Mastodon

Ziemniak czy pomidor?

3
Dodane: 9 lat temu

Wiedzieliście, że w Stanach pizza i frytki to warzywa? Ja też nie.

Jak tak człowiek leży chory i zakutany w koce, to nie ma siły na rozrywki intelektualne. A ileż można oglądać „The Good Wife” na Netfliksie? Nie powiem, wciągnęłam się, a konkretnie wciągnęło się jedno moje oko, bo drugie nie bardzo chciało się otworzyć. W końcu jednak postanowiłam porzucić problemy prawników i wybrać się na YouTube. Tam też nie jest specjalnie intelektualnie, ale odcinki krótsze i bardziej różnorodne. W oczy rzucił mi się TED i wykład Jamie’ego Oliviera. Wiecie, to ten brytyjski kucharz. Pomyślałam, że nie obciąży mi zbytnio zwojów mózgowych. Niestety, jak się okazało, zupełnie je przepalił. Wykład dotyczył oczywiście zdrowego odżywiania. Nic rewelacyjnego dla nas, dla Amerykanów prawdopodobnie przeżycie otwierające oczy. Moją uwagę zwróciły dwie kwestie. Może słowo „zwróciły” nie oddaje do końca sedna problemu. Dwie kwestie sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak wysoką mam w tej chwili gorączkę i czy aby przypadkiem nie halucynuję.

O Stanach można powiedzieć wiele rzeczy i różne krążą o nich mity. Jakiś czas temu media podawały, że z powodu niskiego spożycia warzyw i owoców przyjęto, że pizza kwalifikuje się jako… warzywo. I wlicza się ją do statystyk spożywania „zdrowych” produktów. Pewnie. Czego się nie zrobi dla statystyk. W wykładzie Jamie’ego usłyszałam również, że do warzyw zaliczamy również frytki. Są przecież zrobione z ziemniaków, a ziemniaki to warzywo. Jako żywo. To pierwszy moment, w którym stwierdziłam, że mogę mieć halucynacje. Potem było tylko lepiej.

Otóż Jamie pojawił się w klasie wypełnionej dzieciakami, żeby porozmawiać o odżywianiu. Przyniósł ze sobą pomoce edukacyjne, czyli warzywa. Latorośle może nie najstarsze, na oko 5-6 lat. Jamie pokazuje cztery dorodne pomidory i pyta, jak nazywa się to warzywo. Chłopczyk odpowiada – ziemniak! OK. To się czasem zdarza. Jamie wyciąga kolejny przykład – kalafiora. Wyciąga go w stronę blondynka i pyta: „Wiesz, co to jest?”. Blondynek przecząco kręci głową i wzrusza ramionami. Kolej na dziewczynkę. Jamie macha jej przed oczami pęczkiem buraków. Na pytanie „Co to jest?”, dziewczynka odpowiada: „Seler?”. Nie mają szczęścia również następne produkty – pieczarki i ziemniaki. A przecież z ziemniaków robi się frytki, prawda? Czujecie poziom abstrakcji? To jak w starym dowcipie, w którym na pytanie „Skąd się bierze mleko?”, dzieci odpowiadają: „Z kartonu!”. Kiedyś to może było śmieszne, dzisiaj staje się przerażające. Bo założę się, że każde z tych dzieci potrafi obsłużyć tablet, komórkę i komputer.

Jak to zatem możliwe, że w czasach, kiedy mamy ciągły i nieprzerwany dostęp do wirtualnie każdej informacji znanej rasie ludzkiej, nasze dzieci nie odróżniają pomidora od ziemniaka?! Przecież to pokolenie, które urodziło się z komórką w ręku. Pokolenie ery komputerów i internetu. Czy to już ten moment, w którym realną rzeczywistość zastępuje wirtualny świat? Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie, co przeoczyliśmy i gdzie popełniamy błąd. Mamy fantastyczne narzędzia na wyciągnięcie ręki. Takie, które w idealnym, utopijnym świecie mogłyby połączyć całą ludzkość, udostępnić całą zgromadzoną przez nas wiedzę, stworzyć piękne rzeczy. Dlaczego w takim razie używa się ich do prania mózgu najmłodszym pokoleniom?

Ze swojego dzieciństwa pamiętam, że jak szliśmy przez las, Tata opowiadał mi o każdej napotkanej roślinie. O tym, które jagody i grzyby można jeść, a od których trzymać się z daleka. Które kwiaty są chronione. Jak nazywają się mijane drzewa i do czego się ich używa. Gdzie są zatem rodzice i jak to możliwe, że gotując obiad, nie mówią dzieciom, że to ziemniak a tamto pomidor. Chyba że nie gotują, tylko przynoszą gotowce z supermarketu. Wtedy rzeczywiście nie ma o czym gadać.

Można oczywiście argumentować, z bardzo odległej perspektywy, że świat się zmienia. Że nie trzeba mówić dzieciom, co jest jadalne a co nie, bo owoce kupuje się zafoliowane na tackach, rozmiarami i kształtem zgodne z dyrektywami tej czy tamtej agencji. A jak będą chciały wiedzieć, jak się owoc nazywa, to sobie przeczytają na opakowaniu. Niby prawda. Ale czy aby na pewno? Trudno mi sobie wyobrazić, że są dzieci, które nie odróżniają konia od krowy i kaczki od kury. To żart? Jeśli tak, to w bardzo złym guście. Może warto się zainteresować, do czego dzieci używają internetu? I jak daleko sięga ignorancja nauczycieli i rodziców?

