Używam, bo lubię!
Proste pytania bywają czasem bardzo skomplikowane. Zwłaszcza jeśli dotyczą gustów i preferencji.
Nic mnie nie obchodzi, jakich sprzętów i systemów używają inni ludzie. Zabrzmiało wojowniczo, choć wcale tak nie jest. Po prostu – każdy człowiek podejmuje własne wybory. Jednym podoba się cukierkowy róż, inni preferują niebieski. I nikomu nic do tego. Przyznam się jednak, że mam niejaką trudność w odpowiadaniu na pytanie: „Dlaczego używasz maców?”. Całe lata doświadczenia i praktyki podpowiadają mi, żeby wycofać się rakiem, pytanie zbyć uśmiechem i nie zagłębiać się w szczegóły. Bo odpowiedź na nie zwykle kończy się wojną lub przynajmniej potyczką. Przede wszystkim ze względu na panujące przekonanie, że każdy macuser jest na wojennej ścieżce z użytkownikami innych systemów. A już macuser piszący o macach? Toż to najgorszy możliwy sort! Fanboj, z nagryzionym jabłkiem zamiast głowy, uważający, że nie istnieje świat poza Apple. A jeśli taki świat istnieje (choć nikt nigdy tego nie udowodnił), to wygląda jak slumsy, w których codziennie trzeba walczyć o przetrwanie i bronić zawartości swojego komputera przed złym, przestępczym światem. I nawet jeśli na wstępie zaznaczysz, że nie jesteś nawiedzonym ewangelizatorem, to i tak nikt Ci nie wierzy. Raz na jakiś czas zatem pozwalam sobie na drobne żarty pod adresem użytkowników innych systemów, co zazwyczaj powoduje, że na ich twarzach pojawia się uśmiech mówiący: „A! Wyszło szydło z worka! Wiadomo było, że tak tylko gada, a rąbnięta jest tak samo, jak inni!”. Najgorsze zaś są pytania o to, jak wykonać jakąś czynność na innym sprzęcie. Bo na swoim wiem, jak wykonać, ale na cudzym – już nie zawsze. To znaczy, żeby odpowiedzieć uczciwie, wiedziałabym, gdybym do niego usiadła i pogrzebała. Ale nie znam na pamięć wszystkich rodzajów Windowsa i tak naprawdę niewiele mnie to interesuje – dokładnie tak samo, jak użytkowników okienek obsługa maca.
Za każdym razem, gdy ktoś prosi mnie o pomoc z komputerem, którym zawiaduje Windows, mam te same odczucia – nigdy, nigdy więcej.
Zazwyczaj więc zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie mam pojęcia. A okazuje się, że powinnam, bo nie to, że nie wiem, tylko nie chcę powiedzieć. Z macuserskiej złośliwości, żeby pokazać wyższość systemu nad systemem. Nic bardziej mylnego.
Jeśli używanie maków czegokolwiek mnie nauczyło, to tego, żeby szukać najprostszych rozwiązań. Skomplikowane setupy męczą mnie intelektualnie. Kable też mnie męczą. Ręczna synchronizacja mnie męczy. Zastanawianie się, jak podłączyć coś do czegoś, żeby coś innego to widziało i się nie buntowało – bardzo irytujące. I mówiąc prawdę – sama myśl o piraceniu programów, książek czy muzyki sprawia, że mi się nie chce. Bo to takie bardzo nieintuicyjne.
Programy kupuję tanio w Mac App Store – takie, jakich potrzebuję do wykonania konkretnych czynności. Nie interesują mnie kombajny do wszystkiego – jedyny wyjątek robię dla pakietu Office, bo jest mi potrzebny do pracy. Muzykę i filmy streamuję, płacę miesięczny abonament i nic więcej mnie nie interesuję. Okazjonalnie dokupię coś z Amazona, jeśli akurat tego nie ma w iTunes. Oczyściłam głowę z informacji o kodekach i napisach, czyniąc tym samym miejsce dla różnych istotniejszych danych. W domu stoi standardowy router WiFi, z którym łączą się wszystkie urządzenia – od drukarki począwszy, przez telefon, tablet, drugi telefon, komputer, drugi komputer, na telewizorze skończywszy. Nie, nie wiem, dlaczego WiFi u znajomych się rozłącza. Nie ocenię tego na odległość. Wiem, dlaczego moje dostaje czkawki – jeden z sąsiadów ma router SKY, który zgłasza, że jest w regionie niemieckim. I wszystkie routery dookoła myślą, że znajdują się w Niemcolandzie.
