Music – późne wejście
Apple od dawna wiedziało, że muzyka ma potencjał społecznościowy, nie do końca jednak potrafiło odnaleźć się na rynku, czego przykładem jest niesławny Ping. Podobnie było z innymi produktami, które pojawiły się na rynku, wyprzedzając swoje czasy.
Nadszedł w końcu czas, kiedy Apple zostało zmuszone do zajęcia pozycji w sprawie streamingu i zrobiło to w znany z historii sposób – po prostu kupiło gotowe rozwiązanie.
Kiedy Apple stworzyło serwis Ping, wiadomo było, że gdzieś dzwoni. Muzyka to rzecz niezwykle uniwersalna, łącząca ludzi bez względu na wiek, płeć, kolor skóry, przekonania czy preferencje. Tym, o czym Apple zapomniało w przypadku tego serwisu, był brak bezpośredniego połączenia z… muzyką. Po nieudanej próbie Apple dość długo unikało angażowania się tworzenie sieci społecznościowych, podczas gdy inne firmy, ucząc się na błędach, stworzyły pewien standard, który z powodzeniem funkcjonuje na rynku i zyskał akceptację użytkowników. Nadszedł w końcu czas, kiedy Apple zostało zmuszone do zajęcia pozycji w sprawie streamingu i zrobiło to w znany z historii sposób – po prostu kupiło gotowe rozwiązanie. Nie pierwszy to raz, kiedy Apple przejmuje rozwiązania programowe od kogoś, kto zrobił to lepiej lub miał już gotowy projekt.
Problem w tym, że zazwyczaj, zanim rozwiązanie zostało zaprezentowane użytkownikom, przechodziło wirtualną przemianę, która sprawiała, że program zaczynał funkcjonować zgodnie z intuicją i zasadą trzech. Dokładnie trzech, intuicyjnych kliknięć. Jeśli nie wiesz, gdzie kliknąć, lub musisz to zrobić więcej niż trzy razy, to oprogramowanie jest do luftu. No i jest. Do luftu.
Jeśli nie wiesz, gdzie kliknąć, lub musisz to zrobić więcej niż trzy razy, to oprogramowanie jest do luftu.
Kiedy przed premierą aMusic nagrywaliśmy odcinek Nadgryzionych, pomiędzy Wojtkiem a mną nawiązała się dość gorąca dyskusja dotycząca tego, w jakim stopniu dopracowany będzie serwis, który zaprezentuje Apple. Ja twierdziłam, że Music będzie publiczną betą, Wojtek ripostował, że skoro Apple nie podało takiej informacji, to serwis będzie dopracowany i zamknięty. Kiedy upierałam się, że trzymiesięczny, bezpłatny okres testowy to, poza walorem marketingowo-promocyjnym, czas na wyszukanie i poprawienie błędów, Wojtek nadal wierzył, że Apple czyni cuda. Dzisiaj chyba nikt już nie ma wątpliwości, kto miał rację.
Music znajduje się w stadium późnej bety. Podstawowe funkcje działają relatywnie sprawnie, pojawiają się jednak niewytłumaczalne i niewytłumaczone błędy, które uniemożliwiają komfortowe użytkowanie serwisu. Odkąd pamiętam, fraza: „Wystąpił błąd, ponieważ wystąpił błąd”, była zarezerwowana dla komputerów z Windows na pokładzie. Okazuje się jednak, że każda firma może dołączyć do radosnej gromadki. Również Apple.
Playlisty pojawiają się i znikają, zgodnie ze znanym tylko sobie schematem. Wywołanie poszczególnych artystów generuje niedookreślony błąd. Interfejs programu na Maca jest zagmatwany jak pół metra drutu kolczastego w kieszeni. Do tego, od dłuższego czasu, Apple po macoszemu traktuje swój flagowy kombajn – iTunes. Temu właśnie warto się przyjrzeć, obrazuje to bowiem specyficzne zakrzywienie rzeczywistości.
