Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Wtórny analfabetyzm

Wtórny analfabetyzm

26
Dodane: 5 lat temu

Technologia wydawała się remedium na wszelkie problemy. Dzisiaj okazuje się, że stworzyliśmy pokolenie wtórnych analfabetów.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2018

O Millenialsach, pokoleniu urodzonym pomiędzy rokiem 1980 a wczesnymi latami 2000, pisze się dużo i bardzo rzadko dobrze. Nie ma co się dziwić, bo obserwując tych młodych ludzi, którzy właśnie wchodzą w dorosłe życie, można dostać gęsiej skórki. Niektórzy chcieliby wierzyć, że to pokolenie technologicznych geniuszy. Niestety praktyka pokazuje, że mamy do czynienia z kombinacją bezstresowego wychowania, wtórnego analfabetyzmu i powszechnych problemów psychicznych. Do tego dochodzi przekonanie, że wszystko im się należy ze względu na fakt samego istnienia. Nie odczuwają przy tym żadnej potrzeby wykazania się umiejętnościami czy wiedzą. W zetknięciu ze światem zewnętrznym wykazują skrajne nieprzystosowanie, zwłaszcza w zakresie odporności emocjonalnej. Nie potrzebują i nie chcą rozumieć i stosować się do reguł społecznych. Są aroganccy, samolubni, leniwi i za nic mają autorytety. Jeśli nie potrafią stawić czoła wymaganiom, zasłaniają się problemami psychicznymi – nerwicami, fobiami, depresją albo ADHD.

Są tacy, którzy przywołując kilka spektakularnych przypadków, twierdzą, że Millenialsi to kreatywni geniusze, wolnomyśliciele i niczego im nie brakuje. Oczywiście prawdą jest, że konflikt pokoleń istniał od zawsze i każda kolejna generacja narzekała na upadek obyczajów. Problem w tym, że tym razem sytuacja jest poważna, a wina spada na nas – pokolenie, które bezrefleksyjnie podążając za populistycznymi teoriami, stworzyło zmutowaną karykaturę człowieka. Człowieka, który nie potrafi się odnaleźć w otaczającym go świecie.

Zaczęło się prawdopodobnie dość niewinnie – od stanu dobrobytu w cywilizacjach pierwszego świata. Do tego dołączyła polityczna poprawność i bezstresowe wychowanie. Obniżanie wymagań na płaszczyźnie edukacji i rozluźnienie obyczajów. Do tego doszła nadopiekuńczość, zarówno w przestrzeni społecznej, jak i rodzinnej oraz, paradoksalnie, brak kontroli rodzicielskiej. Dodaliśmy do tego szczyptę technologii oraz internet (który zastąpił edukację i rodzinę) i oto stoimy twarzą w twarz z konsekwencją naszych własnych wyborów – pokoleniem, które cofnęło się w rozwoju intelektualno-społecznym o kilka dekad.

Rodzice, patrząc na swoje dzieci, ulegają naturalnemu mechanizmowi wyparcia. Niejednokrotnie spotykam się z twierdzeniami, padającymi z ust matek i ojców, że dzieciom powinno się ułatwiać życie i nie należy obciążać ich nauką. Że trzeba zdjąć im z pleców ciężkie tornistry. Że nie należy ich stresować wymaganiami i krytyką, bo będą mieć przez to skazę na całe życie. Bo zniszczymy ich indywidualność. Bo dlaczego mają mieć trudno, skoro mogą łatwiej – przecież rodziców na to stać. Nikt nie zastanawia się, jakie wartości przekazujemy młodym ludziom. Nikt nie zastanawia się nad tym, że przez naszą własną nadopiekuńczość podcinamy młodym ludziom skrzydła i uniemożliwiamy wykształcenie mechanizmów obronnych, które pozwolą im sprawnie stawiać czoła wyzwaniom, jakie niesie świat wewnętrzny.

