Mastodon

Społeczności

0
Dodane: 11 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2013

Rzeczywistość wirtualna otacza nas ze wszystkich stron. Zapewne zapomnieliśmy już, jak wyglądało życie bez popularnych „społecznościówek”. Odchodzą czasy, kiedy centrum interakcji był trzepak na podwórku, a chcąc z kimś porozmawiać trzeba było zapukać do drzwi.

Ostatnio bardzo mało czasu spędzałam w internecie. Zrezygnowałam również z portali newsowych i każdego innego serwisu, co do którego miałam podejrzenia, że może mnie wyprowadzić z równowagi. Żadnej polityki, afer, sensacji rodem z parlamentu. Telewizor mam, ale nie używam, bo na samą myśl o gadających głowach robi mi się gorzej.

To naturalna reakcja mózgu, przyzwyczajonego do ciągłej konsumpcji napływających danych. Nasz mózg ma kilka obowiązków, między innymi utrzymywanie nas w stanie bezpieczeństwa. Dlatego też ciągle przetwarza informacje i kontroluje zagrożenia, które mogą czyhać na nas za rogiem.

W normalnej sytuacji takich zagrożeń jest sporo. W dzisiejszej, wirtualnej rzeczywistości – tysiące. Bo zewsząd docierają do nas informacje o potencjalnych niebezpieczeństwach, a nasz mózg musi je wszystkie zanalizować. I to właśnie między innymi utrzymuje nas w stanie ciągłego stresu. Zaktywizowany mózg zarządza podwyższenie wydzielania hormonów, w celu ułatwienia nam obrony przed zagrożeniem. Bo mózg nie wie, co zagrożeniem realnym jest, a co nie. I stresowa bomba gotowa.

Po drastycznych cięciach portalowych przyszła kolej na serwisy społecznościowe. Oczywiście przez kilka pierwszych dni było ciężko, ale potem ujawniły się niezaprzeczalne korzyści wynikające z takich decyzji.

Wszyscy narzekamy na brak czasu, podczas gdy czasu jest zawsze tyle samo – to tylko kwestia priorytetów. Czyli tego, czym chcemy nasz czas zagospodarować. Jeśli zdecydujemy się na proste zaspokojenie, to na wyciągnięcie ręki, to zapewne wylądujemy w sieci, na portalach, w serwisach społecznościowych albo z komórką w dłoni, pogrywając w jakąś grę. Co jednak stanie się, gdy za każdym razem, kiedy nadchodzi czas, w którym zwykle oddajemy się komputerowej rozrywce, zamkniemy pokrywę komputera i…

No właśnie – efekt jest podobny do tego, jaki otrzymujemy w czasie awarii prądu. Nagle czas się rozciąga. Okazuje się, że w ciągu godziny, nie poganiani przez media, możemy wykonać mnóstwo interesujących czynności, na które zwykle nie mamy czasu. Godzina to wystarczający czas na naprawienie drzwiczek w kuchennej szafce, starcie kurzu na szafach czy oprawienie obrazu, który od dawna czekał na nasze zmiłowanie. Godzina to czas, w którym można zagrać w karty, poczytać dzieciom bajkę, pójść na spacer czy podjąć decyzję o poprawie kondycji i rozpocząć ćwiczenia. Inaczej mówiąc – godzina w internecie to nie ta sama godzina, co w życiu normalnym. Ta pierwsza to prawie mgnienie oka – nasz mózg pochłania łatwo przyswajalne informacje i stara się zanalizować tak dużo, jak to tylko możliwe. Im bardziej przedłużamy czas spędzony przed ekranem, tym bardziej zmęczony staje się nasz mózg. Przy tym zwiększona działka informacji działa na mózg jak narkotyk, więc z czasem przestanie mu ona wystarczać i zacznie domagać się więcej i więcej. Podczas gdy w realnym świecie…

Mózg odpoczywa. Oczywiście, w każdej chwili przetwarzane są miliony informacji dotyczących tego co nas otacza, ale intensywność tych doznań jest zupełnie inna. Inna jest też interakcja z ludźmi w płaszczyźnie realnej, a inna w wirtualnej. Ta druga jest łatwa i często nie wymaga od nas żadnego wysiłku – większość informacji otrzymujemy podane na tacy – głównie na ścianach i tablicach. Pierwsza za to jest o wiele intensywniejsza i satysfakcjonująca. Wiadomości przeczytanej na tablicy nie będziemy pamiętać dnia następnego, a wypad do parku na długo pozostanie w naszej pamięci.

Mogę powiedzieć Wam tylko to, co sama zaobserwowałam, stosując metody empiryczne. Po pierwsze – ograniczenie nawałnicy atakujących nas informacji pozwala się uspokoić i wyciszyć. Po drugie – czas wirtualny płynie dużo szybciej niż czas realny. Po trzecie – odzyskany czas można przeznaczyć na robienie fajnych rzeczy z rodziną, znajomymi czy w błogiej samotności. Po czwarte – teoretycznie wszyscy wiemy, że telewizja i internet to pożeracze czasu. Ale tylko przekonanie się na własnej skórze sprawia, że doświadczamy tego, ile właściwie czasu mamy i jakie są nasze priorytety.

Muszę Was jednak ostrzec, że ograniczanie się jest tak samo wciągające jak sama używka i mnie było trudno powrócić do normalnej aktywności społecznościowej. To brzmi dziwnie, bo uczestniczenie w niej nie jest żadnym przymusem, jednak w wielu przypadkach wymaga tego od nas charakter i rodzaj aktywności zawodowej. Wtedy dobrze potraktować to jak pracę i pamiętać o zapewnieniu sobie czasu wolnego.

To naprawdę zdumiewające, jak zmienia się nasza percepcja pod wpływem przepływu informacji, które w większości wcale nie są nam do niczego potrzebne. A wszystko sprowadza się do tego, że to my musimy kontrolować to, co nas otacza. Musimy być Alfą w stadzie wilków. Inaczej może się okazać, że wilki nas zjedzą.

Ale na ten temat już sławni psychologowie pisali rozprawy. Ja postanowiłam zatrzymać część zdrowych nawyków, pozostałych po przeprowadzonym eksperymencie. Czuję się z tym dobrze, a pustka po świecącym ekranie komputera szybko się wypełnia innymi czynnościami.

Spróbujcie, może też polubicie świat bez internetu?

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .