Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Weekly Chill #031

Weekly Chill #031

3
Dodane: 7 lat temu

Pamiętacie swój ostatni sen? O czym był? Kiedy nastąpiła ta niezręczna chwila przebudzenia? Cieszyliście się z niej czy może raczej byliście zawiedzeni? Ja uwielbiam sny. To prawda, że niektórych z nich wolałbym nie pamiętać, ale, tak czy owak, doceniam te rzadkie momenty, gdy przy całkowitym braku świadomości możemy przenieść się dosłownie wszędzie. Jeśli ktoś kazałby mi udowodnić istnienie wehikułu czasu, to moją próbę oparłbym jedynie na badaniu snów. Wiele razy śniła mi się moja przyszła rodzina, dzieci, wydarzenia z dzieciństwa, nawet bardzo wczesnego czy moment podróży na Marsa. Nigdy jednak nie było w tych snach gościa o pseudonimie @moridin, jego małżonki Iwony i tajemniczej kamienicy. Do zeszłej środy.

#031/ Sny, Iwona, Wojtek i tajemnicza kamienica

Pamiętam całą historię na tyle dokładnie, że w sumie mogę chyba wysyłać scenariusz do Netflixa. Najpierw streszczę go tutaj. Od razu ostrzegam – będzie niebezpiecznie, momentami obrzydliwie i bardzo snobistycznie. Iwono, Wojtku – poznajcie historię ze swoim udziałem, która wydarzyła się w bliżej nieokreślonej hiperrzeczywistości, w nocy 4 stycznia 2017 roku. <łyk koniaku> No to zaczynam.

Wspomnienie

Padało. Około godziny 9 zadzwonił Wojtek @moridin Pietrusiewicz. Powiedział, że jest w Krakowie i John dzwonił do niego. Chce się spotkać dziś, około 12. Kim był John? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale chyba ufałem @moridinowi, ponieważ zgodziłem się na spotkanie. – Podjedziemy po Ciebie z Iwoną. Czekaj przed wejściem do Parku Wodnego o 19.

Wcześniej miałem mieć trening. Powiedziano mi, że na spotkanie z Johnem chodzi się w garniturze. Najlepiej drogim garniturze. Pomyślałem, że włożę smoking. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale wiem, że mój asystent przywiózł mi go do Parku Wodnego dwadzieścia minut przed przyjazdem Iwony i Wojtka. Stał z nim jak wryty i czekał, aż, w prywatnej garderobie (których nie ma w Parku Wodnym…), przebiorę się. Wybiła 19. Pod wejście podjechał Bentley Mulsanne w kolorze – a jakże, Stormtrooper White. Wojtek jeździ Bentleyem? Nie zastanawiałem się nad tym. Byłem zbyt zafascynowany słuchaniem o użytym lakierze i innych szczegółach wozu, którym mknęliśmy w kierunku Starego Miasta.

Dotarliśmy na Bracką. Nie ma tam wjazdu, gdyż obowiązuje strefa miejska. Nie dla Bentleya o numerze rejestracyjnym „KENOBI”. Wojtek zatrzymał się dokładnie pomiędzy wejściem do jednej a końcem witryny drugiej kawiarni na Brackiej. Nie pamiętam nazwy tej drugiej. Tą pierwszą była moja ukochana Nowa Prowincja. Wysiadka.

– Ale Wojtek, tutaj nie można parkować. – zauważyłem.
– Wozem się nie przejmuj. Wysiadamy.

Pomiędzy wspomnianymi lokalami były drzwi. Jedne z wielu odrapanych pozostałości po poprzedniej epoce, o których widać miasto zapomniało. Zdziwiłem się, ponieważ Bentley, nasze stroje, zwłaszcza olśniewająca suknia Iwony, nie pasowały do obskurnych odrzwi kamienicy przy Brackiej. Wojtek podszedł do nich. Delikatnym ruchem nadgarstka (we śnie pokazywała mi to jakby druga kamera) odsunął mankiet koszuli, aby odsłonić ceramicznego Apple Watch Edition. Zbliżył go mniej więcej w miejsce, w którym normalnie powinna znajdować się zardzewiała klamka. Drzwi otwarły się automatycznie. Weszliśmy do środka.

Było tam nad wyraz ciepło. W powietrzu unosił się zapach rumu i skórki pomarańczowej. Wyczuwałem też różane kadzidło. Przeszywało na wskroś moje skołatane myśli. Czy we śnie można myśleć? Nieważne. Ciemny korytarz, otulony ciepłem, rozświetlały maleńkie, pomarańczowe lampy, umieszczone co jakieś dwadzieścia centymetrów po prawej i lewej stronie. Tuż przy podłodze. Drzwi. Kolejne. Tym razem Edition był schowany. Drzwi nam otworzono. I tutaj oniemiałem.

