#lifehacker – Jak nie dać się zrobić w megaherca?
To prawda, że urodziłam się blondynką. Szybko jednak zostałam upgrade’owana do statusu sztucznej inteligencji, w kolorze L’Oréal Brasilia 03.
Przyglądając się internetowym dyskusjom, odnoszę wrażenie, że prawdziwy macuser to taki, który wpada do Apple Store w Nowym Jorku (inne dopuszczalne miejsca to Drezno i Londyn) ubrany w czarny golf i Levi’sy, z kubkiem ze Starbucksa w dłoni i beztrosko wskazuje paluszkiem rMBP z całym wypasem. Następnie, kiedy już zapakują mu go w fajną, firmową torebkę, strzela sobie selfie i wrzuca na Instagram, a procesem płacenia dzieli się ze swoimi kuplami na Vine. Bo macuser musi dbać o wizerunek – przecież od dawna wiadomo, że pracować na zeszłorocznym sprzęcie się nie da, tak strasznie muli.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z powyższym i zapewnić wszystkich, że na zeszłorocznym sprzęcie da się pracować. Da się również pracować na sprzęcie trzyletnim, a nawet, o zgrozo, na sprzęcie pięcioletnim. Skąd wiem? Bo nadal, pomimo upływu czasu, rozłożyć na części i złożyć każdego Maca jestem w stanie tak samo szybko, jak większość pracowników autoryzowanych serwisów. Nie robię tego tylko dlatego, że nie ma po co ich rozbierać, jako że współczesne modele są nienaprawialne. A składanie i rozkładanie dla sportu to zwykła strata czasu. Mając luksus posiadania sporego zasobu wiedzy w tym zakresie, pozwalam sobie zatem na kolejny luksus – natychmiastowego zapominania specyfikacji posiadanego przeze mnie sprzętu. Analizuję ją w chwili zakupu, następnie przyjmuję założenie, że skoro taki sprzęt wybrałam, to musi mieć wszystkiego wystarczająco, bo przecież jestem upgrade’owaną, czyli sztucznie inteligentną blondynką. Ma wystarczająco pamięci i przestrzeni dyskowej. Jest szybki, bo jak klikam w ikonkę, to żądany program natychmiast pojawia się na ekranie. A komputer mam srebrny. I tak długo, jak powyższe zgadza się ze stanem faktycznym, tak długo sprzętu nie wymieniam.
Nie wzruszają mnie opowieści o genialnych ekranach, superszybkich portach bądź ich braku. Komputer wymieniam dopiero wtedy, kiedy przestaje zadowalająco spełniać stawiane przed nim zadania. I kropka.
Aby móc długo cieszyć się z posiadanego sprzętu, wystarczy przestrzegać kilku prostych zasad:
1. Właściwie określać swoje potrzeby
Do wbijania szpilki nie trzeba używać młotka. Jeśli komputera używamy do prostych zastosowań domowych, to nie potrzebujemy mocy Maca Pro.
2. Ustalić okres wymiany komputera
W zależności od tego, jak często komputer planujemy wymieniać, możemy zdecydować się na zakup komputera używanego lub nowego „na zapas”.
3. Nie ulegać szaleństwu
Po prezentacji nowego produktu należy odetchnąć głęboko i zastanowić się, czy 200 gramów mniej jest rzeczywiście naszym priorytetem. Dla niektórych jest. Dla większości nie jest.
4. Zaplanować upgrade komputera
Po pewnym czasie użytkowania możemy dołożyć dodatkową pamięć lub wymienić dysk, co pozwala odmłodzić nieco posiadany przez nas sprzęt i przedłużyć nieco jego życie.
5. Nie dać się przycisnąć trendsetterom
To, że śmietanka trendsetterska obwieszcza śmierć poprzedniej wersji procesora, o niczym jeszcze nie świadczy. Każdy z nas indywidualnie decyduje o swoich potrzebach. Jeśli wystarcza Wam posiadany sprzęt, nie dajcie się zrobić w megaherca. To Wy macie być zadowoleni, a nie koleś z kubkiem ze Starbucksa w ręku. Asertywność to potężna broń przeciwko reklamom i generalnemu pędowi ku konsumpcji.
Tak uzbrojeni możecie spokojnie wycisnąć ostatnie soki z Waszych komputerów. W końcu dobry zakup to taki, który się zwraca. Nie zapominajcie też, że „zużyty” przez Was sprzęt może swobodnie zaspokoić potrzeby mniej zaawansowanego użytkownika. Bo tacy też istnieją.
I nie ma w tym nic wstydliwego.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 02/2015