Miasto nieukończone
Czytam ostatnio książkę o jakże dobrze znanym w Polsce tytule „Londyńczycy”. Jej autorem jest Craig Taylor, który zasłynął bestsellerem „Nowojorczycy”. Przypadek? Nie, ponieważ Craig spędził w obu metropoliach kilka lat życia, aby na kartach obu dość opasłych książek oddać postać typowego nowojorczyka i londyńczyka. Udało mu się – to mało powiedziane.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 8/2023
Akordeon…
…na zmianę wciągający i wypuszczający powietrze. Między innymi tymi słowami Taylor opisuje dzisiejszą stolicę Wielkiej Brytanii. Spędziłem w niej pół roku mojego życia. Mogę podpisać się pod tymi i wieloma innymi słowami, które w niezwykle barwny sposób przenoszą nas na ulicę tego kosmopolitycznego miasta. Choć akurat jedna z rozmówczyń Craiga, manikiurzystka imieniem Ruth, użyłaby raczej słowa „światowego”.
My za tym byciem światowym tęsknimy nie od dziś, choć ma się wrażenie, że nie do końca zawsze wiedząc, co miałoby to u licha znaczyć. Jedni prześcigając się, recytują nazwy zwiedzonych stolic, inni języków, którymi władają, a jeszcze ktoś powie, że chodzi o intelekt. Prawdopodobnie gra toczy się o wszystkie z tych rzeczy albo o żadną z nich. Ten paradoks pojawia się na kartach obu książek szalenie często, ponieważ wynika z nas. Z człowieka.
„Londyn zaczyna się i kończy się na mnie”. Mój Londyn. Twój będzie twój, a ten, o którym opowiemy komuś – nasz. Szalenie urzekło mnie takie postawienie sprawy, nie tyle przez samego Taylora, ponieważ on jedynie wysłuchał opowieści londyńczyków, ile przez nich właśnie. Miasta zasilają historie ludzi, którzy w nich żyją. Czasem te lżejsze, a czasem te przypominające gorące, letnie powietrze wydobywające się z podziemia jednej ze stacji londyńskiego metra, w 1. strefie.
Miasto nieukończone
Choć brzmi to jak banał, to my często o takich banałach lubimy zapominać. Jako nieukończone historie, bo przecież nimi jesteśmy aż do śmierci, zapominamy, że tworzymy coś większego. Społeczność.
„Jaki będzie Londyn, kiedy już zostanie ukończony? Będzie martwy. Miasto skończone to miasto martwe”.
Szalenie wymowne jest to stwierdzenie w czasach, w których nie tylko wszystko zabudowujemy w tkance miejskiej, ale także próbujemy ją układać i porządkować. Najbardziej jak to tylko możliwe. Smart City jest, od jakichś pięciu lat, uwzględniane w corocznych raportach o trendach, a scenografie wielu odcinków „Black Mirror” powoli stają się rzeczywistością. Potem wyjeżdżamy do Azji czy w inny, dalszy kulturowo, region świata i zachwycamy się tak błahymi kwestiami, jak nierówne chodniki. Wiem, co mówię, bo mówię o sobie.
Tymczasem wydaje mi się, że to, co nazywamy negatywnie ciągłym biegiem wielkich metropolii, tak naprawdę jest naszym wyścigiem. Nie wiadomo tylko dokąd.
Melancholijny błękit poranka
Polecam Wam gorąco lekturę obu książek Taylora, szczególnie że są one pełne wielu inspiracji na każdą porę roku. W wakacje tego typu literatura czyta się sama. Jesienią pozwala zatęsknić za kubkiem Pumpkin Latte z rogu Czwartej i Piątej Alei, a zimą – docenić centralne ogrzewanie. Życzę nam wszystkim, abyśmy częściej doceniali melancholijny błękit poranka – nie tylko wtedy, jak mówi autorowi jeden z londyńczyków – gdy spędziliśmy noc w jednej z imprezowni w centrum miasta.