#lifehacker – UP Move by Jawbone – mała rzecz, a cieszy
Trudno się wiele spodziewać po maleńkim trackerze, który na renderach wygląda wyjątkowo mało zachęcająco. Jednak jak się okazuje, są rzeczy, które potrafią człowieka zaskoczyć.
Fitness to w dzisiejszych czasach słowo magiczne. Koniecznie musimy uprawiać jakąś aktywność, koniecznie musimy logować posiłki, koniecznie musimy pilnować spalonych kalorii. No dobrze, oczywiście żartuję. Wcale nie musimy, ale czasem chcemy. Bo o ile teoretycznie wiemy wszystko, to niektóre nawyki i błędy uświadamiamy sobie dopiero wtedy, gdy zobaczymy je na wykresach i w tabelkach. Od wielu miesięcy do tego celu używałam Jawbone UP i mówiąc szczerze, bransoletka nie powalała dizajnem. Spełniała swoje funkcje, ale sprawiała również różnorakie problemy. Jednym z nich był nieszczęsny dust cap, chroniący końcówkę „jacka” do ładowania. Po pierwsze był tak ciasny, że dość szybko pękł, następnie zaś odpadł i zginął. Kupiłam zastępnik, który po niedługim czasie zrobił dokładnie to samo. Na koniec zaś odpadł przycisk sterujący. Na tym etapie miałam już dosyć – zmęczona zarówno dizajnem, jak i ciągłą koniecznością ładowania trackera. Wbrew pozorom, 7 dni to wcale nie tak wiele. Serio. Miałam nadzieję, że Jawbone UP będzie działał do czasu, aż w końcu zadomowi się we mnie chęć zakupu aWatcha, który zastąpi funkcje fitnessowe bransoletki. Tak się jednak nie stało. Zaczęłam się więc rozglądać za względnie tanim chwilowym zastępstwem, bo jeśli miałabym kupować profesjonalnego trackera z pomiarem tętna za 200 funtów, to wolałabym za 300 kupić aWatcha. A aWatcha jeszcze kupować nie chcę.
Zaczęłam więc przyglądać się produktom dostępnym na rynku – różnorakim Garminom, Withingsom, FitBitom, Misfitom i oczywiście Jawbone’owi UP. Szybko wykluczyłam Garmina ze względu na to, że podobały mi się tylko wersje wyższe, w cenie powyżej 200 funtów. Zaintrygował mnie Withings Pulse Ox, ale zrezygnowałam z niego ze względu na bardzo nieprzychylne recenzje i dużą awaryjność. Szkoda, bo widziałam do niego śliczny, skórzany pasek. Misfit wygląda fajnie i dostępnych jest do niego bardzo wiele akcesoriów, jednak recenzje mnie powstrzymały – podobno szybko się psuje i łatwo można go zgubić, bo holdery są zupełnie nieprzystosowane. Na placu boju pozostały więc dwa urządzenia – Fitbit One i UP Move. Fitbit One wygląda bardzo ładnie, ale jest to typowy tracker przypinany do paska albo ubrania i nie ma możliwości zapięcia go na żadnej bransoletce. A UP Move… co tu dużo kryć – na zdjęciach wyglądał jak kocia kupa. Ze wzorkiem na górze. Walory wizualne za nim nie przemawiały, za to dużym plusem był fakt, że nie mogłam znaleźć informacji dotyczących jego awaryjności czy zgubienia. Postanowiłam więc go obejrzeć na żywo i okazało się, że zdjęcia zdjęciami, a na żywo wcale nie wygląda najgorzej. Zaopatrzyłam się więc w wersję Black Burst z klipsem, dokupiłam opcjonalną bransoletkę i przystąpiłam do testów porównawczych względem starego Jawbone UP i zawsze obecnego w mojej kieszeni iPhone’a.