Najbardziej przerażające jest to, że nasze eksperymentalne pokolenie właśnie wchodzi w dorosłe życie i nie jest w stanie poradzić sobie ze wzięciem odpowiedzialności za samych siebie. Do tej pory wszyscy ich chwalili i unikali jakiejkolwiek formy krytyki. Nie było ocen, tylko indywidualne opisy, uniemożliwiające dokonanie realnego porównania umiejętności, zdolności czy zdobytej wiedzy. Wszystko spadało z nieba, a dokładniej wypadało z kieszeni rodziców – markowe ciuchy, elektroniczne gadżety, drobne (czyli 500+ na własne wydatki), kosmetyki. Szkoły i uczelnie obniżały kryteria przyjęcia, bo zbyt mało kandydatów spełniało założone wymagania. Wiedzy nie trzeba było utrwalać, bo przecież wszystko można wyczytać w internecie. Z pomocą pośpieszyli też rodzice, którzy chcąc ochronić dzieci przed niepotrzebnym stresem, wyposażyli je we wszelkie możliwe diagnozy. Za moich czasów, zwłaszcza przed maturą, popularne było zaświadczenie o dysgrafii i dysortografii, żeby głupie błędy i przecinki nie popsuły dzieciakom końcowej oceny i szans na przyjęcie na studia. Dzisiaj weszliśmy kilka stopni wyżej – na topie jest nerwica, depresja, schorzenie dwubiegunowe oraz ADHD. Diagnoza jest równie pożądana, co metka z dizajnersjkiego sklepu. Bo posiadanie problemów psychicznych jest przecież tajemniczo intrygujące. Wiedzę na ten temat posiadają koleżanki i koledzy z sieci, a nie rodzice i nauczyciele, którzy nie znają się na niczym (a już zwłaszcza na technologiach), bo nie używają Instagrama i Twittera. Dyplom wyższej uczelni można zawsze kupić albo przynajmniej zapłacić za napisanie pracy magisterskiej – najlepiej od razu na kilku kierunkach, zupełnie ze sobą niezwiązanych. Z głową pełna marzeń o byciu influencerem (a przynajmniej sławnym YouTuberem) wchodzą na rynek pracy i nagle okazuje się, że życie posiada wymagania. Bezduszny pracodawca oczekuje pojawiania się w pracy nie tylko rano, ale również pięć dni w tygodniu. Pracując, trzeba wykonywać nudne czynności, a nie tylko wyglądać interesująco. Nikt nie chce młodego człowieka zatrudnić na właściwym stanowisku, czyli co najmniej managerskim i to już przy pierwszym spotkaniu o pracę. Świat jest tak bardzo stresujący, że konieczne są antydepresanty i wspomagacze. W takich warunkach nie da się żyć samodzielnie, więc od rodziców wyprowadzić się można koło trzydziestki, a najlepiej wcale. Bo rodzice nadają się do płacenia rachunków i wydawania pieniędzy, zupełnie jak bankomaty. Przecież po tym całym stresie życia codziennego trzeba się zrelaksować i odpocząć, najlepiej na zagranicznych wakacjach, kilka razy w roku. W tygodniu można ograniczyć się do weekendów w modnych klubach czy terapii zakupowej. Terapia jest konieczna, bo przecież nikt ich nie rozumie.

Nie ma się czemu dziwić, bo Millenialsi czerpią całą wiedzę z internetu i to tylko pod warunkiem, że będzie podana w streszczeniu, nieprzekraczającym dziesięciu zdań. A już najlepiej w pięciominutowym filmie. Musi być również zgodna z założoną narracją, bo odmiennego zdania młody człowiek nie zniesie. Zaburzy to bowiem jego poczucie własnej wartości i przekonanie, że wszystko wie najlepiej. A tak się nie da żyć, w żadnym wypadku.

Jeśli nie można wykonać jakiejś czynności online, to najlepiej nie wykonywać jej wcale. Kontakt osobisty jest archaiczny i niehigieniczny. Autobusem jeździć to wstyd, więc lepiej zasłonić się stanem lękowym. Płacić można wyłącznie przez internet, bo doładowanie telefonu przy użyciu papierowych pieniędzy wymaga powiedzenia dwóch zdań do żywego człowieka. Mówienie jest stresujące – lepiej wysłać SMS-a.

