I co dalej, technologio?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 03/2014
W krajach technologicznie zaawansowanych przyzwyczailiśmy się już, że wszystko dzieje się jak za dotknięciem elektronicznej różdżki.
Zastanawiałam się ostatnio, co może się jeszcze wydarzyć w technologicznym świecie, poza scenariuszami rodem z filmów sci-fi. Owszem, możemy skomputeryzować nasze domy i przy okazji samych siebie do momentu, gdy wszczepiony w dniu narodzin czujnik będzie odpowiedzialny nie tylko za informowanie o naszym stanie zdrowia i w razie konieczności wezwanie pomocy medycznej, ale jednocześnie stanie się naszym dowodem tożsamości, kartą płatniczą, kluczem otwierającym drzwi naszego domu i co tam jeszcze ktoś jest w stanie wymyślić. Dla nas, w krajach uznawanych za technologicznie rozwinięte, niewiele jest rzeczy, które są w stanie nas zaskoczyć – jedno wydaje się logiczną konsekwencją drugiego. I zapominamy, że nie wszędzie technologia rządzi ludzkim życiem.
Wystarczy spojrzeć na mapę. Jeśli zamarzy się nam wycieczka do Afryki, nasze iPhone’y na niewiele się zdadzą, chyba że zamierzamy spędzać czas w hotelu wyposażonym w Wi-Fi. Bo już na sawannie zasięgu raczej nie uświadczymy. Tak samo w Amazonii albo na środku oceanu. Można oczywiście używać telefonu satelitarnego, ale nie jest to rozwiązanie dla przeciętnego turysty. Przeciętny turysta musi pogodzić się z faktem, że są jeszcze miejsca, gdzie mleko pochodzi od krowy, nie z supermarketu, a owoce rosną na drzewach, a nie w foliowych opakowaniach na sklepowych półkach. Czasem pewnie trudno nam w to uwierzyć, bo postęp dokonał się tak szybko, że już teraz pokolenie, które nie pamięta czasów bez komputera, to ludzie dorośli, w pełni ukształtowani. W pewnych rejonach świata czas biegnie do przodu, w innych zatrzymał się w miejscu. I co na to technologia? Czy budowanie przekaźników komórkowych na pustyni ma sens? Czy nastąpi kolejny skok, kiedy operatorzy telefonii, zamiast stawiać kolejny maszt wystrzelą po prostu satelitę? Czy to będzie kolejny krok w budowie globalnej wioski?
W zasadzie taka opcja wydaje się jak najbardziej naturalna. Zwykle technologia, zanim stanie się powszechna, jest ekskluzywna i droga. Wystarczy spojrzeć na teraźniejsze ceny telefonów satelitarnych. Są już obecnie nieco bardziej dostępne, ale koszty abonamentów i aparatów wciąż można porównywać do ceny archaicznych, walizkowych komórek. Nie zmienia to faktu, że są. I jeśli chcemy zadzwonić z amazońskiej dżungli, to możemy. Rozważania na temat konieczności posiadania stałego dostępu do sieci telekomunikacyjnej w amazońskiej dżungli to zupełnie osobna kwestia. Tak samo zresztą jak konieczność tworzenia globalnej wioski, obejmującej każdy metr kwadratowy ziemskiej powierzchni.
W zasadzie gdyby zniknęła konieczność używania masztów i nadajniki zostałyby zastąpione przez stacje satelitarne, można by śmiało mówić o kolejnym skoku technologicznym. Wtedy nasze współczesne elektroniczne zabawki nabrałyby większego znaczenia. Na przykład modne ostatnio opaski fitnessowe. Skoro i tak do lokalizacji używają nadajników GPS, to można je wyposażyć w funkcję alarmową, dzięki której posiadacz mógłby wezwać pomoc medyczną lub policję. Nawet w środku amazońskiej dżungli. Możemy też wymyślić dla nich prostsze zastosowania – na przykład wmontowany nadajnik, pełniący funkcję klucza do drzwi domu lub samochodu. Karty kredytowej? Dowodu osobistego? W końcu już teraz posługujemy się danymi biometrycznymi. I tak zataczając koło wracamy do klasycznego sci-fi, bo od opasek do wszczepianych chipów już tylko jeden krok. A sieć pozwalającą na interpretację tych wszystkich danych już zbudowaliśmy, przy pomocy satelitów.
Chcąc nie chcąc, gdy skomputeryzujemy już całą przestrzeń wokół nas, pozostanie nam tylko skomputeryzowanie nas samych, w bardzo dosłownym, biologicznym sensie.
Osobiście wolałabym inną wizję rozwoju technologii – w kierunku zielonej planety. Małe, rozrzucone po równinie domki, wyposażone każdy z osobna w bezprzewodowe, samoodnawialne źródła energii. Nadajniki owszem – wysoko na niebie, a na ziemi – zielona trawa, kwitnące kwiaty i drzewa. OK, możemy jeszcze dorzucić unoszące się nad powierzchnią drogi poduszkowce, z napędem elektromagnetycznym, pod którymi nie ugina się nawet jedno źdźbło trawy. Ale rozglądając się dookoła, nie mam złudzeń, że technologia wybierze taką drogę. Prędzej pogrzebie nas pod tonami gruzu i metalu.
Nie da się ukryć, że pomimo tego, że niektóre obszary ziemi zatrzymały się w czasie, wszystko zmierza w kierunku globalnego połączenia. Komunikacja jest naszym najwyższym priorytetem – co prawda ta uboga i ograniczona, bo czysto komputerowa, ale komunikacja. Prędzej jestem w stanie wyobrazić sobie upadek koncernów paliwowych niż firm telekomunikacyjnych.
Na ten rok Apple zapowiedziało kolejne innowacje i nowe produkty. I wydaje mi się, że dalej pozostaniemy w kręgu poszerzania komunikacji. Bo kto jak nie Apple będzie prowadził nas tą drogą. Wszyscy oczekujemy nowości – komputery z przedmiotów ogólnodostępnych stały się przedmiotami osobistymi i ciągle zmierzamy w kierunku personalizacji technologii. Nie obstawiam zegarków w ścisłym tego słowa znaczeniu, bo dla nich jest niewielkie pole zastosowania. Ale opaski? Wielofunkcyjne, programowalne…
Myślę, że w ciągu najbliższych lat przekonamy się, dokąd zmierza technologia. I to nie naocznie, ale na własnej skórze. Bo technologia to przedmiot osobisty i o tym musimy pamiętać.
Do ziszczenia się scenariuszów z filmów sci-fi brakuje nam jeszcze tylko złych kosmitów. Ale zaraz, skąd biorą się te wszystkie innowacje?
Czy przypadkiem…?
Jeszcze przez chwilę możemy się cieszyć światem, w którym możemy znaleźć miejsca niepodłączone do globalnej sieci. Technologia nie jest ani zła, ani dobra z natury, po prostu jest. Od nas zależy, jak postanowimy ją wykorzystać.
A może się okazać, że za chwilę zamiast zdjęć z afrykańskiej sawanny będziemy wysyłać stream na żywo z osobistej kamery, którym będziemy mogli podzielić się z rodziną i znajomymi w sieci. I do tego jeszcze zdążymy do domu na obiad.
Byle tylko nie dać się w tą sieć złapać.