Kryzys wieku średniego
Pokolenie, które narodziło się razem z firmą Apple, w tym roku skończy 40 lat.
Ostatnio pisuję teksty na zamówienie. Wrzucam pytanie na firmowego Slacka i… kto pierwszy, ten lepszy. W zeszłym numerze dla Ani o mówieniu „Nie”, w tym dla Norberta, o kryzysie wieku średniego. Bo zagroził, że kupi sobie czerwony samochód. Nie mam nic przeciwko czerwonym samochodom, tym szybkim też nie, ale uważam, że Norbert nie musi sobie przedłużać, bo i tak fajny z niego facet.
No właśnie. Dlaczego musimy sobie przedłużać? Skąd bierze się kryzys, skoro w samej rzeczywistości nic się nie zmienia?
Kiedy mamy lat dwadzieścia, wydaje nam się, że cały świat należy do nas. To my jesteśmy tym właśnie pokoleniem. Mamy niespożyte pokłady energii, marzenia, cele. Buntujemy się przeciwko stanom zastanym, chcemy zbudować własny świat, w którym to my będziemy królami życia. Wydaje nam się, że będziemy wiecznie młodzi, wiecznie jędrni i wiecznie piękni. To, czego nie wiemy, to to, że w odróżnieniu od nas, świat ma czas. I tylko czeka, żeby nas dopaść. Powoli, metodycznie, uczymy się, co wolno, a czego nie wolno. Co wypada, a co nie wypada. Zostajemy wciągnięci w powszechnie uznany system, w którym wspinamy się po szczebelkach kariery, weryfikujemy dążenia, zakładamy rodziny, bierzemy kredyt na dom i samochód i przez kolejne dwadzieścia lat jesteśmy trzymani za pysk obowiązkami i poczuciem odpowiedzialności.
Z technologicznego punktu widzenia jest jeszcze zabawniej. To właśnie pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków stworzyło internet takim, jakim jest teraz. To oni odkrywali, rozwijali i sprawiali, że niemożliwe stało się możliwe. To właśnie oni stworzyli strony internetowe, blogi oraz serwisy społecznościowe – całą wirtualną rzeczywistość, z której korzystamy każdego dnia. I pewnego dnia okazało się, że są dorośli. Że wciągnęli się w grę z systemem. Że zamienili pasję na biznes. Że zamiast radości i marzeń kultywują ciężką pracę, płacą podatki i bronią swojego królestwa przed zakusami władców ościennych.
Tak czy inaczej, skończyliśmy poprzedni wątek na tym, że dwadzieścia lat minęło, jak z bicza strzelił. Zmiana kodu – cztery z przodu. Niby nic takiego. Tu i ówdzie okazuje się, że w banku obsługuje nas ktoś, kto mógłby być naszym synem czy córką. Spotykamy młodego człowieka, lat dwadzieścia, który na wizytówce ma napisane, że specjalista i manager wykonawczy, a w CV, że z wieloletnim doświadczeniem. Zaczynamy zauważać, że jesteśmy dorośli. Że nie jesteśmy już tym pokoleniem. Tym pokoleniem, które rządzi światem.
Zaczynamy przyglądać się sobie w lustrze i dostrzegać, że niektóre części ciała nie są już tak jędrne, jak były kiedyś. Zerkamy ostrożnie dookoła i zaczynamy porównywać dokonania nasze i dokonania ludzi wokół nas. Zastanawiamy się, co osiągnęliśmy, czy zaszliśmy odpowiednio wysoko. Przyglądamy się temu kolejnemu pokoleniu, które z energią, o której istnieniu zdążyliśmy już zapomnieć, brnie do przodu. Używa naszego internetu ze swobodą, kwestionuje nasze prawa i zasady, przeskakuje szczebelki na drabinie kariery i chełpi się wolnością, jakiej my już nie mamy. I przypominamy sobie, że kiedyś też byliśmy tacy.
Uczucie, które nas ogarnia, to panika. Panika i bunt. Musimy coś zmienić – teraz, natychmiast. Przecież nie ma czasu, życie ucieka! Jesteśmy na półmetku! Jak nie teraz, to kiedy, jak nie my, to kto? To właśnie w tym napadzie paniki, związanej ze świadomością umykającego czasu, panowie zmieniają żony i kupują szybkie czerwone samochody, panie zaś idą na siłownię, zaczynają odżywiać się zdrowo, zmieniają mężów i kupują sobie nowe cycki. Te rozwiązania mają dwie wspólne cechy – robimy to bez namysłu i skutki są krótkotrwałe. Nie mówię tu o krótkotrwałych skutkach zdrowego odżywiania, tylko o tym, że emocjonalnie pomagają na krótko. Bo przecież o emocje tu właśnie chodzi. O to, jak się ze sobą czujemy. O to, czy mamy poczucie własnej wartości. A tego nie da nam stan posiadania czy zajmowana pozycja. To coś, co trzeba mieć w sobie, a nie zakładać na siebie jak drogi garnitur.