Millenialsi głęboko emocjonalnie podchodzą do wszelkich nękających ludzkość problemów – praw środowisk homoseksualnych, emancypacji kobiet, weganizmu, minimalizmu, zdrowia psychicznego i segregacji odpadów. Popularnym tematem są też różnego rodzaju diety i zdrowy tryb życia, polegający na wykluczaniu z użycia kolejnych grup składników pokarmowych. Powoduje to wzrost podatności na różnego rodzaju alergie, co z kolei prowadzi do tego, że kolejne pokolenia będą musiały je wykluczyć, bo staną się zupełnie nieprzystosowane do ich przyswajania.

Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy dinozaury spacerowały po ziemi, a ja chodziłam na studia, pewna mądra pani profesor, zajmująca się przedmiotem o wdzięcznej nazwie teoria wychowania, wbrew nowoczesnym trendom i poglądom, oświadczyła, że to się nie uda. I nie udało się – ponieśliśmy spektakularną porażkę. Faszerujemy umysły młodych ludzi programami rozrywkowymi z cyklu: „Gentlemani i wieśniacy” oraz „Druga twarz”. I tak nie jest źle, bo w bardziej zaawansowanych społeczeństwach można pooglądać programy, gdzie kandydaci dobierają się w pary na podstawie… wyglądu narządów płciowych. Tak, w telewizji. Tak, przed kamerą. Ktoś się potem będzie dziwił, że młodzi ludzie mają kiełbie we łbie. A może do tego czasu ci, którzy mogli się zdziwić, po prostu wymrą?

Możemy sobie pogratulować tego, że wykastrowaliśmy młodych ludzi ze wszystkich rzeczy, które mogą im się kiedykolwiek przydać w życiu – umiejętności radzenia sobie ze stresem, zdobywania wiedzy, samodzielności i zaradności. I w imię czego? W imię irracjonalnej potrzeby czucia się dobrze?

Coraz częściej słychać głosy mówiące, że ponieśliśmy sromotną porażkę. Nie rozwijamy się, tylko się zwijamy. Osłabiamy gatunek ludzki do tego stopnia, że kolejne pokolenia nie będą w stanie funkcjonować samodzielnie. Na myśl przychodzi pytanie – czy tak wymarły wszystkie wielkie cywilizacje, o których uczyliśmy się na lekcjach historii? Czy zabiła je arogancja zmutowanego pokolenia? Jeśli tak – niedaleko nam do osiągnięcia punktu krytycznego.

Faktów nie zmieni żadna narracja, chociaż czasami może ułatwić przełknięcie gorzkiej pigułki.

Miejmy nadzieję, że nie będzie to ani arszenik, ani cykuta.

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 26

Jako rocznik 2000 muszę się zgodzić. Jestem z małego miasteczka, gdzie nie zostaliśmy jeszcze aż tak mocno dotknięci nowoczesnością, ale roczniki 2001 i dalej to przepaść. W moim co najwyżej pojedyncze przypadki, tak to sami „normalni”…

kurła kiedyś to było… autorka wali takimi stereotypami i bufonadą, że od razu widać, że jest typową ograniczoną grażyną, która nie widzi niczego poza samą sobą i swoimi ograniczeniami. Niech pani poprosi wnuka, żeby pani puścił na jutubue jakiś stary serial dla rozluźniania z młodości, moze 40-latek, albo 4 pancernych? Przypomni sobie pani jak kiedyś było wspaniale, jadło się żwir i piło wodę z kałuży, a człowiek na kolanach dziękował, że mógł pracować te 6 dni w tygodniu.

Wtedy jednak wszystko miało sens, a to, co można było zdobyć, nauką, pracą własną, cierpliwością, dawało naprawdę dużo więcej radości i szczęścia, niż to, co teraz “sie należy” lub żąda.

Raczej skłania do refleksji. Wtórny analfabetyzm, upadek czytelnictwa, eksplozja fobii, depresji, niedostosowania oraz późne usamodzielnianie się, wiszenie na rodzicach to są FATKY. Trudno z tym dyskutować, prawda?

