Metoda parasolki
„Żeby nie odejść na emeryturę umysłową czy mentalną, należy cały czas szukać wyzwań i podnosić sobie poprzeczkę” – mawiał Stefan Batory. Nie zrozumcie mnie źle, ponieważ dziś nie mam zamiaru dawać upustu mojej tendencji do uwznioślania rzeczy prostych. Właśnie o prostym, ludzkim niezrozumieniu wobec bierności chcę dziś napisać. Zdecydowanie za często słyszę od swoich rówieśników: „Nie chce mi się, bo przecież może […]”. Co się z nami dzieje?
A co, jak złapię katarek?
Cóż. Zapewne umrzesz, zjedzą Cię grizzly, a błony śluzowe Twojego nosa będą krwawić i przy okazji krzyczeć: „Dlaczego wyszedłeś wtedy z domu?!”. A tak na poważnie, to będzie Ci ciekło z nosa, w sklepie kupisz chusteczki, użyjesz do wysiąkania noska i będziesz żył. Pomyśl czasem natomiast przyjacielu, co poczuje druga osoba, gdy dziesiąty raz z rzędu usłyszy od Ciebie: „Coś się źle czuję i mnie gardło boli lekko”. Co się z nami ludzie dzieje?
I sprawa ta nie tyczy się jedynie mężczyzn, o których mówi się, że na katar właśnie umierają. Nie. Ze smutkiem patrzę, jak coraz więcej dwudziestolatków popada w „byle” życie. Dokładnie tak: Byle spać. Byle wstać. Byle jeść. Byle spać. Serio?
Powoli oduczam się kwestionowania tej postawy, choć pewno nigdy nie zdołam tego wyprzeć, bo w końcu to jest czyjś wybór. Dziwnie mi jednak z tym, że często od razu wytacza się salwę argumentów pokroju: „Nie każdy biega, jak Ty. Ty nie odpoczywasz. Nie jesteś spontaniczny. Wszystko planujesz. Zejdziesz na zawał”. Efekt takich ludzi, jak ja, którzy wcale nie biegają triatlonów (choć, wybaczcie, ale mam w planach), ale starają się po prostu szanować swoje ciało i ducha, jest taki, że kiedy spada na nich szarańcza argumentów na „bierne życie”, oni odskakują o kolejne kilometry peletonowi. Nie. Tu nie chodzi o egoizm, cwaniactwo czy zawiść. Tu chodzi o życie.
Bez powtórek
Ja wiem, że większość ma alergię na teksty typu „co, jeśli dziś miałbyś umrzeć?”. Niemniej jednak jak raz zadam sobie takie pytanie, od razu ustawia ono dzień. Mamy tyle samo czasu. Wszyscy. Wszyscy przecież musimy odpoczywać, spać, jeść i dbać, choć w minimalny sposób, o nasze ciało. To jest normalne. Nie niezwykłe. Pytanie tylko, czy naprawdę raz w tygodniu nie jest warto, zrobić coś więcej?
Poczytać książki, pogadać ze znajomymi na wspólnym śniadaniu czy obiedzie; a przy okazji zabłądzić we własnym mieście i odkryć maleńką kawiarnię z baristą, który na serio zjadł na kawie własne zęby, iść na długi spacer pomimo pogody, wspólnie pobiegać, usiąść w parku i patrzeć w dal – bez nazywania tego medytacją, modlitwą czy licho wie czym jeszcze. Chłonąć ten świat, a nie patrzeć na niego. Z patrzenia nic się nie przydarzy – nikt tego nawet nie zauważy.
Metoda parasolki
Można zatem zwariować, ktoś powie, ponieważ z jednej strony krzyczą na nas trenerzy motywacyjni, a z drugiej spod kołderek lekko szepcą uciekający przed katarkiem. Pozwolę sobie zacytować jedną z wypowiedzi Andrzeja Tucholskiego, bo w sumie nie potrafiłbym jej nawet przeredagować. Nie ma sensu:
„Daj sobie spokój, bo bycie przesadnie twardym to to samo, co bycie przesadnie kruchym. A bycie kruchym jest groźne, bo serce pęknięte to serce, które potem się bardzo długo skleja. I często bywa piękniejsze niż wcześniej, tak jak w japońskiej filozofii kintsugi, w której naprawia się potłuczone misy materiałem z domieszką złota, by linie złamania były ozdobą świadczącą o historii przedmiotu, a nie cieniem nieudolnie ukrywanym przed światem”.
Tytułowa metoda parasolki to nic innego, jak bycie gotowym na to, że życie może się jednak wydarzyć! Nie mamy wpływu na to, jaka będzie pogoda, ale masz wpływ na to, czy zabierzemy ze sobą parasolkę. Wiesz, ile ona waży? Prawie nic. Tak samo, jak zmiana „Nie”, na „Spróbuję”. Może się też zdarzyć tak, że jednak zmokniemy – ludzie od tego nie giną. Możemy też parasolki nie brać.Nadal możesz w końcu robić – co chcesz.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 08/2018
Komentarze: 3
Naprawdę Stefan Batory użył słowa „emerytura” i rozróżnił „umysłowo” od „mentalnie”?
Prawdopodobnie nie. Albo tak samo jak Einstein przestrzegał przed tym, co się czyta w Internetach.
Jeżeli rozgrywano wtedy skoki wzwyż i można było „podnosić poprzeczkę” to korzystano z emerytury (przynajmniej mentalnie) ;)