, a zarabiają na koncertach. W przypadku autora książki… No cóż. W błogosławionej większości, spotkania autorskie są darmowe. To znaczy, że autor nie pobiera za nie żadnego wynagrodzenia. Dostanie kawę, dojedzie na własny koszt, chyba, że było bardzo daleko, wtedy otrzyma zwrot kosztów biletów. Nielicznymi wyjątkami są spotkania organizowane w bibliotekach i klubach – wtedy skapnie mu 300 zł, na czekoladę. Poza tym – wszystkie działania promocyjne wykonywane są dla dobra książki, bo to przecież autorowi zależy, żeby się sprzedawała. Oczywiście, mówimy ciągle o średnio popularnym autorze, średnio popularnej książki – garstka celebrytów to zupełnie inna bajka. Miernikiem sławy, jest również pojawienie się nielegalnych kopii książki w Internecie, w serwisach służących wymianie plików, które autor powinien samodzielnie monitorować w wolnym czasie. I oczywiście, zgłaszać pojawienie się plików wydawnictwu, które podejmie kroki, albo nie. A użytkownicy serwisów dostarczą mu sporo zajęcia, bo przecież książki są takie drogie!

I co ma powiedzieć autor, który w skali roku, pomijając zaliczkę i podatek, zarobi na publikacji 3-5 tysięcy złotych? Że książki są drogie, a sława nie ma ceny?

Za darmo, z Internetu

Żyjemy w dobie treści elektronicznych. W Internecie można znaleźć wszystko – informację, muzykę, książki. Nie tylko do ściągnięcia, ale także do kupienia. Cóż z tego, skoro dla dużej części użytkowników Internet ciągle jest źródłem darmowych treści? Zamiast kupić eBooka za 10-15 zł, łatwiej go po prostu ściągnąć za darmo, bo i tak nikt o tym nie wie. Co gorsze, nawet darmowe publikacje, które można pobrać po rejestracji w serwisie i wydawane są w celach badawczo-statystycznych, trafiają natychmiast do sieci nielegalnej dystrybucji, bo przeczytać – to i owszem! Ale zarejestrować się w serwisie i pomóc wydającym w określeniu wielkości rynku mówimy NIE! Taka sytuacja miała miejsce w przypadku darmowego zbioru opowiadań grozy – „31.10 Halloween po polsku”, który pobrany został w oficjalnym kanale ponad 5000 razy, zaś ile kopii rozeszło się przy pomocy serwisów udostępniających pliki – tego się nigdy nie dowiemy.

Wracając jednak do autorów, sławy i pieniędzy – patrząc na powyższe wyliczenia, łza się w oku kręci. Obserwując rynek wydawniczy łatwo zauważyć, że księgarnie prześcigają się w różnorakich promocjach, dzięki którym czytelnik może nabyć książki za ułamek ceny okładkowej (z czego autor otrzymuje znikomy procent, ale zawsze). Jednak rozmawiając z użytkownikami czytników ciągle słyszę: „ściągnąłem”, nie „kupiłem”. To zasadnicza różnica i na nic tłumaczenie, że może to oznaczać to samo. Bo nie oznacza i doskonale wiem, który z moich znajomych książki kupuje, a kto ma wielu znajomych w serwisach udostępniających pliki. Z drugiej strony – dużo rozmawiam z autorami i widzę, jak wiele kosztuje ich napisanie i wydanie książki. Jak wiele wysiłku i starań wkładają, by zadowolić czytelników. Jak bardzo czekają na opinie i recenzje. Czy więc nie warto po prostu zakupić książki, było nie było –towaru i podarować autorowi te 5-10 procent ceny okładkowej, by miał motywację do dalszego pisania? Bo z pisania będą utrzymywać się tylko nieliczni, Ci którzy będą mieli dużo szczęścia w swojej pisarskiej karierze.

Swoją drogą, to zabawne, że za teksty PR czy kontent stron internetowych, firmy płacą autorom dużo więcej, niż za napisanie książki. Na stronę internetową patrzymy przez chwilę, przebiegamy wzrokiem treść i zapominamy. Książkę czytamy godzinami i na długo zostaje nam w pamięci.

Może właśnie dlatego, prawdziwa sława przychodzi dopiero wtedy, gdy autora dawno już z nami nie ma, a pieniądze otrzymują spadkobiercy praw autorskich.

Jedno Wam powiem – kupujcie książki. Papierowe, elektroniczne – bez znaczenia. Nie ściągajcie ich z serwisów, w których zostały umieszczone nielegalnie. A jeśli bardzo Wam zależy – napiszcie do autora. Kto wie? Może został mu jakiś wolny egzemplarz… elektroniczny? Lepsze to, niż kradzież.

Za pomoc w zebraniu materiałów dziękuję Władysławowi Zadnowiczowi, autorowi „Misjonarzy z Dywanowa”, oraz pozostałym autorom, uczestniczącym w dyskusji o sławie i pieniądzach. Serdeczności!

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 8

Problem polega na tym, że tak jak wszędzie są pośrednicy. Autor pisze książkę i daje do wydawnictwa w nadziei, że zostanie ona przyjęta i wydana. Gdyby autorzy pomijali wydawnictwa i wystawiali książki bezpośrednio ze swoich stron nie byłoby takiego problemu. Jest parę przykładów autorów, którzy wystawili ebooka na swoich stronach za grosze i zarobili duże pieniądze ponieważ książkę ściągnęło tysiące osób. Osobiście, jeśli cena książki jest <= 15 zawsze ją kupuję. Gdy książka kosztuje 30-50 zł najpierw analizuję czy będzie mi się opłacać ją kupić – pytam znajomych czy ją czytali, szukam na internecie recenzji. Jeśli znajdę jakieś negatywne recenzję nie kupuje jej bo mi szkoda. Natomiast jeśli książka(ebook) kosztuje mniej niż 15 kupuję ją gdy spodoba mi się opis. Nie zastanawiam się wtedy nad recenzjami innych tylko chce ją przeczytać i sam się przekonać czy jest dobra bo niewiele kosztuje.