Manufaktura niczego
Budzik dzwoni o 6:00. Gimnastyka, czasem siłownia, zdecydowanie za długi prysznic. Śniadanie na mieście, bo łatwiej stukać w klawiaturę, gdy ktoś gotuje za Ciebie. Wi-Fi wymagane, podobnie jak espresso w menu. Tak zaczynasz dzień i lepiej, żebyś lubił to, co robisz. Bo jak nie, to mam dla Ciebie sporo złych wiadomości.
Od lat moja praca to prowadzenie projektów reklamowych w mediach społecznościowych. Pracowałam dla dziesiątek marek, wielu, wielu branż, obserwowałam przepływające przez moje palce setki tysięcy złotych pochodzących z budżetów marketingowych. Moja praca to mój komputer i jest ze mną wszędzie, mimo że higienę staram się zachować i nie pracować po godzinach ani w weekendy. Also, nie zawsze się to udaje.
Coś, o czym zaczęłam niedawno myśleć intensywniej niż zazwyczaj, to zderzenie tej mojej wirtualnej rzeczywistości z pracą, którą lata temu wykonywali moi dziadkowie czy ich rodzice. Pracą, która oczywiście, jak każda inna, musiała przynosić efekty. Właściwie, zanim w latach sześćdziesiątych XX wieku sieć ARPANET połączyła cztery amerykańskie uniwerki, żaden szary Kowalski nie wpadłby na to, że może mu się płacić za coś, czego de facto… nie ma. Że może żyć z tworzenia nieistniejących bytów. Tak patrzyliby na to moi dziadkowie. Ba! tak to widzą w dużej mierze nawet moi rodzice. I tak raz na jakiś czas widzę to ja.
Człowiek jest istotą nastawioną na rozwój. Oczywiście, ewolucja robi swoje, nagrody Darwina idą w dobre ręce, ale z założenia ludzie do czegoś dążą. Ja dążę. Chciałabym widzieć efekty swojej pracy, w każdym tego słowa znaczeniu. Czy to mojej pracy zawodowej, czy energii i działań, które okalają moją obecność na uczelni. Wtedy, gdy decyduję się jechać w podróż życia. Wtedy, gdy zmywam naczynia. Wtedy, gdy mam komuś do przekazania wieści. Akcja – reakcja.
Czytając książkę Gamification by Design autorstwa Gabe’a Zichermanna, natknęłam się na podstawę wiedzy o grywalizacji, czyli tablicę Czterech Typów Gracza Bartle’a. Richard Bartle, na podstawie podziału na Społeczników, Odkrywców, Zdobywców i Zabójców, określił główne motywacje leżące po przeciwległych punkach osi: działanie kontra współdziałanie oraz ludzie kontra środowisko. Głęboko wierzę, że typy Bartle’a odnoszą się do wszystkich, nie tylko zadeklarowanych fanów gier. Idąc tym tropem: siebie – bez robienia testu – określiłabym jako kombinację społecznika i zdobywcy. Najwięcej frajdy daje mi pokonywanie przeszkód i realny wynik moich działań, najlepiej w grupie.
Problem polega na tym, że dziesiątki moich znajomych i ja – wszyscy pracujemy w sieci. Prowadzimy projekty w agencjach reklamowych, w software house’ach, piszemy blogi, tworzymy wideo, wysyłamy cyfrowe informacje prasowe, projektujemy proste grafiki do postów na Twitterze, liczymy wzrosty, dajemy się rozliczać z leadów i targetów. Gdy zaczynamy tę prostą, komputerową pracę, jesteśmy niesamowicie podekscytowani. Wow! Mogę wszystko, wystarczy, że mam komputer i internet. Z biegiem czasu jednak rośnie nasza frustracja – jesteśmy zwyczajnie poirytowani, bo tego, co robimy, nie da się wziąć w ręce.