Moim oczom ukazał się przepiękny, wyłożony marmurem hol, wielkie schody prowadzące Bóg jeden wie dokąd, a tuż obok nich stare, niepasujące do niczego, drewniane drzwi.

– Dziękuję Aztek za otwarcie. – powiedział Wojtek do kamerdynera.

Przypuszczam, że to był MacAztek w innym wcieleniu. Jeszcze chudszym… Iwona uchyliła drewniane drzwi z innej bajki. Poszliśmy za nią.

– Chodź i uważaj na serce.
– Na serce? Kurwa, Wojtek, o co tutaj chodzi?!
– Chodź.

Przechodząc przez pachnące starością kamienicy drzwi, spodziewałem się czegoś na kształt biblioteki. A zobaczyłem? Ten sam hol co przed momentem. Tyle że bez drewnianych drzwi obok klatki schodowej. Weszliśmy na drugie piętro. Winda. Stalowa. Chłodna, pasująca raczej do windy z floty Imperium aniżeli do leśnego Endoru. Jechała szybko i nie w górę, ale jakby – w przód?

– Jesteśmy.

Jesteśmy? Gdzie? O co chodzi? Przed momentem byłem na Brackiej. Padał deszcz. Jak w piosence. Wszystko się zgadzało. To gdzie ja jestem?!

– John zaraz przyjdzie. Napijesz się rumu? To nasza sekretna kamienica. Gdy z niej wyjdziesz, nie będziesz pamiętał, że tutaj byłeś. (Wojtek – reklamuj kamienicę. Pamiętam…) Wykorzystujemy ją z Iwoną do najbardziej tajnych spotkań. Nie szukaj jej. Nikt nie ma planów, nikt nie wie o jej istnieniu. Na dole widziałeś przecież tylko szpetne drzwi, czyż nie? Przekimasz do jutra w pokojach gościnnych na dwudziestym piętrze.

– Jak to na dwudziestym piętrze?! To Bracka. Wojtek, co Ty brałeś?

Iwona uśmiechnęła się lekko i dodała: – Nic. Zupełnie nic. Nic nie jest takie, jakim Ci się wydaje, że jest. Usiądź.

– John! Dobrze, że wpadłeś. To jest Krzysiek. Znamy się z czasów sprzed oblężenia.

Jakiego oblężenia? Gdzie ja jestem?

– Krzyśku, poznaj Johna – to pierwszy konsul…

Tutaj sen się urywa. Zaczyna się ponownie w wypełnionym dymem z fajki, zielonym pokoju, w którym siedzą znajomi Iwony i Wojtka – jej nie ma, ja i John. Jesteśmy już w poważnym stanie. W końcu Wojtek mówi.

– John, pokaż nam laboratorium.
– Chodźcie… – odpowiada John, sapiąc. Na oko był przed pięćdziesiątką.

Idziemy kolejną, wąską klatką schodową, w której jednak powietrze jest krystaliczne czyste. Cała ta kamienica, forteca, czy licho wie co, jest perfekcyjnie zaprojektowana. Nie ma ochroniarzy. W sumie, po co @moridinowi ochroniarze w twierdzy, o której nie wie nikt? Teraz będzie najśmieszniejsze. Przygotujcie się.

Po zejściu na dół, obok wielkich drzwi z kości słoniowej, prawdopodobnie otwierających laboratorium, znajdują się lustra weneckie. Za nimi widać – po prawej stronie małą siłownię, po lewej rząd bieżni. Na jednej ktoś mocno ciśnie, w masce podobnej do tej, której używał Baze Malbus w Łotrze 1.

– Wojtek, co tu do jasnej cholery robi MacAztek w masce Baze’a, biegający na tej dziwnej bieżni, jak chomik?!

Obudziłem się.

Serio, w momencie, gdy John miał mi pokazać jakąś wielką tajemnicę, obudziłem się, widząc MacAzteka na bieżni… Nie wiem już nawet, co o tym wszystkim myśleć. Nie wiem, czy będzie kolejna część tego snu. Jedno Wam powiem: „Nic nie jest takie, jakim Ci się wydaje, że jest”. Przynajmniej w snach.

Chill

Mam nadzieję, że nie umarliście ze śmiechu. Wyśpijcie się.

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 3

1. Nigdy nie użyłbym słowa “wóz” w odniesieniu do samochodu. Dzięki temu wiem, że mnie tam nie było.

2. Podeślij to co bierzesz. Mocny stuff.

3. 😂