Kiedy upierałam się, że trzymiesięczny, bezpłatny okres testowy to, poza walorem marketingowo-promocyjnym, czas na wyszukanie i poprawienie błędów, Wojtek nadal wierzył, że Apple czyni cuda.
Na samym początku, iTunes był programem służącym do zarządzania muzyką. Z czasem, w miarę rozwoju oferty, pojawiły się w nim materiały video – teledyski, następnie seriale, filmy… już w tym momencie, z punktu widzenia zwykłego użytkownika, zaczynamy poruszać się w świecie odrealnionym. Z jakiego bowiem powodu, filmy i seriale mają się znajdować w programie, którego nazwa i logotyp sugerują… muzykę? Idąc dalej – z jakiego powodu, ten program ma być również odpowiedzialny za backup iUrządzeń, które dawno już przecież przestały się ograniczać do iPodów, zepchniętych na sam koniec listy? I w końcu, z jakiego powodu ma również odpowiadać za przechowywanie naszych aplikacji? Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy ten mechanizm początkującemu użytkownikowi. Przypomina to nieco sytuację, z antycznych wersji systemu Windows, gdzie, aby zakończyć, trzeba było kliknąć przycisk Start. Niby nic takiego, niby można się przyzwyczaić, ale takie drobne odstępstwa potrafią rozprzestrzeniać się na inne fragmenty ekosystemu. Od początku przecież, komputerom Apple przyświecała jedna zasada: komputer ma służyć ułatwianiu nam pracy. Jeśli musimy zastanawiać się, jak wykonać zadanie lub co gorsze – uczyć się obsługi komputera, to nie jest to komputer dla „reszty z nas”. Może switcherom z innych systemów to nie przeszkadza, ale wieloletnim macuserom już tak. Na przykład mnie. Przeszkadza. Zupełnie nie dlatego, że nie jestem skłonna wybaczać Apple drobnych błędów oraz niedociągnięć i czekać na dopracowanie rozwiązania. Jestem skłonna, jak najbardziej i to dokładnie czynię, bo w odróżnieniu od Wojtka – w cudowne objawienie się idealnego serwisu dla milionów użytkowników nie wierzę. Każdy produkt musi mieć swój okres szerokich beta-testów. Sorry, Wojtek.
Aplikacje przeznaczone dla urządzeń mobilnych wyglądają i sprawują się dużo lepiej. Tu trudno się spierać – nie jest rewelacyjnie, ale nie jest też tragicznie. Problemy z synchronizacją dają się rozwiązać, jednak sam fakt tego, że trzeba tych rozwiązań poszukać, nie umila użytkowania. Świetnie działa algorytm dobierania spersonalizowanych utworów, o czym zapewne napisało już wielu moich redakcyjnych kolegów. Za to wiele osób skarży się na konieczność dodawania utworów do „Moja Muzyka” przed dodaniem ich do wybranej playlisty. I tu przechodzimy do potencjalnego, przyszłego problemu z subskrypcją Music, którego istnienie podejrzewam, ale nie ma możliwości sprawdzenia tego faktu, przed zakończeniem bezpłatnego okresu próbnego.
Odkąd pamiętam, fraza: „Wystąpił błąd, ponieważ wystąpił błąd”, była zarezerwowana dla komputerów z Windows na pokładzie.
Zatem spójrzmy na chwilę na Spotify, jeden z najpopularniejszych serwisów streamingowych i jego rozwiązania. Pierwszą różnicą pomiędzy Music i Spotify jest to, że Spotify nie zajmuje się sprzedażą muzyki jako takiej, nie ma więc próbnemu z naszymi zakupionymi utworami i utworami streamingowanymi. Po wykupieniu usługi premium, na urządzeniach mobilnych możemy słuchać dowolnej muzyki, online i offline, bez reklam. Po zaprzestaniu opłacania premium nie tracimy dostępu do naszych playlist. Na urządzeniach mobilnych możemy ich używać z kilkoma ograniczeniami – online, z reklamami i tylko w trybie shuffle. Możemy w dowolnej chwili zdecydować się ponownie na opłacanie abonamentu i uzyskać całkowitą kontrolę nad zgromadzonymi utworami. Na komputerach, bez względu na posiadanie lub nie wersji PRO, zawsze mamy pełen dostęp do naszych playlist i bazy utworów. A co na to Apple?
