Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Small fry*

Small fry*

0
Dodane: 6 lat temu

„Nowa biografia Steve’a Jobsa!” – zachęcają polskie zapowiedzi. Na łożu śmierci ojciec powiedział jej, że „śmierdzi jak toaleta”! – podpuszczają inne. W pogoni za sensacją i bez zapoznania się z treściąF niszczą delikatną materię najlepszej publikacji, jaka ukazała się na przestrzeni ostatnich kilku lat.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 10/2018

Książka Small Fry autorstwa Lisy Brennan-Jobs nie jest najlepszą publikacją, dlatego że prezentuje obiektywną prawdę, na którą wszyscy czekają. Do obiektywizmu jest jej tak daleko, jak bieli do czerni czy światłu do ciemności. Nie jest też biografią Steve’a Jobsa. Jest zbiorem niezwykle szczerych, wspomnień z dzieciństwa, które mogłyby powstać na kozetce u psychoterapeuty. Jest intymną spowiedzią i jednocześnie ostateczną zemstą za wyimaginowane krzywdy, których doznała jako dziecko. To mieszanka tak wybuchowa, że nie można obok niej przejść obojętnie.

Small fry to historia dziecka wyrosłego w ubóstwie, z indolentną, niedojrzałą matką, która przez całe życie polegała na innych, głównie mężczyznach, by zapewnili jej utrzymanie. Gdy nie było nikogo, kto aktualnie sprostałby zadaniu, mieszkała z dzieckiem w wynajętych pokojach i kupowała farby zamiast jedzenia i ubrań. Była kapryśna, pogrążona w depresji. Jadąc samochodem, wpadała w histerię i mówiła swojej kilkuletniej córce, że to wszystko przez nią, że gdyby Lisa się nie urodziła, jej życie wyglądałoby inaczej. Podczas gdy w zapowiedziach można przeczytać, że wiele lat później, Steve Jobs całował się ze swoimi dziewczynami na oczach córki i kładł dłonie na ich piersiach, nikt nie wspomina, że dużo wcześniej matka zabierała kilkuletnią Lisę na hipisowskie spotkania nad basenem, podczas których wszyscy chodzili nago, a mała Lisa błagała matkę, by ta zakładała kostium, bo widok nagich ciał był dla niej zbyt trudny do zniesienia. To historia dziecka, którego matka oczekiwała, że córka będzie doroślejsza i dojrzalsza niż ona sama. Dziecka, które kochało i jednocześnie nienawidziło swojej matki, współczuło jej, ale nie chciało być postrzegane przez jej pryzmat. Kogo jednak obchodzi, co zrobiła jakaś nieważna Chrisann Brennan, kiedy wszyscy chcą słuchać o grzechach Steve’a Jobsa?

Lisa, jak większość dzieci wyrastających w dysfunkcyjnych, toksycznych rodzinach, miała kłopoty z komunikacją, które kompensowała bogatą wyobraźnią. W zaciszu własnych myśli uciekała od rzeczywistości, pragnąc dla siebie innego życia – pełnego pięknych przedmiotów i luksusu, takiego, jakim widziało je dziecko – z lakierem do włosów, ładnymi ubraniami, dźwięczącymi bransoletkami na nadgarstkach i szminką na ustach. Wyobrażała sobie, że naśladując co do litery tych, których uważała za ludzi sukcesu, stanie się w końcu kimś ważnym, kimś kochanym i wartym uwagi.

