Przekładacze
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 1/2013
Psychologia od dawna oskarżana jest o dzielenie włosa na czworo i tworzenie nowych, zupełnie niepotrzebnych bytów. Po dysleksji, dysgrafii i dysortografii kolej na prokrastynację, czyli odkładanie. Wierzcie lub nie, zgodnie ze współczesnymi standardami, prokrastynacja zyskała miano jednostki chorobowej.
Każdemu z nas zdarza się coś czasem przełożyć. W końcu tyle jest do zrobienia, a czasu ciągle mało. To nic zdrożnego, po prostu codzienność. Jednak część z nas, z różnych i nie do końca poznanych powodów, przekłada wszystko i w nieskończoność. Kiedyś, określone zostałoby to mianem zwykłego lenistwa. Dziś psychologowie głowią się, jak poradzić sobie z nową chorobą społeczną – odwlekaniem.
Choroba kreatywnych
Ze spektakularną prokrasynacją borykają się często pisarze. Śmiało – możecie zapytać dowolną osobę, związaną ze światem liter. Objawia się to głównie w postaci niemożności sklecenia prostego zdania wtedy, gdy w końcu nadejdzie możliwość rozpoczęcia pracy. Za to, tuż przed snem, w czasie jazdy samochodem czy nawet gotowania obiadu, słowa same układają się w zdania, zdania w akapity, akapity w rozdziały. A potem znowu nic. Czysta tablica. Często obiecują oni sobie, że zaraz, już za chwilę zasiądą przy biurku i… zabierają się za składanie koszul albo skarpetek. W końcu, gdy nadchodzi termin i poczują gorący oddech wydawcy na plecach, siadają przed komputerem i piszą dzień i noc bez wytchnienia. Następnie, nie czytając nawet rękopisu wysyłają go do wydawnictwa, siadają w fotelu i oddychają z ulgą. Kolejny raz się udało.
Choroba zwykłych ludzi
Mniej spektakularna, ale bardziej niebezpieczna, bywa prokrastynacja w życiu codziennym. Otaczają nas bowiem terminy, których musimy dochować. Rachunki, spotkania w sprawie pracy, terminy oddania materiałów – wszystko musi działać jak w zegarku, w przeciwnym razie narażamy się nie tylko na wyrzuty sumienia, ale również na finansową odpowiedzialność. Dlaczego nie zapłaciliśmy rachunku w terminie? Odpowiedź: bo na koncie nie było pieniędzy jest wystarczającym usprawiedliwieniem logicznym. A co jeśli były? Wtedy na usta ciśnie się słowo – lenistwo! Nie chciało Ci się spłacać kredytu na czas, to płać odsetki! Problem polega na tym, że od nałogowego odkładacza usłyszycie wtedy, że nie miał czasu, bo robił wtedy coś zupełnie innego. I tak było naprawdę. Prokrastynotor nie siedział bezczynnie, z założonymi rękami. Wykonywał bowiem w tym czasie czynności, które dawały mu złudne poczucie bezpieczeństwa i komfortu psychicznego.
Mechanizm
Oczywiście, o zaburzeniach takich jak to, można napisać pracę naukową, ale macie chyba już obraz w głowie. Myślicie sobie: zrobię to! Następnie zaczynacie odkładać wykonanie zadania i koniecznie – wymyślać sobie logiczne wymówki, uniemożliwiające Wam wywiązanie się ze zobowiązania. Następnie, czujecie się winni i nie chcecie nawet o tym myśleć, więc odkładacie dalej, tak długo, jak to tylko możliwe, robiąc w tym czasie coś zupełnie innego, nie obłożonego negatywnym ładunkiem emocjonalnym. Kiedy odkładanie staje się niemożliwe, wykonujecie pracę szybko i pod pręgieżem winy, oddychacie z ulgą, obiecujecie sobie, że więcej do takiej sytuacji nie dopuścicie i … robicie to po raz kolejny.
