#lifehacker – Jak zmieniać swoje przyzwyczajenia (za co za tym idzie – swoje życie)
Tylko głupiec robi ciągle to samo i oczekuje innych rezultatów.
Nie zamierzam serwować Wam motywacyjnych opowieści, bo nie czuję się uprawniona do pouczania innych, jak mają żyć. Przy okazji, motywacyjne przemowy działają na mnie wyjątkowo wkurzająco, dokładnie tak samo, jak psychoporadniki i inne popularne narzędzia do autoterapii. Mam wyjątkowo proste podejście do życia i lubię, jak światopogląd stoi na nogach, a nie buja w obłokach. Jedyne, co mogę zrobić, to powiedzieć Wam, co dla mnie działa. Takie #SOA1 w wersji real life.
Im dłużej żyjemy, tym bardziej popadamy w rutynę. Rutyna to nic innego jak nasz własny sposób wykonywania określonych czynności czy radzenia sobie z różnymi problemami dnia codziennego. Rutynę tworzymy, bo ułatwia nam życie. Nie musimy się zastanawiać i za każdym razem wymyślać, co zrobić w określonej sytuacji. Mamy to opracowane. Problem w tym, że rutyna równie często bywa pomocna, jak i szkodliwa. Zwłaszcza kiedy zawęża sposób myślenia i pozbawia nas możliwości dostrzegania odmiennych perspektyw.
Skutki małych zmian zauważyłam już wtedy, gdy chodziłam do ogólniaka. Zazwyczaj wychodziłam z domu wcześniej, z góry ustaloną trasą szłam po koleżankę – Magdę – i razem udawałyśmy się do szkoły. Zawsze szłam tą samą stroną ulicy i przechodziłam na światłach w tym samym miejscu. Bo tak było wygodniej. Któregoś dnia coś mnie podkusiło i zamiast przejść w stałym miejscu, przebiegłam przez ulicę kawałek wcześniej, lawirując pomiędzy przejeżdżającymi autami. Gdy znalazłam się po drugiej stronie, zauważyłam, że poczułam się inaczej. Wiem, że brzmi to nieco dziwnie, ale jednak. Poczułam się jak rebeliantka. Poza tym, z tego innego miejsca, ulica też wyglądała inaczej. Tylko dlatego, że nagle zobaczyłam ją z innej perspektywy. Musiało być to dość silne doznanie, skoro to jedno przejście zapamiętałam do dzisiaj, pomimo to, że potem zdarzało mi się robić dużo bardziej rebelianckie rzeczy. No wiecie. Byłam nastolatką. W dorosłym życiu zdarzały mi się momenty, które przypominały mi o tamtym doświadczeniu. Prosty przykład: zawsze parkuję samochód w tym samym miejscu. Bo tak jest wygodniej. Całkiem niedawno na mojej miejscówce zaparkował się mój szef swoim wypasionym bordowym Range Roverem Sport. Szefa przestawiać nie będę, musiałam więc poszukać sobie innego miejsca, po drugiej stronie parkingu. I kiedy wysiadłam z samochodu, zauważyłam, że z tej drugiej strony parking jest jakiś inny. Trochę nowy? Trochę nieznany? Bo zazwyczaj na drugą stronę się nie włóczę i nie oglądam. Parking jest od tego, żeby stanąć, zrobić swoje i odjechać, a nie od oglądania. Mimo wszystko, to zupełnie inna perspektywa.
Wracając jednak do meritum.
Żeby wprowadzić jakąkolwiek zmianę, potrzebna jest iskra. Niekoniecznie płomień i niekoniecznie wybuch. Chociaż wybuch też czasem bywa przydatny, tyle że zazwyczaj szybko wysysa tlen z otoczenia i sam gaśnie. Nie można robić ciągle tego samego, w ten sam sposób i oczekiwać odmiennych rezultatów. Trzeba zrobić coś inaczej niż zwykle. Tylko co zrobić inaczej?! – zapytacie i jest to pytanie jak najbardziej uzasadnione. Sama bym je zadała, gdybym szukała sposobu na zmianę czegoś w moim życiu, a ktoś serwowałby mi opakowanie z próżnią w środku.
Otóż odpowiedź jest prosta – cokolwiek. I nie zaczynajcie się jeszcze śmiać, bo staram się wytłumaczyć tak prosto, jak to tylko możliwe.