Tym, co odróżniało ją od innych dzieci w podobnej sytuacji, było to, że jej marzenie o byciu zaginioną księżniczką, ukochanym dzieckiem arystokraty z odległego królestwa, mogło się spełnić. Jej ojcem był bowiem Steve Jobs – człowiek z okładek magazynów. Był wszystkim tym, czym nie była jej matka. A przede wszystkim miał pieniądze, których tak bardzo jej brakowało. Małej Lisie wydawało się, że jeśli spełni określone kryteria, to zaskarbi sobie jego miłość. Że ojciec w końcu przejrzy na oczy i będzie żałował tych wszystkich chwil, których nie spędził z nią, kiedy była małym dzieckiem.
Na jej nieszczęście, Steve zupełnie nie potrafił nawiązywać kontaktów z dziećmi. Prawdopodobnie dlatego, że dziecięcy umysł był odporny na pole zakrzywionej rzeczywistości, które go otaczało. Oczy dziecka widziały zdarzenia i fakty, nie próbując ich rozumieć. Jak tylko dziecko potrafi, karmiła się marzeniami, przyjmowała ciosy, nie zadawała pytań i nie prosiła o wyjaśnienia. Nie prowadziła dialogu i jej ojciec również go nie prowadził. Była zazdrosna o wszystkie inne kobiety w jego życiu, może poza matką, której się wstydziła. Starała się je naśladować i jednocześnie konkurować z nimi, ciesząc się drobnymi zwycięstwami – kiedy na przykład Steve kupił Lauren i Lisie takie same buty na gwiazdkę, ale Lauren miała za szerokie stopy i Steve był rozczarowany, że nie pasują, Lisa triumfowała i czuła się lepsza. Miała wielkie oczekiwania, ale o nich nie mówiła. Chciała, by Steve domyślił się, czego chce, z typową dziecięcą wiarą w magiczne zdolności dorosłych. Wiedzę o tym, jak wygląda życie w normalnej rodzinie, czerpała z obserwacji kolegów i koleżanek, nadając najmniejszym gestom najwyższą rangę.

Gdy Steve pojawił się w jej życiu, ale wciąż był prawie obcym człowiekiem, rodzice ustalili, że Lisa zacznie spędzać czas z ojcem, w jego domu, zostając na noc. Pod wpływem obserwacji innych rodzin i swojej własnej relacji z matką, w czasie jednej z pierwszych wizyt poprosiła ojca, by mogła spać w jego łóżku. Skonfundowany Jobs zgodził się, ale Lisa zauważyła, że nie był z tego zadowolony, nie prosiła więc o to nigdy więcej. Uznała, że coś jest z nią nie tak, że ojciec jej nie kocha. To przekonanie towarzyszyło jej przez całe życie i desperacko zbierała fakty na potwierdzenie tej teorii. Z właściwym dzieciom egoizmem nie poświęcała wiele uwagi temu, czy jej rodzice są szczęśliwi, jakie mają problemy i co sprawia, że są tacy, jacy są. Czuła się pokrzywdzona przez jedno i drugie i długo nie mogła zdecydować, z którym z nich chce żyć, odchodząc i wracając do jednego i drugiego.

W swojej książce nie próbuje się jednak wybielić i nie ukrywa faktów. Podczas gdy recenzenci wyszukują smaczki na udowodnienie, jakim draniem w rzeczywistości był Jobs, Lisa przedstawia wydarzenia faktograficznie, mówiąc o tym, co czuła w danym momencie i opisując dodatkowe okoliczności, ale ich nie analizuje w szerszej perspektywie. Kiedy pisze o tym, jak Steve obiecał kupić im dom i znalazły odpowiedni (jak im się zdawało) na końcu ulicy, zaznacza również, że nie miały pojęcia o wartości nieruchomości, której cena przekraczała kilkakrotnie to, co Jobs zgodził się zapłacić. W efekcie rzeczywiście kupił ten dom dla siebie, a dla matki Lisy znalazł inny, pilnując, by był wystarczająco blisko. Dom, który matka potem sprzedała, by spełnić swoje marzenia o podróżowaniu i wylądować, po raz kolejny, na łasce krewnych i znajomych. Podobnie ma się rzecz z ogrzewaniem, którego Jobs nie naprawił. Opowiada o tym szeroko, na boku jednak przyznając, że w jej pokoju nie było zimno, bo temperatury w Kalifornii są raczej wysokie. Potem przyznaje, że skarżyła się sąsiadom po to, by ich reakcja potwierdziła jej poczucie krzywdy i nauczyła się, które opowieści wzbudzały oczekiwaną reakcję, a które nie.