Chodzi ostatecznie o to, żeby coś poczuć. Tak jak kiedyś. Jak wtedy, kiedy mieliśmy 20 lat, byliśmy wolni a zły, poukładany świat, nie zżarł jeszcze naszych złudzeń. I żadne krótkotrwałe rozwiązania nam w tym nie pomogą. Może pomóc świadomość, z czym to przechodzenie się wiąże.
Zmiana pokoleń następowała od zawsze i nie ma w niej nic złego. Ma za to kilka zalet, które są stanowczo niedocenianie. Po pierwsze, jesteśmy wystarczająco dorośli, by mieć własne zdanie i dokonywać własnych wyborów. Nie musimy już ustawiać się na starcie wyścigu szczurów. Możemy decydować. Jesteśmy wystarczająco doświadczeni i dorośli, ale również wystarczająco młodzi, żeby robić to, na mamy ochotę. Zobowiązania są coraz luźniejsze, dzieci coraz starsze, mamy coraz więcej wolnego czasu. Jeśli przy tym będziemy umieli lubić siebie i cieszyć się z tego, co mamy i osiągnęliśmy, to żaden kryzys nam niestraszny.
Tu na chwilę myśli uciekły mi w zupełnie inne rejony, bo jakoś straciłam emocjonalny związek z kryzysem wieku średniego. Zamiast tego zaczęłam się zastanawiać, czy sama przeżywam jakiś kryzys. Nie mogę się zdecydować, jaka jest właściwa odpowiedź, bo i tak, i nie. Nie mam potrzeby sprawienia sobie nowych cycków. Ale od jakiegoś czasu czuję, że jestem dorosła. Tyle że zamiast porównywać się z innymi, doszłam do wniosku, że cudze opinie interesują mnie mniej niż wtedy, kiedy miałam lat 20. Jestem, jaka jestem, a jak się komuś nie podoba, to tak jakby trudno. I tyle. Nie mam potrzeby gonienia za stanowiskami, zaoszczędzony w ten sposób czas wolę spędzić na spacerze z psem.
Owszem, mam świadomość zmiany pokoleń, mam dorosłą córkę, która czasem pokazuje mi, co zmieniło się w internecie i młodych ludzi, wykonujących zawody, o jakich nam się nawet nie śniło. Nie ciągnie mnie jednak do tego świata, teraz ich kolej, by dodać coś do rzeczywistości, którą stworzyliśmy.
A my możemy sobie po prostu żyć. Odgrzebać dawne marzenia, kupić bilety na samolot i rano obserwować wschód słońca w Rejkiawiku. Miałam taki pomysł, kiedy spacerowałam w niedzielę w swoim lesie. Nagle przyszła mi do głowy myśl, że mogę szybko zaklepać bilety i nic nie stoi na przeszkodzie, żebym następnego dnia była już na Islandii. I pomyślałam, że to bardzo fajnie być naprawdę dorosłym i mieć moc oraz możliwość podejmowania decyzji, dokonywania realnej zmiany w rzeczywistości. Wystarczy tylko odrobinę zmienić sposób myślenia.
Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego nie kupiłam tych biletów, to powód jest bardzo prozaiczny. Sprawdziłam pogodę w Rejkiawiku i okazało się, że jest dokładnie taka sama jak u nas. 9 stopni w ciągu dnia, 3 w nocy. Kupię te bilety wtedy, kiedy różnica będzie bardziej zauważalna.
Jeśli mając lat trzydzieści i kilka, zaczynacie czuć na plecach oddech kryzysu, nie panikujcie. Nie zmieniajcie żon, mężów, samochodów i cycków. To na długo nie pomoże.
Zmieńcie sposób myślenia. Pozwólcie kolejnemu pokoleniu uczynić Wasze życie łatwiejszym. Teraz ich kolej, żeby przez kolejne 20 lat uczyć się świata. Oni też będą mieli kryzys.
Zaręczam.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 5/2016
Komentarze: 6
Niestety, po każdej zmianie kodu czas nam coraz bardziej przyśpiesza i pory roku mijają niczym widok za oknem rozpędzającego się ekspresu. Najgorsze, że mózg nam się odpowiednio nie starzeje i ciągle wydaje nam się iż mamy 18 lat. Wiekowe matrony niezmiennie udają nastolatki, a starsi panowie wciągają brzuchy i oglądają się za młodymi ‘laskami’… Jako wiekowy dinozaur wiem coś o tym.
To wszystko wyżej (i niżej zresztą też) to w całości trafiona prawda.
Mamy jedno życie i tak mało szans na poprawianie czegokolwiek.
Jeżeli chodzi o Islandię i wrażenia z nią związane to zmień plany i jedź w czerwcu na Nordkapp, tam najdłuższy dzień roku to prawdziwy pogański odjazd.
http://www.norwegofil.pl/norwegia-polnocna/nordkapp-mekka-podroznikow
Bardzo fajne artykuly piszesz milo sie czyta pozdrowienia z UK.