Odkładanie warunkowane
Skąd bierze się zatem epidemia odkładania? Psychologia niewiele ma na ten temat do powiedzenia, jak zwykle zresztą. Jednak z ogólnych rozważań wynika, że prokrastynacja może okazać się chorobą cywilizacyjną, wynikającą z modelu współczesnego społeczeństwa oraz, między innymi, nadmiaru nierzetelnej informacji, dostarczanej przez… nowoczesne media. Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku zaburzeń odżywiania, warunkowanych przez propagandę kolorowych czasopism i modelek rozmiaru „0”.
Oczywiście, odkładanie nie pojawiło się wczoraj i jest zjawiskiem funkcjonującym od dawna. Odkładamy z wielu powodów – bo boimy się porażki, bo boimy się sukcesu. Bo nie chcemy konfrontacji. Boimy się, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, że nie mamy wystarczającej kontroli, że działając odsłonimy się na tyle, aby wszyscy dostrzegli nasze wady i przestali nas szanować. Ilu ludzi, tyle powodów do lęku. Co więc dzieje się w dzisiejszym społeczeństwie, że odkładanie wybucha ze zdwojoną siłą? Odpowiedzią może być „propaganda sukcesu”, plastikowe fasady, tworzone przez koniunkturę i specjalistów od PR. Na każdym poziomie życia.
Kiedyś powszechnie śmialiśmy się z amerykańskiej, uniwersalnej odpowiedzi na pytanie: „Co u Ciebie?” . Niezmiennie była to bowiem rwąca rzeka superlatyw: „Świetnie! Genialnie! Biznes wspaniale! Życie rodzinne cudowne!” – nawet, jeśli delikwent właśnie bankrutował, rozwodził się z żoną i uczęszczał na terapię z powodu depresji. Naszą aktualną sytuację można porównać do takiego właśnie obrazka, otaczają nas bowiem wyłącznie ludzie sukcesu, spełnieni i szczęśliwi. Niejednokrotnie oświeceni i wszystko wiedzący. W pracy – geniusze. W domu rodzinnym – perfekcyjne matki, gospodynie domowe i żony. Nowocześni ojcowie, pracujący 24 godziny na dobę, 12 godzin zajmujący się dziećmi i co najmniej 6 godzin pomagający połowicom w obowiązkach domowych. Ludzie, których stać na wszystko – piękny dom, świetny samochód i najnowsze gadżety. W takiej sytuacji nie przyznamy się przecież, że jesteśmy gorsi. Że nas nie stać. Że przypaliliśmy zupę.
Media, Facebook i Nasza Klasa
Wchodząc na profile naszych znajomych oglądamy uśmiechnięte twarze dzieci. Pozowane zdjęcia na tle samochodów i jednorodzinnych domków. Wszyscy są szczęśliwi, prowadzą firmy odnoszące wielkie sukcesy, jeżdżą na wycieczki dookoła świata i nie mają żadnych trosk. Z okładek magazynów spoglądają na nas idealni ludzie – wspaniali mężczyźni i kobiety bez rozmiaru i grama cellulitu. Dodatkowo, portale bezlitośnie krytykują każdy szczegół ubioru, wyglądu i zachowania celebrytów. Dostaje się równo – tym, które zbyt wolno tracą wagę po urodzeniu dziecka i tym, które założyły zbyt krótką spódniczkę. A te buty, za 600 zł? Żenada! Czujemy się źle, coraz gorzej. Słyszymy, jak trudno o pracę w dzisiejszych czasach. Czytamy listę wymagań – 3 języki, nienaganna prezencja, możliwość pracy w różnych godzinach. Posada: sprzątaczka. Nie zagłębiając się w szczegóły – czujemy się coraz bardziej niedowartościowani. Tracimy wiarę w to, że nie ośmieszymy się, aplikując na jakieś stanowisko. Przekładamy wysłanie oferty tak długo, aż w końcu termin mija i nie musimy się zmierzyć z odmową czy krytyką. Widzimy dookoła ludzi sukcesu i odkładamy, po raz kolejny. Przecież jutro też jest dzień. A lata biegną niepostrzeżenie.
