Tylne drzwi
Czym grozi stworzenie uniwersalnego klucza do urządzenia wykorzystywanego przez dziesiątki milionów ludzi do tysięcy zastosowań?
Właśnie rozpoczęła się batalia prawna o to, czy Apple powinno stworzyć tylne drzwi, umożliwiające zaglądanie do iPhone’ów przez organy ścigania. W tym przypadku, jak wiemy, chodzi o dane zapisane w telefonie podejrzanego o akt terroryzmu w San Bernardino, USA. FBI wierzy, że uzyskanie dostępu do tych danych powinno pomóc w ujęciu pomocników podejrzanego, a nawet przyczynić się do zlikwidowania siatki terrorystów. Bez wątpienia wbudowanie „tylnych drzwi” ułatwiłoby pracę organów ścigania również w innych sprawach, w tym doprowadzaniu do skazania przestępców, których w innym przypadku trzeba byłoby uniewinnić. Nad czym się więc zastanawiać?
Apple nie przez przypadek ostentacyjnie reklamuje swoją dbałość o bezpieczeństwo danych użytkowników. Mówimy nie tylko o tajemnicach zawartych w naszej prywatnej korespondencji, zapiskach, fotografiach rodzinnych, księgozbiorach czy płytotekach. W iPhone’ach trzymamy obecnie praktycznie wszystkie rodzaje wrażliwych informacji, począwszy od haseł do sklepów internetowych i serwisów społecznościowych, poprzez numery kart kredytowych, programy bankowości mobilnej, dokumenty służbowe, bilety lotnicze, kończąc wreszcie na danych medycznych, aplikacjach pozwalających rozbroić alarm w mieszkaniu, informacjach o lokalizacji członków rodziny, a nawet danych z kamer zainstalowanych w sypialniach naszych dzieci. A i to przecież nie wszystko. Skutki przejęcia takich danych przez osoby o złych zamiarach mogą być trudne do wyobrażenia. Nic więc dziwnego, że jesteśmy zapewniani o tym, że dane te są zaszyfrowane w sposób wyłączający dostęp nie tylko osób trzecich, ale również samego Apple.
A teraz wyobraźmy sobie, że nasz telefon posiada wbudowane drzwiczki, którymi może wchodzić do niego bez naszej wiedzy prokurator, policjant, a nawet (uwzględniając najnowsze trendy w polskim prawodawstwie) minister sprawiedliwości we własnej osobie! Robi się niesympatycznie, prawda? No to wyobraźmy sobie, że wszyscy oni mogą w dowolnym momencie wejść do każdego smartfonu w tym kraju. Bez kontroli sądowej, bez ograniczeń czasowych, bez obowiązku dokumentowania własnych działań, bez informowania o nich oraz bez obowiązku niszczenia danych, które okazały się zbędne dla prowadzonego postępowania. Można poczuć dreszcz na plecach?
To jednak również nie koniec. Tim Cook wie, o czym mówi, gdy ostrzega, że już samo stworzenie tylnych drzwi oznacza koniec bezpieczeństwa. Jeśli powstanie technologia omijająca zabezpieczenia iOS, nie ma żadnego sposobu, aby zagwarantować, że zostanie wykorzystana ona wyłącznie w sprawie terrorysty z San Bernardino. Przecież nie przestaną się pojawiać kolejni terroryści, mordercy czy gwałciciele z telefonami w rękach. Jest jasne, że zrobienie wyłomu spowoduje wykorzystywanie tej technologii w kolejnych sprawach, przez kolejne organy, kolejnych służb, w kolejnych państwach. Taka technologia będzie mogła również zostać ukradziona, a nawet odtworzona niezależnie od Apple. Skąd pewność, że nie dostanie się w ręce kryminalistów? Mafii, organizacji terrorystycznych czy służb państw nielegitymujących się żadnymi standardami demokratycznymi.
Apple jest w tej sprawie na pierwszej linii frontu, ale walka toczy się w rzeczywistości o każde urządzenie elektroniczne na świecie. Argument „niewinni nie mają się czego obawiać” jest fałszywy. Walka z przestępczością to ważny cel, ale jeśli zacznie być prowadzona takimi metodami, nikt nie będzie mógł się czuć bezpiecznie, w szczególności niewinni. W demokratycznym państwie służby policyjne muszą radzić sobie bez dostępu do naszych wrażliwych danych, tak jak muszą godzić się na istnienie domniemania niewinności, prawa do odmowy składania wyjaśnień czy zakazu tortur. Jeśli Apple przegra tę batalię, przegrają ją wszyscy użytkownicy technologii na świecie. A stawka jest ogromna.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 03/2016