Już na początku okazało się, że UP Move, przypięty do ubrania, zlicza kilka tysięcy mniej kroków niż iPhone w kieszeni spodni, o którym wiem, że robi to całkiem sprawnie. Łatwo to sprawdzić, instalując dowolną aplikację liczącą kroki, na przykład Breeze by RunKeeper, gdzie możemy w czasie rzeczywistym obserwować nasz postęp. Robimy 10 kroków i 10 kroków zalicza iPhone. Czemu więc UP Move zlicza ich mniej nawet wtedy, kiedy przypięty jest bezpośrednio do kieszeni, w której znajduje się iPhone? Zakładam, że mechanizm ma dość czułą korekcję błędów i ignoruje mniej energiczne kroki, starając się uniknąć wprowadzania użytkownika w błąd. Sytuacja zmieniła się, gdy dostarczono bransoletkę – wybrałam wersję grubszą, bo cienka wyglądała zabawkowo. Pomimo wcześniejszych uprzedzeń, wynikających z oglądanych materiałów, okazało się, że UP Move z bransoletką prezentuje się na ręku całkiem fajnie i… natychmiast zaczyna zliczać taką samą liczbę kroków co iPhone. Problem rozwiązany! Trzeba jednak pamiętać, że tracker należy nosić na niedominującej ręce. Czyli praworęczni na lewej a leworęczni odwrotnie. Wojtek Pietrusiewicz twierdzi, że u niego nie ma żadnej różnicy, ale gwarantuję Wam, że jest. Zwłaszcza jeśli weźmiecie się za sprzątanie czy prace domowe. Robimy wtedy jeden krok i 10 intensywnych ruchów ręką, które zliczane są jako kroki. Oczywiście ruchy ręką też spalają jakieś kalorie, ale to jednak nie to samo. U mnie różnica potrafiła sięgać kilku tysięcy, więc aby uniknąć błędów, noszę go na lewej ręce.
UP Move komunikuje się z użytkownikiem przy pomocy standardowej aplikacji UP by Jawbone (tej wymagającej trackera) i wyposażony jest w Bluetooth. Mała, pastylkowa bateria zapewnia działanie urządzenia przez około pół roku, nie ma więc konieczności ładowania go co kilka dni. Poza aplikacją do dyspozycji mamy również mały wyświetlacz, który przekazać może całkiem sporo informacji. Krótkie przyciśnięcie owalu pokazuje nam postęp, jaki osiągnęliśmy w ciągu dnia. Długie przyciśnięcie – w tryb nocny. Jedno krótkie i jedno długie, następujące zaraz po sobie, przełączają trackera w tryb rejestrowania aktywności. A dwa krótkie pokazują aktualną godzinę. Animacja jest prosta i przyjemna dla oka, wyświetlacz jest wyraźny i nie ma problemu z obsługiwaniem go nawet w ciemnym pokoju.
Aplikacji UP używam w połączeniu z MyFitness Pal, który rejestruje sprawnie posiłki i ma trochę lepszą bazę produktów niż UP. Wystarczy zeskanować kod kreskowy, wybrać wielkość porcji produktu i gotowe. Aplikacja może również odczytywać i zapisywać dane do natywnego programu Zdrowie i w ten sposób zawsze i ze wszystkim jesteśmy na bieżąco. Nie ma jednak róży bez kolców – aplikacja Zdrowie jest bardzo „żerna” i gdy pobiera informacje z UP, potrafi porządnie wydrenować baterię w telefonie. Tandem UP+MyFitness Pal działa świetnie i bez problemów.
Jeśli szukacie taniego trackera na wakacje, to UP Move sprawdzi się świetnie. Pozycjonowany jest jako entry level, więc nadaje się również dla początkujących użytkowników w każdym wieku, bo jego obsługa nie nastręcza żadnych problemów. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że informacje dostarczane przez tego typu trackery i programy mają margines błędu, ponieważ nie mierząc pulsu, nie są w stanie precyzyjnie podać nam liczby spalonych kalorii. Mogą być jednak prostą, orientacyjną referencją dla mniej wymagających użytkowników, zainteresowanych swoim dziennym poziomem aktywności.
Zdecydowanie polecam!
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 07/2015
Komentarze: 2
Chwile chwile – sprzątam codziennie kocią kuwetę i uwierz mi kocia kupa wygląda zupełnie inaczej…
„Pełny” UP2, który kosztuje 3x więcej jest beznadziejnej jakości (psuje się średnio co 4 miesiące), aż strach myśleć, jaka jest trwałość mini wersji! Swoją drogą, czy posiada ona funkcję inteligentnego budzenia?