Lisę poznajemy, gdy jako dorosła już kobieta odwiedza chorego ojca. Spaceruje po cichym domu i przy każdej wizycie kradnie drobne przedmioty tak, jakby mogły one zapełnić pustkę w jej sercu. W łazience znajduje drogą, różaną mgiełkę, która jest dla niej uosobieniem luksusu. Mgiełka ta, jak się potem okazuje, jest naturalnym, toaletowym odświeżaczem powietrza, który po upływie pewnego czasu traci swoją wonną jakość. Spryskuje się nim, potem idzie odwiedzić ojca. To właśnie wtedy Jobs mówi jej: „Liz, you smell like toilet”. Ona się mu odwzajemnia, opisując, jak pachnie stary, chory człowiek.

W książce każdy czytelnik znajdzie to, czego szuka. Jedni – potwierdzenie tego, że Jobs był zimnym draniem. Inni – zagubione i zaburzone dziecko pragnące miłości. Czytelnik z otwartym umysłem zobaczy odmienną perspektywę, inny punkt widzenia, który doda zupełnie nowe szczegóły do obrazu Steve’a Jobsa. Trzeba mieć jednak na uwadze, że Lisa Brennan nie pisze o ojcu. Pisze o sobie, z brutalną szczerością i rozlicza się z dzieciństwem tak, jakby zalecił to najlepszy terapeuta. Nie odmawia sobie również dokonania drobnej zemsty na pozostałych członkach rodziny Jobsa – zarówno żonie, jak i rodzeństwie. Można sobie wyobrazić, że czytanie tej książki sprawiło im olbrzymią przykrość, jako że Lisa zdołała przemycić kilka szczegółów, których rodzina nie była świadoma – na przykład fakt, że będąc już z Lauren Powell, Jobs wydzwaniał kilkadziesiąt razy dziennie do swojej byłej dziewczyny, namawiając ją, by do niego wróciła. Z każdej strony książki przebija obraz małej dziewczynki, która do tej pory nie poradziła sobie z traumą dzieciństwa, z rozdarciem pomiędzy światami swoich rodziców, głęboko chowająca urazę do wszystkich dorosłych w jej życiu za to, że nie potrafili jej uratować.

Lisa Brennan-Jobs odziedziczyła po ojcu wiele cech charakteru, których nie pochwalała. Jedną z nich jest nieumiejętność komunikacji interpersonalnej, zastąpioną przez zdolność wypowiadania się przez swoje dokonania, głównie literackie. Książka jest napisana po mistrzowsku i od pierwszego momentu wciąga czytelnika do świata opisywanego świata. Jest żywa, obrazowa, pełna ruchu. Czytając, będziemy jej współczuć, analizować sytuację i zastanawiać się, czy ta historia mogła potoczyć się inaczej. Lisa odziedziczyła też upór i introwertyzm, który w dużym stopniu sprawił, że wiele lat spędziła, separując się od ojca, bo każde z nich było zbyt dumne, by pierwsze wyciągnąć rękę. Wolała skarżyć się terapeutom i sąsiadom, którzy, mając swoją własną agendę, nakręcali w niej poczucie krzywdy i wyobcowania.

Przeczytałam wiele biografii i książek o życiu i dokonaniach Steve’a Jobsa. Każda z nich napisana z innej perspektywy, każda nie do końca prawdziwa. Razem jednak pozwalają one wykształcić wyobrażenie, jakim człowiekiem był Steve Jobs. Oczywiście, do pełnego obrazu brakuje autobiografii samego Steve’a, na nią jednak nie możemy liczyć. Small Fry to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów Jobsa i Apple, choć warto zaznaczyć, że o Apple i życiu zawodowym Jobsa jest w niej wyjątkowo niewiele. Cóż się dziwić, przecież dziecko nie interesowało się życiem zawodowym taty. Interesowało się samym sobą, dokładnie tak samo, jak większość dzieci.

Książkę polecam z całego serca, najlepiej, jeśli to możliwe, w oryginale.
Anglojęzyczna premiera odbyła się 4 września 2018 roku.

  • „Small fry” – coś bez znaczenia, niegodnego uwagi. Również: mała rybka, którą po złowieniu wpuszcza się z powrotem do wody, by dać jej szansę dorosnąć. Tak Steve Jobs nazywał swoją córkę, gdy razem wybierali się, by jeździć na rolkach.

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .