Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Siedzimy w wielkiej rakiecie

Siedzimy w wielkiej rakiecie

1
Dodane: 4 lata temu

Ilekroć wśród znajomych – bliższych lub dalszych – powiem wprost, że wyścigi F1 to sport, którego obserwowanie daje mi niespożyte pokłady motywacji i pomaga w bieganiu – tylekroć pada wiązanka mniej lub bardziej stonowanych komentarzy. Ich wydźwięk jest spójny i mieści się w zdaniu: „Przecież F1 to nie sport!”. To dziś krótko o tym.

Era Kubicy

Pamiętam, jak za mojej nastoletniości do formuły wkraczał Robert Kubica. W sumie to wjeżdżał i to z impetem, bowiem osiągnięcia Polaka na tle innych kierowców w tamtych latach były naprawdę imponujące. W dużej mierze nadal są, bo znajdźcie mi drugiego jegomościa na świecie, który nie mając sporej części prawej ręki, z sztywnym ramieniem i zredukowaną ilością tkanki mięśniowej, powiedzmy lekko o 50%, wraca po tym wszystkim za kierownicę bolidu. Samochodu, który po torze mknie ponad 300 km/h. Ale o tym za chwilę.

Lata, w których Kubica jeździł w F1, to lata wielu zmian w tym sporcie. Nie tylko regulaminowych czy technicznych, ale także tych związanych z naszym narodowym postrzeganiem tego sportu. Nagle, jak to w Polsce często bywa, wielu stało się ekspertami od wyścigów F1. Wielu pozakładało blogi, na których w telegraficznym skrócie i koślawych parafrazach cytowało słowa Andrzeja Borowczyka – najpopularniejszego komentatora F1 nad Wisłą. Nie oznacza to, że najbardziej lubianego, ale to temat na osobny tekst. Tak czy owak, wszyscy Kubicę pokochali, wszyscy za Robertem murem stali, ale po kątach swoje opowiadali.

Ot, nasza narodowa przypadłość. I zawsze znalazł się ktoś, kto nie mógł pojąć, jak ktoś może kierowcy płacić miliony dolarów za to, że ściga się w kółko po torze autem wartym kilkadziesiąt kolejnych milionów. Jak może nazywać się sportowcem człowiek, którego jedynym zadaniem jest czerpanie radości ze ścigania się i latania po świecie na koszt sponsorów? Co innego taki Małysz. Lata w powietrzu, musi mieć siłę, aby się dobrze z progu wybić. No i skacze w Zakopanem, a tam dojedziemy za kilkadziesiąt złotych z każdego zakątka kraju. Potem Kubica uległ wypadkowi. Potem kolejnemu. Bam, trzeba było walczyć o prawa do transmisji F1 w Polsce, ponieważ TVP uznało, że bez Polaka sensu to nie ma. Nigdy nie miało.

Era post-Kubicy

Przyznaję się bez bicia, że kilka ładnych lat w czasie, w którym Robert walczył o każdy, najmniejszy ruch ręką, odpuściłem. Zanim Eleven Sports wygrało wyłączne prawa do transmitowania F1 w Polsce, znalazło ludzi, którzy to w końcu robią i komentują na światowym poziomie – kilka sezonów mi uciekło. Wtedy też sam walczyłem o swoje dzisiejsze życie. Zrzucałem ponad 40 kilo, zaczynałem biegać, potem prawie nie chodziłem, walczyłem z licznymi kontuzjami spowodowanymi raz za razem przegrywaną walką z własną głową.

Bo widzicie, wbrew obiegowej opinii w F1 ścigają się prawdziwi herosi. Atleci. Ludzie, których psychika i sprawność fizyczna są na nieosiągalnym dla wielu poziomie. I uświadomił mi to jeden człowiek. Zaczynał jako rozkapryszone dziecko. Dziś jego majątek trudno nawet policzyć, wyrównał rekord Michaela Schumachera (niestety, nie moja epoka ścigania), jeśli chodzi i liczbę mistrzowskich tytułów, a wkrótce ten rekord z pewnością pobije. Podobnie jak kilka innych, choć niewiele mu ich zostało. Lewis Hamilton – brytyjski sześciokrotny mistrz świata i wirtuoz toru pokazuje, że ściganie się to przede wszystkim wygrywanie nieustannej walki z własną głową.

Świat Hamiltona, czyli świat walki z własną głową

Niektórzy nienawidzą Lewisa. Dlaczego? Ponieważ jest bogaty. Bardzo bogaty. Bardzo utalentowany i niesamowicie silny psychicznie. Na to wszystko pracował od dziecka, ale ta praca nie skończy się praktycznie nigdy. Sam o tym mówi. Mercedes ma najlepszy samochód w stawce, ale bolid ten jest efektem pracy najlepszych konstruktorów i inżynierów na świecie. Na sukces składają się dziesiątki niesamowitych umysłów. Ludzi, którzy nie urodzili się doskonali, ale stali się tacy w swoim fachu. Mercedes z Lewisem i Bottasem, pod batutą Toto Wolfa, to faktycznie perfekcyjnie naoliwiona maszyna do wygrywania.