Rezygnując z usługi Music, zobaczymy zapewne listę utworów, które dodaliśmy do „Mojej Muzyki” wraz z opcją zakupienia i zachowania wszystkich bądź wybranych piosenek w cenach oferowanych przez iTunes Store.
Uważam, że Apple zaserwuje nam rozwiązanie bardzo logiczne, ale dość gorzkie. Jeśli po upływie trzech miesięcy, zechcemy zrezygnować z usługi Music, prawdopodobnie będziemy mieli dwie opcje do wyboru. Pierwsza wiąże się z procesem, na który narzekają użytkownicy, czyli koniecznością kliknięcia „Dodaj do Mojej Muzyki”. Wykonanie tego kroku jest substytutem „zakupienia” utworu z iTunes i różnicuje pliki odsłuchane od tych, które chcemy zatrzymać na dłużej. Rezygnując z usługi Music, zobaczymy zapewne listę utworów, które dodaliśmy do „Mojej Muzyki” wraz z opcją zakupienia i zachowania wszystkich bądź wybranych piosenek w cenach oferowanych przez iTunes Store. Co za tym idzie, zakup pozwoli nam utrzymać nienaruszoną bibliotekę. Jednak jeśli zdecydujemy się nie kupować utworów, bo zamierzamy przenieść się do innego serwisu streamingowego, może się okazać, że nasze playlisty zostaną poszatkowane na kawałki, niezakupione pliki zostaną usunięte (co jest rozwiązaniem oczywiście logicznym i słusznym) i czeka nas sporo pracy przy sprzątaniu playlist. Jeśli zaś na playlistach wymieszaliśmy posiadaną przez nas muzykę i muzykę ze stereamingu, posmak może być zdecydowanie gorzki a samo rozwiązanie – dość nieeleganckie. Oczywiście to tylko moja prognoza, która nie musi się sprawdzić, jednak do tego zdają się prowadzić wszystkie przesłanki. Jest do w dużej mierze odejście od polityki Apple, które unika pozostawania użytkownikom negatywnych wrażeń z użytkowania oferowanych przez nie produktów. W końcu użytkownik rezygnuje tylko z jednej usługi, nie zaś z całości ekosystemu. Nadal jest klientem z kartą kredytową i istnieje możliwość, że będzie zostawiał swoje eurocenty w iTunes Store, App Store i innych usługach.
Reasumując – przed Music jeszcze długa droga, zanim będzie mogło zdetronizować istniejące już na rynku serwisy streamingowe. Apple powinno się zaś skoncentrować na przywróceniu logiki w składowych systemu, w tym we wspomnianym wcześniej iTunes. Bo to właśnie to bezproblemowe, logiczne działanie jest tym, co przekonało do siebie miliony switcherów.
Do tej pory pamiętam chwilę, w której zrozumiałam, że przesiadając się na Maca, zyskuję wolność i porzucam konieczność popychania komputera patykiem na każdym kroku. Pomimo tego, że od owego czasu minęło kilkanaście długich lat, wspomnienie tej euforii jest ciągle żywe. Nie chcę wracać do czasów, kiedy używanie komputera wiązało się z koniecznością nauki funkcjonowania programów, rozwiązywania problemów i obrony przed brakiem logiki. Apple przeprowadziło rewolucję światową na najszerszą, znaną w historii skalę.
Teraz musi pamiętać, że zwycięzcy nie mogą spoczywać na laurach.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 08/2015