Depresja z internetu
Coraz częściej do powodów obniżonego nastroju dołącza… internet. Trudno się temu dziwić, skoro wirtualna rzeczywistość na stałe weszła pod nasze strzechy.
Przez chwilę miałam ochotę zachować się profesjonalnie i przedstawić wywód na temat wszelkiego zła, które sączy się z internetu. IAD (Internet Addiction Disorder), anhedonia i anergia. Doszłam jednak do wniosku, że powyższe terminy możecie sobie sami wyjaśnić, korzystając z pomocy wujka Google. Z pewnością będzie to zdrowsze niż używanie internetu do rozrywki. Jak wskazują badania poczynione na światowych uniwersytetach, ludzie, którzy używają sieci głównie w celach rozrywkowych, mają dużo większe prawdopodobieństwo zapadnięcia na internetową depresję. To też wyszukajcie, dla własnego zdrowia. W przypadku ludzi używających sieci do wyszukiwania informacji prawdopodobieństwo jest znikome.
Dlaczego tak się dzieje? Nauka nie daje jasnych odpowiedzi, rzuca jednak garść wskazówek, które już na pierwszy rzut oka wydają się trafne. Oczywistym winnym są sieci społecznościowe. Nic w tym dziwnego, że chcemy prezentować się atrakcyjnie. Panuje moda na plastikowy uśmiech przyklejony do twarzy i sztuczny pozytywizm. Wszystko, czego dotkniemy, udaje się znakomicie. Mamy kochającą rodzinę, dzieci brylujące w szkole, zawsze czyste i uśmiechnięte. Mamy świetną pracę i piękny dom. Właśnie kupiliśmy super samochód. Mamy tyle wolnego czasu, że co chwila latamy na zagraniczne wakacje, a kiedy tego nie robimy, każdego wieczora udajemy się do klubów, względnie na popularne imprezy kulturalne. Chcemy być lubiani i akceptowani.
I tak właściwie czego możemy oczekiwać? Przecież nikt nie robi sobie zdjęć zaraz po obudzeniu, wyglądając jak najnowsze wcielenie Godzilli albo Obcego, kiedy kwas spływający z kącika ust przepala podłogi na trzy kondygnacje w dół. Dzielimy się w sieciach społecznościowych tym, co uznajemy za fajne i atrakcyjne. Inną rzeczą jest patologiczny pozytywizm. Czy można być pozytywnym patologicznie? Oczywiście, że można. Zaczyna się to wtedy, kiedy zaczynamy ignorować wszelkie negatywne aspekty oraz odbierać sobie i innym prawo do gorszego dnia. Nie uśmiechasz się? Zamknij się i siedź w kącie, aż ci przejdzie. A przecież każdy miewa zły dzień raz na jakiś czas. Każdemu zdarzy się burknąć. Ostracyzm w takiej sytuacji powoduje, że zły dzień zamienia się w fatalny dzień, a fatalny dzień – w fatalny tydzień.
Z drugiej strony bombardują nas pozytywne posty naszych znajomych i automatycznie zaczynamy się z nimi porównywać. Czy nasze życie jest tak samo fajne jak ich? Złudzenie życia idealnego sprawia, że przestajemy być zadowoleni z tego, co mamy. Wszystko jedno, czy jest to nasz związek, dom, samochód, komputer czy telefon. Albo liczba lajków pod naszym postem. Albo liczba followersów. Albo liczba znajomych.
Nie ma w tym nic złego, że chcemy być lubiani i akceptowani. To naturalna ludzka potrzeba. Patologia zaczyna się wtedy, gdy zaczynamy porównywać wyidealizowany, społecznościowy timeline z naszym zwykłym, codziennym życiem. Podobnie jak dziewczyny porównują się do traktowanych Photoshopem modelek w rozmiarze 0 na okładkach magazynów. Powinni tego zabronić, a jednak niektórzy ryzykują anoreksją czy bulimią po to, by dotknąć nierealnych ideałów. Przykłady możemy znaleźć wszędzie dookoła nas, a przecież wcale nie jesteśmy lepsi.
Druga strona medalu jest jeszcze ciemniejsza. To ludzie, którzy korzystają z internetowej „anonimowości” (cudzysłów zamierzony) tylko po to, by wylewać swoją tłumioną frustrację na innych. Na pewno znacie ten typ – na timelinie takiego osobnika nie znajdziemy jednego pozytywnego zdania wypowiedzianego do kogokolwiek. Komentarze w jego Disqusie są złośliwe, aroganckie i krytykujące. Sam, nie wykonując żadnej pracy, zna się na wszystkim i wszystkim wytyka błędy. Oczywiście z bezpiecznej odległości i skryty za ekranem komputera. Zawsze zastanawia mnie, jacy są ci ludzie w życiu codziennym, w stosunku do swojej rodziny i znajomych. Czy ich destrukcyjna działalność kończy się na ekranie monitora, czy też przenoszą do internetu wzorce ze swojej rzeczywistości? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Faktem jest, że przenosząc znaczną część naszego życia do internetu, intensywnie używając w celach społecznych i rozrywkowych Facebooka, Twittera czy Instagrama, jesteśmy bombardowani nierzeczywistymi i nierzadko sprzecznymi sygnałami – z jednej strony idealnego życia będącego udziałem wszystkich innych, z drugiej – krytykanctwem i nienawiścią domniemanych autorytetów od wszystkiego. Jeśli wsiąkniemy w świat złudzeń, bodźce te mogą w znaczący sposób ingerować w nasze życie codzienne, nawet jeśli nie będziemy siedzieli akurat przed ekranem monitora.
Oczywiście, nie możemy oczekiwać, że nasz społecznościowy świat nagle zacznie dzielić swoimi porażkami, zdjęciami bez makijażu i rozklekotanymi samochodami. Przecież sami dokładamy do niego swoją cegiełkę… nie dzieląc się nimi. Jaka jest więc na to rada? Musimy pamiętać, że internetowy timeline jest jak okładka magazynu i program Kuby Wojewódzkiego w jednym. Po części prawdziwy, ale potraktowany Photoshopem i wyreżyserowany tak, by budzić w nas określone emocje – tęsknotę, zazdrość, smutek czy złość. Nie zawsze świadomie. Nie zawsze z premedytacją. Ale jednak.
Internet to wspaniałe, wielofunkcyjne narzędzie. Najlepszy szwajcarski scyzoryk. Możemy wkręcać nim śrubki, otwierać butelki, przycinać gałązki i… pokaleczyć sobie palce. Wszystko zależy od tego, jak sprawnymi użytkownikami scyzoryka będziemy.
Wspaniale problem ujmują bracia Highton z Norwegii, twórcy krótkiego filmu „What’s on your mind”. Jeśli nadal macie wątpliwości, ten film rozwieje je w ciągu dwóch minut i trzydziestu sekund. Zostawię Was więc z nim sam na sam. Do zobaczenia w sieci!
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 02/2015
Komentarze: 1
Nie spodziewałem się, że nana iMagazine trafię na takiego typu artykuły. Naprawdę fajnie się czyta i ma dużo prawdy w sobie. Dzisiejszy internet ma w sobie zbyt dużo idealizmu…
BTW. Zawsze szukałem tego filmiku i nigdy nie mogłem go znaleźć, dzięki! :)