Uwielbiam moją pracę, bo daje mi swobodę, jakiej nie da żadna inna profesja. Jestem zupełnie świadoma korzyści, zadowolona ze swojego statusu (znów grywalizacja) i niskiej odpowiedzialności społecznej, ale czy… na pewno? Coś, co w pierwszym odruchu wydaje się wymarzonym i banalnym wręcz sposobem na życie, szybko może sprawić, że zatraci się gdzieś wyższy sens, dawne marzenia zmieniania świata, wiarę w swoje możliwości. Do tych jakże odkrywczych wniosków doszłam wiele, wiele miesięcy temu, gryząc paznokcie ze stresu spowodowanego niezadowoleniem klienta z powodu treści postu, który w kolejnych dniach miał pojawić się na jego fanpage’u na Facebooku. Wpis na Facebooku. W sensie… tak – wpis na Facebooku. Tak, ludzie potrafią się tym przejmować. Tak, ktoś im za to płaci, a oni uważają to nie tylko za swój obowiązek. Potrafią się z powodu takiego postu wpędzić w choroby, nerwice. W czasie pięciu lat w branży reklamowej, w szczególności w zawiłych lochach działów social media, sporo już widziałam.
W moim przypadku najbardziej zatrważająca jest pesymistyczna wizja nieprzydatności niektórych działań w skali świata – tak, tak, wiem, jak to brzmi. Jasne, realizujemy w jakimś promilu plany wielkich głów od marketingu czy sprzedaży. Jasne, cieszę się, gdy klient znów chwali moją kreatywność. Tyle że równie łatwo jest się ucieszyć z małego sukcesu, jak i załamać równie niewielką porażką, która jednak w skali wszechświata nie zmieni chyba za wiele, prawda? No i ta materialność. Jest taka teoria, że wszelkie stanowiska managerskie, biurowe etc. powstały jako odpowiedź na wynalezienie maszyny parowej, która pozbawiła pracy tysiące ludzi. Wiecie, żeby ludzie mieli co robić – i nie ma w tym nic złego. Tak funkcjonuje społeczeństwo, tak funkcjonuje gospodarka, show must go on. Jeszcze 10–15 lat temu niewiele osób wiedziałoby, kim jest Social Media Manager – dziś nie wyobrażamy sobie sensu istnienia innych stanowisk. Wiedzieliście, że Kim Kardashian zatrudnia osobę, której jednym z obowiązków jest robienie jej selfie?
Robimy rzeczy, które znikają nam z oczu, gdy zamykamy klapę laptopa. Pieniądze trafiają do nas w formie cyferek wyświetlanych w aplikacji bankowej, a miłość wyrażamy emotikonami. Czy to źle? Absolutnie nie!
Najważniejszy jest po prostu dystans. Dystans, zdrowy rozsądek, zróżnicowanie rzeczy, których się tykamy. Zamiast dawać się zniewolić przez technologię, doceńmy jej zalety i możliwości, które nam daje. Zamiast psioczyć na niski sens swoich działań – dodajmy do codzienności coś, co sprawi, że będziemy czuć się ważniejsi. Czytajmy więcej książek, żeby nie popaść w pułapkę czubka własnego nosa.
Ostatecznie to, że nie możesz dotknąć efektu swojej pracy, nie musi oznaczać, że nie jest ona istotna. Summa summarum, nawet praca w Manufakturze Niczego przyczynia się do poprawy bytu chociaż jednej osoby.
Ciebie.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 4/2016
Komentarze: 8
Super artykuł. ❤️
Świetny tekst! A czy mógłbym prosić o to B&W zdjęcie NYC na tapetę?
https://imagazine.pl/wp-content/uploads/2016/06/Manufaktura-Niczego-3-hero.jpg
Tylko w przypadku wykorzystywania gdzieś zdjęcia proszę o oznaczenie autora (mnie) :)
Ja tylko dałem link do fotki :)
Kasuję żeby Tomek się nie stresował. Nic osobistego.
Czegoś nie rozumiem.
Zdjęcie we wpisie pozostało,można je w każdej chwili zapisać.
A zatem zostawmy to bardziej przedsiębiorczym. :) Gdyby Tomek chciał, to udostępniłby jako tapetę samemu.