Na koniec dnia mistrzostwo wygrywa kierowca. To on posiada zestaw cech, dzięki którym, w różnych warunkach, przy ogromnej prędkości i gigantycznych przeciążeniach jest w stanie utrzymać wystarczającą koncentrację przez siedemdziesiąt okrążeń, aby wygrać. Nie zabić siebie i nikogo wokół. Lewis jako jeden z nielicznych kierowców, jest jednocześnie celebrytą. Człowiekiem związanym od lat z modą. To pomaga mu w otwartości, choćby w social mediach. Wielokrotnie pokazuje i powtarza, że wygrywanie to codzienne katowanie swojego ciała na treningach, do granic przekraczających jego możliwości. To także umiejętność łapania kontaktu z rzeczywistością poprzez odpowiednią formę odpoczynku. Aż w końcu wiara w dobro ludzi i świata dookoła. I jasne, łatwiej jest, kiedy jeździsz w najlepszym zespole w stawce, a limit wydatków cię nie dotyczy. Wielu już tak miało, a nikt nie osiągał tego, co Brytyjczyk.

Kiedy obserwuję karierę Lewisa, widzę przeogromną zmianę, którą zapoczątkował w sobie. Zmianę, która go umocniła i uczyniła kuloodpornym. Podobnie jest w przypadku Kubicy, jeśli weźmiemy pod uwagę jego powrót i obecne ograniczenia fizyczne. Takie nazwiska udowadniają, że za każdym wielkim sukcesem stoi nieustannie pracująca turbina, która nazywa się psychika. F1 dziś motywuje mnie do przekraczania tego, co wydaje się związane z bólem czy swego rodzaju stratą. Często wracam myślami do historii kierowców. Nie do końca potrafię to wyjaśnić, ale okazuje się, że sport, uważany przez wielu za najnudniejszy, jest dla mnie studnią pełną motywacji, a historia zawodnika z numerem 44 – odbiciem wielu prób i błędów, które podejmowałem. W bieganiu również głowa odgrywa ważną rolę. To ona pozwala ci przetrwać ponadgodzinny, wymagający trening Core. To ona zmienia percepcję fizycznego bólu na czternastym kilometrze. To w końcu ona, podczas okresu powrotu do formy po kontuzjach, nadaje każdemu porankowi cel. W życiu i sporcie „siedzimy w wielkiej rakiecie, tykającej bombie, która może wybuchnąć w każdej chwili” – jak mawia Lewis Hamilton. Najcięższy trening to trening panowania nad tą właśnie rakietą. Nad naszym ja.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 8/2020

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1

Hamiltonowi nie można odmówić talentu. Nie można odmówić że jest osobą o wręcz stalowej psychice co ma znaczenie w decydujących momentach wyścigów jak i jego ogólnej kariery. Jego droga po siódmy z rzędu tytuł to świetny materiał na książkę. Nie mogę jednak polubić tego człowieka. Choć ma do tego wszelkie predyspozycje, nie może on stać się idolem dla wielu osób. Jego zachowania związane z obroną praw człowieka, obroną zwierząt, weganizmem… Trochę tego za dużo, za bardzo na pokaz. Wiem że jest celebrytą, ma ogromną popularność i naturalne jest że wykorzystuje ją w szczytnych celach. Tylko moim zdaniem robi to źle. Zbyt wyzywająco. Zbyt ostentacyjnie, zbyt nachalnie. Myślę że czara goryczy się przelała w tym sezonie kiedy chyba bardziej niż na wyścigach zaczął skupiać się na „klęczeniu i jedności” z BLM. Ile było niepochlebnych komentarzy z jego strony w kierunku tych którzy nie chcieli uklęknąć. Kwiat ładnie stwierdził: „klękam jedynie przed bogiem i ojczyzną”. Dla Lewisa to niezrozumiałe. Jest on osobą która natychmiast działa jeżeli coś nie idzie po jego myśli. Stara się wówczas wszystko naprostować i przekonać wszystkich wokół że to jego światopogląd jest tym jednym słusznym.
Po części to wina zespołu dla którego jeździ. Czuje się tam nietykalny i słusznie bo bez wyjątkowych zbiegów okoliczności (patrz Monza 2020) nie ma opcji że Hamilton nie stał na P1 lub ostatecznie P2. To przełożyło się na to jak ukształtował się jego charakter który obecną formę przybrał po sezonie 2016. Owszem, przegrał tytuł ze swoim niegdyś przyjacielem. W wojnie psychologicznej to jednak on został zwycięzcą.