Można szukać innych wyjaśnień (jakich?), ale to co powyżej niestety to rzeczywistość. Brakuje w tym tekście jakiegoś pozytywnego przekazu – to prawda – jakiegoś poszukiwania plastra, recepty na ten stan rzeczy. Przy czym, być może, to co się dzieje, wpisuje się w nową formę człowieczeństwa, gdzie walka o „byt i przetrwanie” przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie? Rozwój technologii, zastępowanie człowieka algorytmem, AI, robotyzacją wszelkich procesów wytwarzania, tworzenia, przemieszczania, uzupełniania i dostarczania może po prostu wymuszać takie upośledzenie ogółu społeczeństwa.

Po co nam nowi inżynierowie, lekarze, naukowcy, kiedy maszyny przejmą obowiązki i same będą się rozwijać? Do tego garstka obrzydliwie bogatych „właścicieli” może stanowić wystarczający czynnik decyzyjno-sprawczy, w świecie jutra. Masy nie muszą być mądre, zaradne, wyedukowane, a nawet – dla ułatwienia – nie powinny być. To chyba dokładnie taki jw kierunek, który obraliśmy jako ludzkość. Prawda?

Może właśnie o to chodzi, żeby ukierunkować większość społeczeństwa tak, żeby nie była zdolna do samodzielnego myślenia czy działania. Media, którymi można sterować są potężnym narzędziem. Takim społeczeństwem łatwiej sie kieruje i podporządkowuje. Garstka mająca władzę i pieniądze (czyt. korporacje i banki) rządzą w ten sposób światem, a proste społeczeństwo łyka co im sie podsunie przez różne “social” media. Tak wyszło czy może tak to było zaplanowane? Hmmm…

Moim zdaniem bardzo słaby tekst, pełen uogólnień, uproszczeń i schematów. Począwszy od pierwszych zdań. Autorka pisze o pokoleniu, wrzucając w to pokolenie w pierwszym zdaniu ludzi urodzonych pomiędzy 1980 a 2000 a potem pisze o ludziach którzy właśnie wkraczają w dorosłość. Ludzie urodzeni np w 82r mają 36 lat więc i o jakim “wkraczaniu w dorosłość mówimy”?
Albo stwierdzenie, że to pokolenie “cofnęło się w rozwoju intelektualno-społecznym o kilka dekad” – ciekaw jestem jak pani to zmierzyła? Serio?
Ten tekst (jak prawie każdy tekst o pokoleniach) mówi więcej o osobie która go pisze, niż o osobach, które opisuje.
Ciągłe używanie słów: zawsze, nigdy, każdy, tylko itd z góry skazuje ten tekst na porażkę.
Pracuję z młodymi ludźmi i czasem jestem pozytywnie zaskoczony poziomem refleksji, pracowitością i odpowiedzialnością, którą Ci młodzi ludzie prezentują. Oczywiście nie wszyscy, ale tak było w każdym pokoleniu :)

Jest w tym tekście sporo uogólnień, generalizowania i uproszczeń, ale diagnoza wydaje się niestety trafna. I nie przykryje tego indywidualne, dobre doświadczenie, bo – znowu niestety – to jednostkowe, a nie masowe przypadki.

Jestem nauczycielem i mam podobne zdanie nt roczników 1990… co autorka (l.80 to przepaść, tu się nie zgadzam, ale dalej to te wszystkie, wymienione, negatywne czynniki w coraz większym stężeniu).

Moim zdaniem bardzo słaby tekst, pełen uogólnień, uproszczeń i schematów. Począwszy od pierwszych zdań. Autorka pisze o pokoleniu, wrzucając w to pokolenie w pierwszym zdaniu ludzi urodzonych pomiędzy 1980 a 2000 a potem pisze o ludziach którzy właśnie wkraczają w dorosłość. Ludzie urodzeni np w 82r mają 36 lat więc i o jakim “wkraczaniu w dorosłość mówimy”?
Albo stwierdzenie, że to pokolenie “cofnęło się w rozwoju intelektualno-społecznym o kilka dekad” – ciekaw jestem jak pani to zmierzyła? Serio?
Ten tekst (jak prawie każdy tekst o pokoleniach) mówi więcej o osobie która go pisze, niż o osobach, które opisuje.
Ciągłe używanie słów: zawsze, nigdy, każdy, tylko itd z góry skazuje ten tekst na porażkę.
Pracuję z młodymi ludźmi i czasem jestem pozytywnie zaskoczony poziomem refleksji, pracowitością i odpowiedzialnością, którą Ci młodzi ludzie prezentują. Oczywiście nie wszyscy, ale tak było w każdym pokoleniu :)