Część błędów wynika zapewne z faktu, że nie potrafimy wczuć się w świat, w którym dorastają nasze dzieci. Do tego musimy spojrzeć z zupełnie innej, nieznanej nam perspektywy. Oni nie znają świata bez komputerów i internetu. Nie znają świata, w którym nas wychowano. Oczywiście, można tak powiedzieć o każdym kolejnym pokoleniu. Tyle że różnice pomiędzy dotychczasowymi pokoleniami nie były tak drastyczne jak teraz. A przynajmniej nie w tak podstawowym zakresie jak organoleptyczne poznawanie otoczenia. I tu sama siebie skoryguję – bo łatwo o tym zapomnieć. Pierwsze komputerowe pokolenia to już teraz dorośli ludzie – ludzie, którzy nie znają świata bez elektronicznych gadżetów. Bez internetowej komunikacji. Bez Facebooka, Snapchata i Vine. Jeśli nie nauczymy ich używać tych narzędzi w konstruktywny sposób, będą ich używać pasywnie i bezmyślnie. Czas już najwyższy, by obudzili się zarówno nauczyciele, jak i rodzice. By jedni i drudzy nie tylko używali technologii, ale również uczyli, jak jej używać. Od najmłodszych lat.

Z drugiej strony trzeba podkreślać rolę rzeczywistości. Tej realnej, nie wirtualnej. To trudne zadanie. Nawet pisząc te słowa, bezradnie kręcę głową, bo poziom abstrakcji takiego stwierdzenia przekracza granice, w których zwykłam się poruszać. Dla większości z nas to rzeczywista rzeczywistość pełniła zawsze rolę dominującą. Jak więc możemy odnaleźć drogę w świecie naszych dzieci, w którym przeważa rzeczywistość wirtualna?

Zmiany, które zachodzą wokół nas, są największe od stuleci. W czasie, w którym nie zdążyło odejść nawet jedno pokolenie, świat zmienił się nie do poznania. A gdy jeszcze pomyślimy, że za większość tych zmian odpowiedzialna jest firma z Cupertino i dwóch facetów – jeden, który marzył, by komputery były dostępne dla wszystkich i drugi, który umiał je sprzedać… jak trafiliśmy do Cupertino i cofnęliśmy się w czasie o 40 lat, zaczynając od pomidora, ziemniaka i kucharza z Essex?

Skoro już jesteśmy tym pokoleniem, które pamięta jeszcze analogowe czasy, na nas spoczywa odpowiedzialność za właściwe przekazywanie posiadanej wiedzy. Zamiast bezmyślnie klepać w klawiaturę, nauczmy młodzież, jak odnajdywać informacje, weryfikować je i wartościować. To dzisiaj ta umiejętność, która kiedyś przyda im się w życiu. Nie będą łykać każdej bzdury jak Wojtka Pietrusiewicza ulubiony „pelikan cegłę”.

I dajmy im potrzymać w ręku pomidora, brudnego ziemniaka, kalafiora oraz pęczek buraków. Żeby mogli kiedyś wyśmiać tych, którzy będą im wmawiać, że pizza i frytki to warzywa. Zgodnie z dyrektywą jakiejś tam agencji.

Wspomniany wykład Jamie’ego Oliviera znajdziecie na stronie TED (polskie napisy).

I nie myślcie, że Ameryka jest daleko. Jest bliżej, niż myślicie.

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 03/2015

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 3

Nie będę bronił tego, że jest to na swój sposób przerażające ale absolutnie minie to nie dziwi.
Większość tych dzieci pewnie nigdy w życiu nie widziała na żywo tych warzyw w całości. Pomidor wydaje się pewnym ekstremum, jednak wciąż występuje w kuchni w całości (chyba, że w stanach nawet pomidory sprzedaje się w plasterkach albo dzieci po prostu nie widzą go przed zjedzeniem kanapki przygotowanej przez rodzica). Pieczarki mogą mnie dziwić tylko dlatego, że jako dziecko sam zbierałem je w parku (z innych grzybów niewiele bym rozpoznał).
A cała reszta? Ludzie kupują warzywa na patelnie bo tak jest szybciej. Ziemniaki znają głównie pod postacią frytek i chipsów. Buraki? Barszcz czerwony kupisz w kartonie, itp, itd… Przykłady można by mnożyć i to pisząc o Polsce, która w tej kwestii jest daleko za USA a warzywa w całości wciąż zajmują sporą część w marketach. Gdyby coś takiego zrobić w rodzimym przedszkolu wynik pewnie byłby podobny.
Z drugiej jednak strony, czego te dzieci uczą się w przedszkolu i szkole?

Bardzo dobry i ważny tekst. Polecam wszystkim jeszcze zobaczenie filmu “Fed Up”. Ku przestrodze bo niestety styl życia amerykańskiego jest rozprzestrzeniany na cały świat – w Polsce mamy największy przyrost otyłych dzieci w Europie. Ubolewam nad tym, że ze szkół zostały usunięte pielęgniarki, które co roku ważyły i mierzyły dzieci – wtedy rodzice, których dzieci przybierają za szybko na wadze miały by taką informację dużo wcześniej, a tak to teraz dostając taką informację każdy może się usprawiedliwić, że to nie jego problem bo on ma po prostu pulchne dziecko.