Mastodon

Zakichana elektronika

1
Dodane: 11 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 4/2013

Wczoraj wieczorem, leżąc w łóżku, napisałam w głowie cały felieton. Był świetny, składny i zabawny. Problem w tym, że rano nic już nie pamiętałam. Pozostało tylko fajne wrażenie, że stworzyłam coś dobrego.

„Gdzie Twój felieton?!” – krzyczy RedNacz a ja oczyma wyobraźni widzę nabrzmiałą, pulsującą żyłkę na jego skroniach. Nie mogę oderwać od niej wzroku, więc trudno mi się skupić na udzieleniu rozsądnej odpowiedzi. No, napisałam przecież. Gdzie? W głowie! I zaraz zapomniałam!

No dobra, RedNacz nie krzyczy. RedNacz delikatnie (ale dobitnie) zapytuje. Mailowo. Mail wisi w skrzynce, niczym wyrzut sumienia, a ja staram się przypomnieć sobie, co to takiego fajnego w tej mojej głowie siedziało. Coś o rzeczach dających nam komfort. I coś o zmianach. I coś o… Aaaa! Dobra, wystarczy! Temat zastępczy, ale raz!

W ramach tematu zastępczego proponuję kartkę i długopis. Wspaniałe wynalazki naszej cywilizacji. Można ich używać bez względu na to, czy w zasięgu wtyczki posiadamy gniazdko, nie potrzebują baterii i generalnie można je zabierać ze sobą wszędzie – nawet do łóżka.

Wena przychodzi jak chce i kiedy chce, szarpie za rękaw i mówi: TERAZ!No i wyobraźcie sobie tę zakichaną elektronikę w sytuacji musu, czyli gdy działa siła wyższa w postaci Weny. Wena przychodzi jak chce i kiedy chce, szarpie za rękaw i mówi: TERAZ! A teraz to akurat nie w porę. Nie w porę, bo przecież nie sięgnę po iPhone’a, nie włączę dyktafonu i nie zacznę nawijać o warunkowaniu w dzieciństwie, bo mnie wyrzucą z sypialni. Pomysł natychmiastowego zapisania napływających linijek tekstu to też nie najlepsza alternatywa, bo jak piszę, to piszę szybko i energicznie. Stuk, stuk, stuk w klawiaturę, kilka tysięcy razy (tyle znaków ma zazwyczaj niezbyt długi tekst) i nakaz eksmisji w toku.

A kartka i papier zniosą wszystko! Można sobie – wzorem lat szczenięcych – przyświecić jakąś małą, ukrytą lampką i skrobać, po cichutku! A już najlepiej, to piórem wiecznym skrobać! Wielu pisarzy ma fioła na punkcie piór – na przykład Jonathan Carroll ma. A taka świadomość oznacza integrację z grupą. Oto ja! Piszę jako i oni! Na strzępkach serwetek w restauracji, na jednorazowych chusteczkach (wymiętoszonych, ale nie używanych!), na sklepowych rachunkach, na kartonie po mleku! Wynalazkiem zwanym piórem wiecznym – piszę!

A i kartki mogą nieść ze sobą przesłanie. Takie z recyklingu, czyli z odzysku świadczą o tym, że nie jest Ci obojętna natura i jej zasoby. Papier czerpany, papier kolorowany, papier cienki, papier kredowy, papier w kratkę, papier w linię… Papier szeleszczący! Skrawek papieru!

Jedynym problemem z analogowym pisaniem jest to, że trzeba to potem przepisać.

„Kobito! A kto Ci to wszystko… przepisze?!”Oglądałam jakiś czas temu (dość dawno już) film o JK Rowling – wiecie, tej pani, co to skrobnęła Harry’ego Pottera. Ona miała pudełko. A w tym pudełku miała kartki. I zeszyty. Zapisane. Takie klimatyczne – tu jedna, tam druga. Może coś ze mną nie tak, ale jak doszło do momentu, w którym ją siostra namawia, żeby wysłała rękopis do wydawcy, w mojej głowie pojawiła się straszna myśl: „Kobito! A kto Ci to wszystko… przepisze?!”

I tak sobie myślę, że kiedyś autor to miał i trudniej, i łatwiej. Bo teraz autor pisze głównie na komputerze. Pisze, zapisuje w pliku, oddaje i jest. DTP mu to przeleci „ultranarzędziem” i zrobi się z tego książka. Albo artykuł. Ale tekst musi być w formie elektronicznej i już. W „Wordzie”, jak to mówią. A kiedyś? Kiedyś autor brał te wszystkie zapiski i niósł do przepisywacza. I przepisywacz przepisywał. A potem autor miał manuskrypt i już mógł być autorem. Rany, nie wyobrażacie sobie nawet, jak przeraża mnie perspektywa przepisywania!

Bo samo tworzenie jest fajne – siedzisz i wymyślasz. Łapiesz za długopis i zapisujesz. Kreatywna sprawa. A jak przychodzi do orki na ugorze, czyli wklepania tego wszystkiego w komputer, to już nie jest kreatywnie, tylko nudno. I dłuuugo!

Mam notatniki. Kocham notatniki. Uwielbiam je. Mam notatnik skórzany, notatnik oprawiony w płótno, zeszyt samochodowy i taki malutki, podręczny, też. Są pełne pomysłów, ale jak przychodzi co do czego, to wszystkie notatki robię w komputerze. Jak jest pod ręką. A jak nie ma, to zadowalam się wymyślaniem słów w głowie i już.

Czasem wydaje mi się, że to coś w środku, coś gryzącego, co wymusza nostalgię za czynnościami, odchodzącymi już w mroki dziejów. Za czymś bezpiecznym, komfortowym, takim jak kartka papieru i długopis, herbata parzona w czajniku – nie ze skarpetki, domowym, pieczonym ciastem, spacerem – nie jazdą samochodem. Czymś, co nie wymaga dodatkowych umiejętności poza czytaniem i pisaniem. Sama nie wiem. Rozpędziłam się trochę.

W każdym razie już położyłam przy łóżku notes i długopis – tak na wszelki wypadek. Albo to, albo tran, na poprawę pamięci.

A tranu – nawet w kapsułkach – nie lubię.

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1