Gdybym miała wytłumaczyć, jak to się stało, że zakochałam się w macach, to opowieść byłaby krótka i zaczynałaby się na warszawskiej giełdzie komputerowej – tam, gdzie pewien Pan, zupełnie bez przekonania, usiłował sprzedać dziwny komputer, na którym nie dało się zainstalować Windowsa. Spróbujcie kiedyś powiedzieć komuś, że kupiliście komputer dlatego, że do Was przemówił. Kręciłam się po tej giełdzie bez ładu i składu do czasu, gdy zobaczyłam iBooka. I jedynym zapewnieniem, że będzie dobrze, była mglista świadomość, że ludzie tego używają w domu i działa. A potem była już tylko pełnia uniesień – jak pięknie, jak prosto, jak intuicyjnie. Na klasycznym systemie. Tym, wiecie, przed OS X. Urzekła i rozkochała mnie w sobie ta prostota i naturalność, szybkość i łatwość obsługi, brak przerostu formy nad treścią.
Za każdym razem, gdy ktoś prosi mnie o pomoc z komputerem, którym zawiaduje Windows, mam te same odczucia – nigdy, nigdy więcej. Nie wiem, dlaczego sterownik do bardzo skomplikowanej karty dźwiękowej się nie instaluje. Nie wiem, jak podłączyć to do telewizora. Nie wiem, dlaczego przeglądarka otwiera się pół godziny. Ale sam fakt, że tak się dzieje, działa mi na nerwy. Więc ja dziękuję. Mam mało wolnego czasu i nie chcę go poświęcać na to, żeby zadziałało coś, co może działać samo z siebie, bez przykładania do tego zbytniej uwagi.
Mam mało wolnego czasu i nie chcę go poświęcać na to, żeby zadziałało coś, co może działać samo z siebie, bez przykładania do tego zbytniej uwagi.
Ale to wszystko ja. I tylko ja. Jeśli innym wszystko działa bez problemu, to świetnie i super. Jeśli ktoś lubi, podoba mu się, przyzwyczaił się – genialnie. Jeśli ktoś kocha Windowsa miłością szczerą i prawdziwą, tak jak ja iSystemy, to niech szczęśliwym będzie. Jeśli ktoś zbratał się z Androidem, to niech mu długo i wiernie służy. Najważniejsze, żeby użytkownik był zadowolony. Bo o to przecież chodzi – o zadowolenie. Z funkcjonowania, z dostępnych opcji, z obsługi i koloru. Czy co tam kto sobie chce. Z tego, że można na nim wykonać założone czynności w sposób bezproblemowy i komfortowy. Z tego, że ułatwia codzienne życie, bo coraz więcej naszego życia odbywa się w przestrzeni cyfrowej. Że zapewnia rozrywkę, wspomaga naukę, dostarcza wiedzy i informacji. A jeśli ktoś lubi grzebać, to dodatkowo może dostarczyć kilku godzin manualnej i intelektualnej rozrywki. Same plusy.
Gdyby tylko rzeczywistość wyglądała w ten sposób. Niestety, najczęściej radość i zadowolenie ze swojego komputerowego środowiska wywołuje reakcję zaczepno-obronną i długie dyskusje, które w mało komfortowej sytuacji stawiają obie strony. Dlatego zazwyczaj wycofuję się rakiem, rzucając jeden czy dwa ogólniki. Dla świętego spokoju i zachowania higieny psychicznej. Podobnie jak nie dyskutuję o religii, małżeństwach gejowskich i preferencjach politycznych, bo to zawsze kończy się znanym cytatem: „Kto z nami, a kto przeciw nam?”. A tłumaczenie, że nie zawsze wszystko musi dzielić się na lepsze i gorsze, może po prostu funkcjonować w tej samej przestrzeni, nie ma wielkiego sensu.
Jeśli już ktoś bardzo chce wiedzieć, wtedy odpowiadam, że używam maców, bo lubię. I co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 03/2016
Komentarze: 5
Pogadaj z Mateuszem Grycem o sterownikach na Win10. ;-)
Dominik szczególnie.
Wal się;-)
;-)))))))))))))))
Kinga w co drugim artykule wali takie suchary. Niedługo mówienie o problemach windows będzie traktowane jak mówienie o zamachu smoleńskim.