Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Społecznościowa piekarnia

Społecznościowa piekarnia

6
Dodane: 5 lat temu

Pamiętam puste, niemalże buchające jeszcze ciepłem nocy ulice Chanii. Rok temu. Piąta rano. Poranny bieg wąskimi ulicami tego malutkiego, greckiego miasta w kierunku promenady, aż do latarni morskiej wieńczącej spacerowy trakt. Po drodze szukałem piekarni, która o tak wczesnej porze byłaby w stanie zaspokoić śniadaniową potrzebę. Znalazłem jedną. Jakby ktoś zapomniał jej w ogóle zamknąć. Przyciągnęła mnie do siebie tym, co miała najlepsze. Zapachem.

W środku oprócz obsługi siedziało kilku turystów. Różnicę było widać gołym okiem i to nie po walizkach. Lokalni prowadzili po prostu dyskusję na temat minionego tygodnia, być może nocy, a już na pewno ta rozmowa była raczej wymianą serdecznych westchnień aniżeli próbą oceniania kogokolwiek za cokolwiek. Turyści też prowadzili dialog – ze swoimi iPhone’ami.

Poranek

Słuchajcie, nie chcę dziś serwować Wam tekstu o tym, jakie to demoniczne i złe są media społecznościowe. Nie są. Nic nie jest, jeśli temu czemuś nie damy przyzwolenia, aby zawładnęło nami na dobre. A niestety je dajemy. Raz za razem, bo zdecydowanie częściej i łatwiej jest nam uciec niż stanąć tuż przed tym wszystkim, co mądrzy ludzie nazywają „tu i teraz”, a zwykli – po prostu życiem. Byłem w niemałym szoku, kiedy jakiś czas temu zorientowałem się, jak duże wrażenie robi nam mnie fakt, że przyjaciel wychodzi każdego ranka do piekarni po świeże pieczywo. I to nie znajomy z dalekiego kraju, co by od razu ułatwiło mi uargumentowanie tej czynności: kulturą, obyczajami, takim czy innym określeniem. Nie. Miasto takie jak Kraków. Tylko nazwa inna.

I wiecie co? Zapytałem sam siebie wtedy: co jest grane? Może całkiem zwariowałem? Może od ilości zadań, ich planowania i zamykania każdego w coraz to nowszej, bardziej wysublimowanej ramie po prostu zapomniałem o tym, że zadania te osadzone są w… No właśnie – w codzienności. W tym całym „tu i teraz”. Przypomniałem sobie wtedy poranek w greckiej kawiarni, kiedy pisałem jeden z zeszłorocznych felietonów. Przypomniałem sobie ciszę. Powrót z tamtych wakacji przyniósł stare nawyki i poranki, w których, z perspektywy czasu, więcej było rutyny niż napotkanych ludzi. Bardzo długo wydawało mi się, że jestem poza tymi, których tak łatwo nazwać „zniewolonymi”. No wiecie – te wszystkie artykuły traktujące o tych, którzy są przyklejeni do smartfonów od momentu podniesienia powiek. Ja nie. Ja mam zasady. Dziś pytam siebie: Serio?

To już nawet nie chodzi o rutynę, cudowne poranki, skuteczne zarządzanie czasem, czy cokolwiek innego. Społecznościówki po prostu stają dla nas ekwiwalentem wyjścia po bułki do piekarni. To taka piekarnia, która wyrzuca wrzący, dymiący szum informacji. Treści, które uznaliśmy za istotne, zanim jeszcze w ogóle je poznaliśmy. Nie ma co dorabiać wielkiej filozofii. Takie czasy. I tak sobie dziś myślę, że każdemu jest potrzebna taka Chania o poranku. Być może to będzie mała mieścina w warmińsko-mazurskim, a być może kawiarnia na rogu niepozornych ulic w Słupsku. Prędzej czy później to się dzieje. Prawie rok minął, aż przy nagrywaniu jednego z odcinków „Bo czemu nie?”, Rafał podzielił się ze mną i słuchaczami prostą zasadą, dotyczącą tzw. odgracania mediów społecznościowych. Uwaga: spokojnie – nie chodzi o detoks.

Detoks? A może po prostu odpuść?

Sprawa wygląda dość prosto i dlatego chcę się nią z Wami podzielić. Przede wszystkim chodzi tutaj o źródła. Rafał, zamiast szukać i słuchać tysiąca rozmaitych metod i sposobów na modnie nazywany w ostatnim czasie detoks, po prostu przestał obserwować profile mediów i firm czy produktów. Kiedy się dłużej nad tym zastanowić, dość szybko można dojść do wniosku, że obserwując konto prezesa (CEO) danej firmy oraz profil tejże, tak naprawdę nierzadko powielamy informacje, które zagracają nasz timeline.

Druga kwestia dotyczy samej jakości publikowanych treści. Konta prywatne z reguły częściej dotykają bardziej osobistych tematów – pozwalając poznać daną osobę, a nie produkt, który reprezentuje. To pozwala nierzadko nawiązać dialog (nie ma znaczenia, że w sieci) zamiast być biernym odbiorcą marketingu marki. Lepszego (rzadziej) lub gorszego (częściej). I tak dzięki prostemu zabiegowi o poranku czeka na mnie około 70 nieprzeczytanych tweetów z nocy, a nie 400 czy – o zgrozo – 700. Głównie za sprawą wyzbycia się mediów z grona obserwowanych. To taka pułapka czyhająca nawet na tych, którzy starają się intencjonalnie podchodzić do źródeł informacji, które konsumują. Bo przecież nie ma znaczenia, czy obserwujemy tę, czy inną gazetę lub stację telewizyjną. Tak czy owak, pytanie pozostaje ciągle to samo: czy naprawdę potrzebujemy tych informacji?

W całej tej wielkiej walce o tzw. święty spokój polecam spróbować najprostszych rozwiązań. One zazwyczaj nie są wynikiem szumnych zrywów narodowowyzwoleńczych, a raczej chłodnej i sumiennej kalkulacji. Zaczęliśmy się strasznie napinać na to, aby być coraz bardziej eko, zero waste, jeździć Teslami i opowiadać wszystkich dookoła, która kanapa jest wygodniejsza. Tymczasem ciągle coś nas uwiera, ale przecież łatwiej kupić nową poduszkę niż zajrzeć pod siedzisko, czyż nie? Spróbujcie prostoty – ona uwalnia, serio.

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 6

Przeprowadziłem się i brakuje mi porannego spaceru (5:30 do piekarni, względnie 6:00 do bliższego sklepu osiedlowego), ze sprzedawcami jestem prawie na ty. Zdrowe to było również dla ciała – spacer!

Przeprowadziłem się i brakuje mi porannego spaceru (5:30 do piekarni, względnie 6:00 do bliższego sklepu osiedlowego), ze sprzedawcami jestem prawie na ty. Zdrowe to było również dla ciała – spacer!