Jest w tym tekście sporo uogólnień, generalizowania i uproszczeń, ale diagnoza wydaje się niestety trafna. I nie przykryje tego indywidualne, dobre doświadczenie, bo – znowu niestety – to jednostkowe, a nie masowe przypadki.

Jestem nauczycielem i mam podobne zdanie nt roczników 1990… co autorka (l.80 to przepaść, tu się nie zgadzam, ale dalej to te wszystkie, wymienione, negatywne czynniki w coraz większym stężeniu).

kurła kiedyś to było… autorka wali takimi stereotypami i bufonadą, że od razu widać, że jest typową ograniczoną grażyną, która nie widzi niczego poza samą sobą i swoimi ograniczeniami. Niech pani poprosi wnuka, żeby pani puścił na jutubue jakiś stary serial dla rozluźniania z młodości, moze 40-latek, albo 4 pancernych? Przypomni sobie pani jak kiedyś było wspaniale, jadło się żwir i piło wodę z kałuży, a człowiek na kolanach dziękował, że mógł pracować te 6 dni w tygodniu.

Wtedy jednak wszystko miało sens, a to, co można było zdobyć, nauką, pracą własną, cierpliwością, dawało naprawdę dużo więcej radości i szczęścia, niż to, co teraz “sie należy” lub żąda.

Raczej skłania do refleksji. Wtórny analfabetyzm, upadek czytelnictwa, eksplozja fobii, depresji, niedostosowania oraz późne usamodzielnianie się, wiszenie na rodzicach to są FATKY. Trudno z tym dyskutować, prawda?

Można szukać innych wyjaśnień (jakich?), ale to co powyżej niestety to rzeczywistość. Brakuje w tym tekście jakiegoś pozytywnego przekazu – to prawda – jakiegoś poszukiwania plastra, recepty na ten stan rzeczy. Przy czym, być może, to co się dzieje, wpisuje się w nową formę człowieczeństwa, gdzie walka o “byt i przetrwanie” przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie? Rozwój technologii, zastępowanie człowieka algorytmem, AI, robotyzacją wszelkich procesów wytwarzania, tworzenia, przemieszczania, uzupełniania i dostarczania może po prostu wymuszać takie upośledzenie ogółu społeczeństwa.

Po co nam nowi inżynierowie, lekarze, naukowcy, kiedy maszyny przejmą obowiązki i same będą się rozwijać? Do tego garstka obrzydliwie bogatych “właścicieli” może stanowić wystarczający czynnik decyzyjno-sprawczy, w świecie jutra. Masy nie muszą być mądre, zaradne, wyedukowane, a nawet – dla ułatwienia – nie powinny być. To chyba dokładnie taki jw kierunek, który obraliśmy jako ludzkość. Prawda?

Jako rocznik 2000 muszę się zgodzić. Jestem z małego miasteczka, gdzie nie zostaliśmy jeszcze aż tak mocno dotknięci nowoczesnością, ale roczniki 2001 i dalej to przepaść. W moim co najwyżej pojedyncze przypadki, tak to sami “normalni”…

Może właśnie o to chodzi, żeby ukierunkować większość społeczeństwa tak, żeby nie była zdolna do samodzielnego myślenia czy działania. Media, którymi można sterować są potężnym narzędziem. Takim społeczeństwem łatwiej sie kieruje i podporządkowuje. Garstka mająca władzę i pieniądze (czyt. korporacje i banki) rządzą w ten sposób światem, a proste społeczeństwo łyka co im sie podsunie przez różne “social” media. Tak wyszło czy może tak to było zaplanowane? Hmmm…