Zmiana jest jak samonapędzająca się maszyna. Pierwsza rzecz, którą zrobicie inaczej, spowoduje, że zechcecie spróbować następnej i następnej. Wcale nie trzeba zaczynać od rzeczy wielkich, bo rzeczy wielkie są przytłaczające i sprawiają, że odczuwamy przymus. Zacznijmy od rzeczy małych. Przejścia przez ulicę w innym miejscu. Zaparkowania po drugiej stronie parkingu. Jeśli nie chodzicie na imprezy, to pójdźcie. Jeśli nie dzwonicie do ludzi, to zadzwońcie. Ja to nazywam dawaniem Wszechświatowi szansy. Jeśli coś ma się zmienić, to musicie być w innym miejscu, z kim innym i o innej godzinie. I na odwrót – jeśli ciągle imprezujecie, to zostańcie w domu. Jeśli utrzymujecie dużo kontaktów, to wyłączcie telefon na jeden wieczór. Zobaczcie, czy ta zmiana wpływa jakoś na to, jak się czujecie, czy generuje jakiś efekt w waszej rzeczywistości. Próbujcie drobnych rzeczy, bo drobne rzeczy prowadzą do większych, a większe – do monumentalnych. Zajrzyjcie w inne rejony internetu. Jeśli codziennie odwiedzacie te same strony, odwiedźcie inną. Wszystko jedno jaką. Pozwólcie, by wydarzył się jakiś „przypadek”. Zwiększanie wariacji powoduje zwiększanie możliwości.
Ludzie, którzy tkwią w rutynie, zazwyczaj narzekają na to, że nic się u nich nie dzieje i nic się nie zmienia. Skoro już to wiecie, potrzebujecie wariacji – drobnych zmian, które spowodują, że zwiększy się szansa na wydarzenie, które odbiega od standardów Waszej rzeczywistości. Wariacje to długa lista – skręcając w prawo, zamiast w lewo, wprowadzacie dodatkową zmienną. Za każdym razem, gdy robicie coś, co odbiega od rutyny, tworzycie dodatkową możliwość zmiany.
Przykład? Skręcając w lewo zamiast w prawo, przechodzicie obok kafejki, w której widzicie przy stoliku dawnego kolegę ze szkoły. Zamiast minąć go obojętnie, decydujecie się na wejście do knajpy. Rozmawiacie. Umawiacie się na kolejne spotkanie. Kolega dzwoni i zaprasza Was na grilla. Zamiast odmówić – idziecie. Na grillu, po rozpracowaniu pierwszej wódki, kolega kolegi, również obecny, wyznaje, że szuka kogoś, kto… Znajdujecie nową pracę, przeprowadzacie się do nowego domu i żyjecie długo i szczęśliwie. Kiedy wspominacie tę sytuację, nie możecie się nadziwić, jakie to było proste i nazywacie to przypadkiem.
A całą wielką zmianę zainicjowało to, że skręciliście w lewo, zamiast w prawo.
Jaki z tego wniosek? Inicjujcie drobne zmiany. Dużo drobnych zmian. Im więcej rzeczy w ciągu dnia zrobicie inaczej, tym większe prawdopodobieństwo, że coś się wydarzy. Potraktujcie to jak grę, jak zamykanie kółeczek aktywności na Apple Watchu. Może ktoś napisze program, który Wam to ułatwi?
Proponuję nazwę: Generator przypadków.
Są chętni?
Tylko pamiętajcie potem, kto to wymyślił!
#SOA1
Ta metoda działa dla mnie za każdym razem. Jeśli potrzebuję coś zmienić, czy to w moich przyzwyczajeniach, czy w życiu, staram się wygenerować maksymalną ilość wariacji – rzeczy, których zazwyczaj nie robię. Nie chodzę, nie szukam, nie denerwuję się. Po prostu staram się uważniej patrzeć na to, co dzieje się dookoła mnie i podejmować inne decyzje niż zazwyczaj.
A jeśli myślicie, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, to pamiętajcie, że najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Powodzenia!
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 07/2016
Komentarze: 2
Zdelegalizować kołczing i rozwój osobisty
Świetny kolejny artykuł Kingi 😀