Komputeryzacja
Zapewne wielu z Was czytało biografię Steve’a Jobsa. Nie, nie chodzi mi o te znane, motywacyjne fragmenty, ale o samą historię komputerów osobistych, które w założeniu miały sprawić, że obliczenia dokonywane przez księgowych miały zając kilka minut, nie tygodni. Samo założenie jak najbardziej słuszne, jednak konsekwencje okazały się przewrotne, niczym Dżin w butelce. Ideologia uczynienia pracy lżejszą towarzyszy ludzkości od zawsze. Jednak im mniej wysiłku i czasu konieczne jest do jej wykonania, tym więcej można jej wykonać w czasie jednej „roboczogodziny”. Praca nie staje się zatem lżejsza – jest jej po prostu więcej. Im bardziej ułatwiamy, przyspieszamy wykonywanie czynności, tym więcej możemy zmieścić jej w jednostce czasu. O to zadbają już nasi pracodawcy. Tak więc ilość zadań do wykonania rośnie w zastraszającym tempie, aż do przeładowania. Próba zmierzenia się i podołania wszystkim może również skończyć się odkładaniem – zwłaszcza, jeśli wcześniej nastąpiło zaburzenie cyklu odpoczynku i relaksu, np. przez dłuższy czas rezygnowaliśmy ze snu, czy dni wolnych, żeby podołać stawianym przed nami zadaniom. To metoda na krótką metę. W końcu, zarówno organizm, jak i psychika, upomni się o swoje prawa. Nie wspominając już o tym, że pogoń za perfekcjonizmem i plastikową fasadą sukcesu może doprowadzić do pogorszenia sytuacji rodzinnej, gdy któregoś dnia dowiemy się, że nie spędzamy w domu wystarczającej ilości czasu. Wtedy znów zaczniemy odkładać – albo uciekać z domu, by nie musieć mierzyć się z wizerunkiem nieudolnego małżonka czy rodzica, lub z pracy, gdzie dosięgnie nas karząca ręka szefa. Tak czy inaczej, nękać nas będzie albo świat zewnętrzny, albo wyrzuty sumienia. Ani jedno, ani drugie nie jest wskazane.
Nie ma różowej pigułki
Odkładania nie leczy się farmakologicznie. Nie ma tabletki, którą można wziąć i zapomnieć. Jedynym ratunkiem jest nie dać się zwariować, nie popadać w skrajności i nie poddawać wyrzutom sumienia. Nikt z nas nie jest idealny. Również ludzie dookoła nas, nie są ni lepsi, ani gorsi. Mają takie same problemy, śpią, jedzą i chorują. Inne kobiety również mają cellulit, zmarszczki i rozdwojone końcówki włosów. To, że nie widać tego na zdjęciu nie oznacza, że budzą się rano z perfekcyjnym makijażem i promiennym uśmiechem. Nie każdy mężczyzna przynosi do domu astronomiczną wypłatę, nie każdego witają uśmiechnięte, grzeczne i słodkie dzieci, nie wszyscy przynoszą ze szkoły same piątki. Zawsze warto aplikować na wymarzoną pozycję, a odmowa nie oznacza końca świata. Upór czyni cuda. Jeśli nie dziś, to kiedy? Jeśli nie Ty, to kto?
Warto jednak włączyć do codziennej rutyny pozytywną motywację. Nie tylko dla siebie samych, ale również dla otaczającej nas rodziny, przyjaciół i znajomych. To właśnie tego brakuje nam w życiu najbardziej. Coraz częściej ludziom wydaje się, że chwaląc kogoś innego, ujmują sobie. Nic bardziej mylnego! Wystarczy szepnąć dobre słowo tu i tam, pochwalić fryzurę żony, zaradność męża, czy zadanie wykonane przez współpracownika. To wszystko pomaga wziąć się w garść i uwierzyć we własne siły.
A wtedy możemy odłożyć odkładanie na półkę.
Komentarze: 5
I dlatego właśnie aplikacje typu Pocket czy Readability są złem. Świetny tekst.
Bardzo dobry artykuł jak zwykle. Przeczytanie go w iMagu (o ironio) przekładałem przez 2 tygodnie.:)
Policzymy z odsetkami;-)
Ja podobnie